13 grudnia 2021 roku przypada 40. rocznica wprowadzenia w Polsce stanu wojennego. Ogłoszony niezgodnie z konstytucją PRL stan nadzwyczajny zaowocował internowaniem ponad 10 tysięcy działaczy opozycji antykomunistycznej, tysiące kolejnych było inwigilowanych i zastraszanych. Co najmniej kilkadziesiąt osób straciło życie.
[…] komunizm był najstraszliwszą, najbardziej demoniczną – a jeśli nawet w swoich założeniach inne ideologie czy projekty mają ten sam, sataniczny rodowód i charakter, to żadna z nich, jak dotąd nie osiągnęła takiego rozmachu i nie była tak blisko celu – próbą spełnienia obietnicy szatana: będziecie jak bogowie!
Śmierć Wrogom Ojczyzny! |
Komunistyczna praksis, rzecz jasna, unaoczniała na każdym kroku, że faktycznym skutkiem próby realizacji tego zamiaru jest – jak to dosadnie i wielokrotnie stwierdzał cytowany wyżej autor Drogi donikąd – przemienianie wszystkiego i wszystkich w gówno.
Jakkolwiek ów projekt nazwiemy: ideologią, utopią, totalitaryzmem, antyboskim nihilizmem, „świecką religią”, zsekularyzowaną gnozą, to jedno wszakże w każdym wypadku pozostaje jako nieredukowalne residuum: nie ma komunizmu tam, gdzie nie ma owej quasi-mesjańskiej wiary w możliwość ziszczenia tej przemiany oraz podporządkowania tej wierze faktycznych działań.
I już tak, zupełnie mimochodem, gdyby w świetle powyższego nie było to oczywiste: komunizm (bolszewizm) to nie żadni „Ruscy” albo „czerwony carat”; kto tak sądzi, ten niczego z komunizmu nie rozumie.
Cóż wspólnego z rosyjskością, caratem, „turanizmem”, etc. miał na przykład – pierwszy z brzegu – „bolszewik doskonały”, sprawca „hiszpańskiego Katynia” w Paracuellos de Járama, tow. Santiago Carrillo? Nic, absolutnie nic.
Jeśli tak spojrzymy na rzeczy, dopiero wówczas będziemy mogli pojąć rzeczywistą grozę sytuacji, w jakiej znalazła się najpierw Rosja (tak, jeszcze raz tak!), potem kraje ościenne przez Sowiety ujarzmiane, potem pół Europy i większa część Azji, a w końcu potencjalnie cały świat.
[...] Stan wojenny był próbą realizacji pierwszego („maksymalistycznego”) scenariusza: zachowania pełni władzy. Nie znaczy to jednak, że chodziło o ocalenie komunizmu w tym, ścisłym i jedynie prawdziwym znaczeniu, jakie wskazaliśmy wyżej.
Jak wiadomo, patriotyczna „ulica” natychmiast ochrzciła wojskowe rządy Jaruzelskiego et cons. mianem junty.
to bardzo trafne, szkoda tylko, że na palcach rąk można policzyć tych, którzy rozumieli sens używanego przez siebie określenia.
Junta, czyli dyktatura wojskowych, znana oczywiście głównie z latynoamerykańskiej kultury politycznej, jest czymś, co absolutnie nie mieści się w ideologicznym i praktycznym paradygmacie komunizmu. Jest jego całkowitym zaprzeczeniem.
Komunizm jest ideokratyczną partokracją; w komunizmie rządzi Partia, a wojsko (i bezpieka) są rękoma, oczami i uszami Partii, bezwzględnie jej podporządkowanymi. Jaruzelski upokarzając Partię (spektakularnym tego wyrazem było internowanie poprzednich genseków i członków Biura Politycznego), pozwalając komisarzom wojskowym i komendantom bezpieki traktować z góry sekretarzy partyjnych, spełnił najczarniejszy sen Stalina, jego prawdziwą obsesję, jaką było widmo „bonapartyzmu” konfiskującego rewolucję. To właśnie dlatego Stalin z tak irracjonalną zaciekłością mordował swoich marszałków i generałów oraz trzebił korpus oficerski, że aż nie było komu skutecznie dowodzić Armią Czerwoną w 1941 roku, bo prześladował go koszmar jakiegoś postbolszewickiego 18 brumaire’a.
Jeżeli zaś Jaruzelski mógł to uczynić, znaczy to, że wariant „bonapartystowski” zaakceptowano także na Kremlu.
Ów „bonapartyzm” przejawiał się także w tym, że propaganda stanu wojennego w minimalnym tylko stopniu odwoływała się do racji ideologicznych. Słowo „socjalizm” wprawdzie nie zniknęło, ale zdecydowanie schodziło na dalszy plan, podczas gdy na pierwszy wysuwała się retoryka „państwowa” i „patriotyczna”, język „racji stanu”, a zatem na wskroś „burżuazyjny”. I to był prawdziwy koniec komunizmu, pogrzebanego rękoma samych komunistów. Została tylko naga siła i nagie interesy – rzecz odwieczna i najbanalniejsza w świecie.
Innymi słowy: nie namawiam nikogo, aby zapominał (czy wybaczał), że junta Jaruzelskiego i Kiszczaka sterroryzowała społeczeństwo; ale pamięć o tym nie powinna iść w parze z powielaniem zasadniczego błędu co do ideologiczno-politycznego sensu i skutku stanu wojennego, czyli podtrzymywaniem tezy o „recydywie komunizmu” albo odsłonięciu jego „prawdziwego oblicza”.
To prawdziwe oblicze ani nie powróciło, bo jeszcze dotąd nie odeszło, ani przede wszystkim nie tak wyglądało: „prawdziwe oblicze” komunizmu to nie czołgi na ulicach miast, bo czołgi pojawiały się, pojawiają i będą pojawiać w sytuacjach krytycznych na całym świecie i pod najróżniejszymi sztandarami. „Prawdziwe” i naprawdę przerażające oblicze komunizmu to miliony ludzi na świecie szczerze rozpaczających po śmierci Stalina, a nawet jeszcze ów milion wiwatujących na Placu Defilad w 1956 roku na cześć Gomułki i „polskiej drogi do socjalizmu”.
Jedno i drugie jeszcze jest częścią snu o komunistycznym „ładzie duszy” – oczywiście w perwersyjnym odwróceniu tych słów Pawłowych. Wojna Jaruzelskiego to tylko brutalna próba narzucenia fizycznego „ładu uczynków i ciała” – a zatem w istocie kapitulacja komunistycznej utopii.
Jeżeli zgodzimy się z tezą nieustannie i nie bez racji pojawiającą się w interpretacjach komunizmu, iż jest on diabelską parodią chrześcijaństwa, to sens tego co się stało 13 grudnia, można by parabolicznie przedstawić tak (posiłkując się wyobraźnią Dostojewskiego).
Pewnego dnia, Wielki Inkwizytor i Kapitan Gwardii Szwajcarskiej przejęli Watykan, internowali papieża, a przeciwko protestującym na Placu św. Piotra wiernym wysłali czołgi i oddziały policji wyposażone w pałki, armatki wodne i gaz łzawiący.
Ogłosili, że muszą przejąć w Kościele władzę, ponieważ nie sposób poradzić sobie inaczej z pełzającą anarchią ruchów oddolnych w Kościele. Nie będą jednak zmuszać nikogo do przyjmowania dogmatów wiary, w ogóle nie będą zagłębiać się sami w kwestie teologiczne. Żądają jedynie od wszystkich respektowania racji stanu Kościoła, posłuchu dla rozporządzeń porządkowych Jego władz i przestrzegania wszelkich przepisów dyscyplinarnych. Wszelkie demonstracje publiczne będą tłumione siłą.
Nieposłusznych teologów wzywa się do zaprzestania bojkotu seminariów i katedr fakultetów teologicznych, ale nie wymaga się od nich głoszenia ortodoksyjnej nauki. Wręcz namawia się ich, aby występowali w programach watykańskiej rozgłośni i telewizji. W miarę normalizacji sytuacji, niektóre obostrzenia nałożone na wiernych mogą być znoszone.
Gdy sytuacja do tego dojrzeje, Gwardia Szwajcarska powróci do koszar i możliwe będzie powołanie przy Wielkim Inkwizytorze Rady złożonej z wykazujących się rozsądkiem i lojalnością przedstawicieli kontrowersyjnych prądów w teologii.
W jeszcze odleglejszej perspektywie nie można wykluczyć zwołania soboru, który na nowo przedyskutuje i ustali zasady ustrojowe oraz sposób sprawowania władzy w Kościele.
Postawmy teraz pytanie: czy to, co wyłożono w owej paraboli można by w ogóle nazwać chrześcijaństwem? Czy to jeszcze byłby prawdziwy Kościół – dla którego dogmaty nie miałyby już żadnego znaczenia, a liczyłoby się jedynie to, kto rządzi? Odpowiedź jest chyba zbędna.
Post scriptum
Niektórzy z moich interlokutorów powiadają, że wciąż przecież mamy „okupację dusz i umysłów”. To akurat prawda, obawiam się tylko, że wskutek poprzednio wskazanego błędu poznawczego, popadają w następny, to znaczy widzą owego „okupanta” nie tam, gdzie on naprawdę istnieje. Mój wzrok pada właśnie na dzisiejsze doniesienia prasowe, gdzie czytam m.in., że nauczyciele polskich szkół mają przechodzić szkolenia w zakresie „walki z homofobią”, co na instytucjach oświatowych wymuszają „organizacje mniejszości seksualnych”, wchodzące jak widać coraz bezczelniej w rolę ideologicznego suwerena. To tylko jeden z przykładów nieustannej inwazji i agresji ideologii, najogólniej rzecz nazywając, „prawoczłowieczych”, z każdym dniem zagarniających i okupujących coraz większe połacie na ziemi. Komunistom takie rzeczy nawet nie przychodziły do głowy, może poza towarzyszką Kołłontajową. Ten nasz nowy okupant – a rzecz nie dotyczy przecież jedynie sfery moralno-obyczajowej, lecz całej homogenizacji w wymiarze globalnym według zasad ideologii demoliberalnej – też oczywiście jest lewicowy, więc też ode Złego jest, lecz to lewica nowa, innego typu niż tamta, komunistyczna. Tamta jest już martwa, tak martwa, że nawet nie cuchnie jak rozkładające się zwłoki, bo rozsypała się w pył. W walce ze złem pierwszą rzeczą jest rozpoznanie prawdziwego i rzeczywiście groźnego wroga. Nie jest to, jak widać, rzecz dla wszystkich prosta.
___________
Prof. Bartyzel: Krótka uwaga o stanie wojennym (fragmenty)
za: legitymizm.org
(cały tekst prof. Jacka Bartyzela opublikowaliśmy na naszej stronie rok temu: https://tenetetraditiones.blogspot.com/2020/12/prof-bartyzel-krotka-uwaga-o-stanie.html)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.