Strony

sobota, 26 lipca 2014

Z Rosją czy przeciw Rosji?

Prawo i Sprawiedliwość złożyło w Sejmie projekt uchwały, która obarcza Władimira Putina za zestrzelenie samolotu przez separatystów na Ukrainie. Z logiki autorów tego przedsięwzięcia wynika, że Rosja jest mocarstwem, zaś z tym mocarstwem należy koniecznie walczyć. Nie trzeba dodawać, iż w hipotetycznym konflikcie militarnym z Rosją bylibyśmy zupełnie bez szans, jednak politycy PiS-u bardzo chcieliby umierać za „wolność waszą i naszą”, a raczej na pewno nie za „naszą”.

„Mądry Polak po szkodzie” mówi znane porzekadło, rzecz w tym, że Polak nie jest często „mądry po szkodzie”, co więcej – nie uczy się na błędach cudzych oraz własnych. Kiedy nastało lato roku 1939, nasi politycy przekonywali nas, iż w przypadku agresji niemieckiej, po naszej stronie natychmiastowo wystąpi Wielka Brytania oraz Francja. Historia pokazała ile warte były ich „sojusznicze” zobowiązania. Stąd dziwi naiwność wielu Polaków, wierzących, że sojusz ze Stanami Zjednoczonymi daje nam zupełną gwarancję bezpieczeństwa. Politycy tak bardzo w to uwierzyli, iż pozwolili znacząco uszczuplić stan polskiej armii. Nie o wojsku będzie jednak tutaj.

Na Ukrainie spadł samolot pasażerski, zestrzelony przez wspieranych przez Rosję separatystów. Nie jest to miejsce na teorie wokół znalezienia głównego winowajcy tragedii niewinnych ludzi. Wielu sądziło jednak, że przekroczona została czerwona linia, w wyniku czego Zachód wreszcie podejmie radykalniejsze działania względem Rosji. Jednak mocarstwa zachodnie za frazeologią pełną potępienia dla sprawców czynu czy wręcz samego Putina, nie zamierzają jednak psuć sobie poważnie relacji z Moskwą, gdyż priorytetem są stosunki gospodarcze z Rosją. Francja i Wielka Brytania sprzedawały sprzęt wojskowy Rosji, i będą to czynić nadal.

Nie ma dobrze ugruntowanych podstaw, ażeby sądzić, iż w chwili wybuchu hipotetycznego konfliktu zbrojnego Polski z Rosją, kraje zachodnie stanęły w naszej obronie, choć z pewnością naruszono by więcej ich interesów i może reakcje byłyby bardziej stanowcze. Jeden z polskich publicystów użył niedawno sformułowanie „jeża w gacie”, odnosząc to do roli jaką Polska pełni dla Amerykanów. Kiedy relacje Waszyngtonu z Moskwą są napięte, wtenczas Amerykanie pragną podrzucić takiego „jeża” Rosji.

Wtedy idealnie nadaje się Polska, pełna polityków nierozumujących w żaden sposób kategorią polskiej racji stanu, choć częstokroć się na nią powołują. Kiedy jednak stosunki amerykańsko-rosyjskie są dobre, wówczas Polska staje się mało istotna i zgoła zbędna dla Stanów Zjednoczonych. Ostatnie lata wypełnione były względnie dobrymi stosunkami Waszyngtonu z Moskwą, toteż Amerykanie stracili chęć zainstalowania w Polsce zapowiadanej od lat tarczy antyrakietowej. Należy w ogóle zadać sobie pytanie, czy owa tarcza miała szansę zaistnieć? Czy nie była tylko chwytem propagandowym, mającym stanowić swoisty straszak na Rosję?

Tymczasem wielu polskich publicystów snuje wizje wielkiej antyrosyjskiej koalicji, na czele z Polską i Ukrainą. Nie pora tutaj omawiać po raz kolejny argumenty „za” lub „przeciw” rozwijaniu współpracy z Kijowem. Argumenty zarówno przyjaznych Ukrainie, jak i jej wrogich, są doskonale znane. Dlatego nie będzie tutaj o tym czy Polacy mogliby odzyskać Lwów, albo czy Ukraińcy chcieliby posiąść Przemyśl – są to rzeczy bez znaczenia teraz, zresztą mało możliwe. Nie bez znaczenia, lecz na pewno pierwszorzędnymi nie są kwestie wrażliwości historycznej. Obecna Ukraina jest coraz bardziej banderowska i powinno to budzić naszą niechęć, choć w geopolityce kwestie symboliki (bo o to tutaj chodzi – o wynoszenie historycznych symboli) mają drugorzędne znaczenie.

Jednym z argumentów wysuwanych przez przeciwników Rosji jest jej historyczna wrogość do Polski. Owszem, Rosja posiada wiele antypolskich tradycji (podobnie jak Ukraina), w końcu świętem narodowym jest rocznica wypędzenia Polaków z Kremla w roku 1612. Stąd często mówi się, że Rosja potrzebuje kreować przed swoim społeczeństwem obraz wroga, do którego najlepiej pasuje właśnie Polska. Co jednak ciekawe, całkiem spora część zwykłych Rosjan jest do Polaków usposobiona przyjaźnie, a niekiedy wręcz życzliwie, co nie współgra z oficjalną polityką Moskwy. Dlatego zasadnym może wydać się teza, iż wielu Rosjan z radością przyjęłoby polepszenie stosunków polsko-rosyjskich, a na wroga ojczyzny nadaje się znacznie lepiej ktoś inny, ktoś znacznie bliższy – Ukraina. To tutaj żyje liczna mniejszość rosyjska, to Ukrainę można będzie w nieskończoność oskarżać o łamanie praw tamtejszych Rosjan.

Kolejnym argumentem są wpływy rosyjskiej agentury w Polsce, ma to stanowić zatem uzasadnienie dla podjęcia negatywnych kroków wobec Rosji. Problem w tym, że w Polsce jest wielu agentów, lub ludzi zwyczajnie ideowo usłużnych, względem różnych państw: Rosji, Stanów Zjednoczonych, Niemiec czy Izraela. Często ci, którzy chcieliby obalić wpływy rosyjskiej agentury w Polsce, chcieliby jednocześnie zostać wręcz emisariuszami interesów amerykańsko-izraelskich, zaś pomijać problem wpływów niemieckich – dla Polski jednak najgroźniejszych. To Niemcy sterują Unią Europejską, i to w wyniku działań Berlina, Polska ma zdewastowany sektor przemysłu, ledwo zipiące kopalnie (choć przecież wciąż bogate w surowce), media na obcych usługach itd. Polska przegrywa wojnę z Niemcami, stawką której jest uczynienie z Polski niemieckiego kondominium, co już praktycznie się stało.

Trzeba jednak w tym momencie zauważyć, że Niemcy swoją politykę prowadzą w białych rękawiczkach, w przeciwieństwie do aroganckich i mniej okrzesanych Rosjan. Polityka Berlina to polityka Fryderyka II – wyśmiewajmy naszych przeciwników w Polsce, nagradzajmy tych, którzy nam sprzyjają. Istna polityka kija i marchewki, lecz jak bardzo skuteczna. Jeżeli Polska chce budować swoją podmiotowość, to naszym głównym celem powinno być stopniowe ograniczanie, aż wreszcie wypieranie szalonych wpływów Niemiec na nasz kraj. Wpływ Rosji jest znacznie mniejszy.
fot. antinews.gr

Rosja ma swoją agenturę w Polsce, czemu trudno zaprzeczyć. Nie jest to jednak żaden argument uzasadniający, że głównym celem polskiej polityki zagranicznej powinno być budowanie jakiegoś antyrosyjskiego bloku, inne państwa ową agenturę mają u nas jeszcze silniejszą, a ich wpływ na położenie Polski jest jeszcze bardziej zgubny. Przeciwnicy Rosji powiadają, iż trudno zbudować relacje partnerskie z Rosją, jako nie tak dawnym zwierzchnikiem Polski. Czy łatwiej zatem uczynić partnerskimi relacje Warszawy z Berlinem czy Waszyngtonem, obecnymi zwierzchnikami Polski? A przecież to właśnie te państwa mogą najwięcej skorzystać z pełnego uzależnienia się Ukrainy od Rosji – wówczas kolejnym kondominium niemieckim będzie Ukraina, a Polska zostanie otoczona wpływami Berlina zewsząd. Umówmy się – Ukraina bez Rosji musi zdać się na Zachód, a tym Zachodem nie będzie słabiutka Polska, lecz Stany Zjednoczone i Unia Europejska (czytaj: Niemcy).

Strona nastawiona wrogo wobec Rosji twierdzi, że nie da się zbudować sojuszu z Rosją, gdyż stalibyśmy się jej niemalże kolonią. Z mojej strony ten sojusz nie jest proponowany, muszę jednak zadać pytanie – czy zupełnie w porządku jest sojusz ze Stanami Zjednoczonymi i Niemcami, kiedy także nie stanowimy dla nich partnera? Tylko bowiem pod auspicjami Ameryki i Niemiec można wyrwać Ukrainę ostatecznie z objęć Rosji (o ile byliby tym istotnie zainteresowani), wówczas na żadną podmiotowość Polski szans nie ma.

Kolejnym zaś argumentem jest uzależnienie energetyczne od Rosji. To ma stanowić przyczynek dla wrogiej polityki względem Moskwy, zwłaszcza kiedy nawet nasza infrastruktura energetyczna nie jest w zupełności pod zarządzaniem Warszawy. Czy zdajemy sobie sprawę z katastrofalnych skutków ewentualnej wojny energetycznej z Rosją? Tym bardziej, dopóki nie posiadamy bardziej zdywersyfikowanych źródeł energii, dopóty niewybaczalnym wariactwem byłaby polityka zmierzające do konfrontacji z Rosją. I może Zachód jeszcze by nam pomógł? Marzenia ściętej głowy.

Zbliżając się powoli do końca artykułu, należy zauważyć, że ostatnie półrocze obfitowało w liczne dyskusje na temat stosunku Polski do Ukrainy. Obecne są one wewnątrz środowiska narodowego. Jakub Siemiątkowski, jeden z kolegów organizacyjnych, napisał artykuł „Dlaczego Ukraina jest dla Polski ważna?”[1]. Uważam, że popełnia on co najmniej kilka błędów logicznych, choćby przyznając, iż Niemcy i Amerykanie posiadają, tak jak Rosjanie, swoje agentury wpływu, a potem stwierdzając „ciężko budować stosunki partnerskie z krajem, który jeszcze względnie niedawno był naszym zwierzchnikiem, ma tu swoje lobby i swoich ludzi”. Ponownie zatem zapytam, czy łatwiej budować je z Waszyngtonem i Berlinem? Oni też mają tutaj swoich ludzi, co więcej – to właśnie oni są obecnie naszymi zwierzchnikami. Być może – wedle tej logiki – były zwierzchnik jest z natury rzeczy gorszy od obecnego.

Siemiątkowski popełnił jednak jeden zasadniczy błąd, typowy dla „stronnictwa” wrogiego Rosji. Otóż pisze o Polsce jakbyśmy już mogli prowadzić politykę podmiotową, czy wręcz jakiegoś mocarstwa regionalnego (coś w rodzaju Turcji), zatem konstruować sojusz Warszawy, Kijowa, Bukaresztu, Ankary, Tblisi i Baku. Musimy sobie zdać jednak sprawę, że obecnie nie jesteśmy w stanie budować czegokolwiek. To właśnie należy uzmysłowić wszystkim prometeistom, wzywającym do antyrosyjskiej krucjaty. Nasze państwo ma obecnie charakter fasadowy, i dopóki tego nie zmienimy, dopóty nie ma sensu snuć dalekosiężnych wizji geopolitycznych. Zaś największą przeszkodą na drodze do nabrania przedmiotowości nie jest tutaj bynajmniej Rosja. Nie znaczy to, że postuluję – nierealny zresztą – sojusz z Rosją. Przy obecnych możliwościach Polski gra powinna toczyć się o to, ażeby Polska nie została do konfliktu ukraińsko-rosyjskiego wciągnięta, czego wymagają nasze interesy związane zarówno z bezpieczeństwem narodowym, co gospodarką.

Ukraina zarówno pod wpływem rosyjskim, jak i wpływem niemiecko-amerykańskim, nie jest dla nas dobrym rozwiązaniem, co jednak najbardziej istotne – nie posiadamy wpływu na ostateczny rozwój zdarzeń nad Dnieprem. Dlatego rozumując poprzez prymat polskiego interesu państwowego, należy być przygotowanym na różne scenariusze, i dążenie do jakiejkolwiek konfrontacji z którymkolwiek mocarstwem (do jakich Rosja się zalicza), byłoby najgłupszą rzeczą jakiej można się dopuścić, zwłaszcza tak długo, aż nie będziemy stanowić w pełni państwa suwerennego politycznie, i możliwie suwerennego gospodarczo. Niestety, wiele wskazuje, że kolejny rząd będzie prowadził politykę zagraniczną zmierzającą do konfrontacji z Rosją, licząc nadaremnie na sojusznicze zapewnienia Zachodu. Obyśmy nie obudzili się znowu z ręką w nocniku.

[1] http://narodowcy.net/publicystyka/10065-dlaczego-ukraina-jest-dla-polski-wazna


Michał Kowalczyk