Strony

środa, 5 września 2018

Adrian Nikiel: Zew znad Wisły

Pan Prezes Adrian Nikiel.
Ogłoszony latem 2017 roku artykuł pana profesora Jacka Bartyzela pt. Trzecie Królestwo Polskie (Jak do niego dojść?) do tej pory nie stał się niestety punktem odniesienia w tak pożądanej dyskusji Prawicy o warunkach, które sprzyjałyby wprowadzeniu monarchii w Polsce. Owszem, w Internecie można znaleźć przedruki publikacji Portalu Legitymistycznego, krążą również wersje robocze skopiowane z profilu Autora na Facebooku, ale zabrakło np. przemyślanych komentarzy, spotkań panelowych i innych przejawów twórczego namysłu (1). A przecież ten artykuł nie zamknął i nie wyczerpał tematu.

O ile można zrozumieć, dlaczego przeciwnicy legitymizmu wolą pomijać tę arcyważną propozycję milczeniem, o tyle należy żałować, że dyskusji jeszcze nie podjęli ludzie Tradycji: legitymiści i sedewakantyści, a także znawcy myśli politycznej, teolodzy, historycy czy naukowcy zajmujący się prawem konstytucyjnym. Pozostały bowiem ważne zagadnienia wymagające dalszej rozmowy.

Koronacja Królewska króla Jana II Kazimierza na Wawelu.

Katolickiego króla musi koronować katolicki biskup – to zdanie, wypowiedziane przez pana prof. Jacka Bartyzela w rozmowie z panem Michałem Murgrabią, otwiera przed ruchem legitymistycznym przestrzeń rozważań do tej pory w ograniczonym stopniu obecnych w debacie o następstwie tronu w Polsce. Do kogo współcześnie odnoszą się słowa katolicki biskup? To najważniejsze pytanie naszej epoki.

***

Rozsądny człowiek powinien wiedzieć, że łaska Losu jest zmienna, a jej koło wiecznie się toczy (…) Książę musi się troszczyć i zawsze mieć na uwadze, że chociaż miłosierny Stwórca (…) jest cierpliwy (…) jest On też surowy w wymierzaniu kary i pomsty na upartych i samowolnych, a karę tę zaczyna zazwyczaj stosować tu, na ziemi.

Giraldus Cambrensis (2)

XXI wiek to epoka postkatolicyzmu, w której prawowici monarchowie i członkowie domów panujących porzucili de facto legitymizm celu i cieszą się jedynie legitymizmem pochodzenia. Nie jest to przypadłość stulecia, lecz oczywista konsekwencja kolejnych fal rewolucji, łącznie z tą najstraszniejszą – modernistyczną, która zwyciężyła w latach sześćdziesiątych minionego wieku (3). Dziś szczątki Starego Ładu trzeba odkrywać z cierpliwością godną archeologa, a Kościół katolicki istnieje w formie grup wiernych skupionych wokół tych nielicznych xięży i biskupów, którzy pomimo doczesnego tryumfu Ciemności pozostali wierni naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi i Jego niezmiennemu Magisterium. Stolica Apostolska jest okupowana przez modernistów. Obecnie trudno więc wyobrazić sobie skuteczną kontrrewolucję w Kościele – prowadzącą do wyboru papieża (wzmiankowanego w Kodzie artykułu pana prof. Jacka Bartyzela (4)), odtworzenia hierarchii i przywrócenia przywilejów należnych Świętej Wierze Katolickiej w sferze publicznej krajów niegdyś chrześcijańskich. Perspektyw restauracji lub raczej instauracji monarchii (nie tylko w Polsce) nie można natomiast rozpatrywać w oderwaniu od stanu Kościoła: bezprecedensowego kryzysu.

Prawowity monarcha to przede wszystkim Pomazaniec Boży, Wikariusz Boga na Ziemi, Pontifex, Obrońca Wiary. To człowiek reprezentujący swój lud przed Bogiem i poprzez tworzenie warunków do życia moralnego wspierający Kościół w pracy na rzecz zbawienia poddanych. Źródłem i uzasadnieniem jego władzy jest fakt, że Chrystus jest Królem, który wzbudza również instynkt monarchiczny w duszach wszystkich ludzi dobrej woli. Współcześnie jednak niemal każdy panujący uznawany jest przez media masowego rażenia, biurokratów i opinię publiczną za bliżej nieokreślony symbol równie nieokreślonych „wartości” (5), dla którego znacznie ważniejsze od Prawa Bożego mają być tzw. prawa człowieka (6). Jeżeli zaś temu się sprzeciwia, pozostaje mu funkcja mecenasa kultury i nauki czy też animatora przedsięwzięć charytatywnych. „Duch epoki” niewątpliwie nie sprzyja restauracji tradycyjnej monarchii, w której król władałby tak, jak władali państwem jego przodkowie.

Przypadek Polski jest ponadto specyficzny: ciążą nad nami mit i kult biskupa Karola Wojtyły jako „papieża Polaka” (7), a poza tym – w przeciwieństwie do innych krajów dawnej Christianitas – nie mamy rodzimej dynastii, której zwierzchnik byłby niekwestionowanym królem Polski, choćby na wygnaniu. Nie istnieje sztandar Tradycji (zarówno religijnej, jak i świeckiej, wynikającej z tej pierwszej) mogący jednoczyć wszystkich miłośników Ojczyzny (8). Przywrócenie w narodowej świadomości prawdy o Kościele pozostaje zatem warunkiem sine qua non odbudowy społeczeństwa i państwa. Nie można bronić Tronu, opuszczając Ołtarz, nie można ratować Ołtarza z rąk apostatów, lekceważąc uzurpację Tronu przez demokratów. W tym kontekście szczególnie uważnie należy czytać rozdział III Trzeciego Królestwa Polskiego – odnoszący się do modernistycznego duchowieństwa jako obszaru misyjnego monarchistów.

Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że z punktu widzenia katolicyzmu integralnego święcenia kapłańskie i konsekracje biskupie dokonywane w rycie zmienionym przez modernistów są nieważne w Kościele katolickim (9). Z kolei z czysto ludzkiego, psychologicznego punktu widzenia trudno wyobrazić sobie sytuację, w której kapłani Nowego Kościoła montiniańskiego bez interwencji Opatrzności przekreślają swoją drogę życiową, rozpoznają jej grzeszność, porzucają korzyści związane z dotychczasowym statusem społecznym i nawracają się do Wiary katolickiej. Tym bardziej, że gdyby chcieli stać się częścią katolickiej hierarchii kościelnej, najpierw musieliby udać się na lata nauki do seminariów Tradycji. Jeżeli prawdą jest, że po latach odstępstwa nawracać się mogą jednostki, ale nie znamy takiego społeczeństwa, które raz porzuciwszy prawdziwą Wiarę, do Wiary powróciło, tym bardziej trudno oczekiwać, że modernistyczni duchowni w Polsce, nawet nie wszyscy, lecz chociażby poważna grupa, wkroczą na drogę jedności z Kościołem. Czy były do tej pory pojedyncze przypadki takich nawróceń?

Modernizm religijny łączy się z ideologią demokratyczną – od wielu dziesięcioleci przykład idzie z góry. Modernistyczny duchowny, który nie ukrywa antydemokratycznego światopoglądu, to niepożądana rzadkość (niepodlegająca ochronie zwykle przyznawanej dowolnym „mniejszościom”) (10). Owszem, bywają i tacy, którzy angażują się w wydarzenia wokółmonarchistyczne – jednak te wpisujące się w politycznie poprawny nurt „monarchizmu bankietowego” czy nawet zwykłego „królizmu”, czyli formy monarchizmu odrzucającej legitymizm i akceptującej figurę monarchy jako eleganckiego dodatku do demokracji. Myśliwi, monarchiści, filateliści czy szachiści – jakie to ma praktyczne znaczenie, gdy można na tle ładnych sztandarów i oryginalnie przyodzianych pocztów wygłosić rocznicowe, podniosłe kazanie, z którego ma przede wszystkim wynikać pokrzepienie serc organizatorów uroczystości, swoiste przybicie pieczątki religijnej aprobaty dla ich poczynań?

***

Sedewakantyści niewątpliwie pozostają mniejszością w obrębie środowiska rojalistycznego w Polsce, z drugiej strony tylko część sedewakantystów otwarcie daje wyraz swojemu stanowisku ustrojowemu i angażuje się w działania w sferze publicznej. Nie ulega również wątpliwości, że sedewakantyzm jest zagadnieniem będącym częścią sprawy legitymistycznej (11) – cóż bowiem ważniejszego na tym padole łez niż rozpoznanie, kto jest prawowitym Namiestnikiem Chrystusa? A jednak z całą pewnością niepożądana jest taka postawa wobec doczesności, w której ramach walczy się jedynie o restaurację władzy papieskiej, zaniedbując teologię polityczną i starania na rzecz odbudowy prawowitej władzy świeckiej (lub kombinując z jakąś trzecią drogą, ze szczególnym wskazaniem na pobożną dyktaturę). Ołtarz i Tron – jeśli jeden upadnie, wkrótce runie drugi. Brak „unii środowisk” poważnie osłabia szanse jakiejkolwiek restauracji (czy też instauracji) – w tym kontekście warto przypomnieć, że nic nie zdziałali ci ludzie Tradycji w Hiszpaniach, którzy doszli do wniosku, iż wolno porzucić walkę o Tron królów karlistowskich, aby skupić się jedynie na wąsko pojętej sprawie katolickiej. Opcja „Kościół – tak! Król – nie!” to droga donikąd.

Król, który ma być, z pewnością – powtórzmy za Karolem Maurrasem – potrzebuje dobrych oficerów i dobrych xięży. Jednak, parafrazując słowa Ludwika XVI odnośnie do oczekiwań pod adresem ewentualnego biskupa Paryża, byłoby dobrze, aby byli to xięża, którzy wierzą w Boga. A wiara poza Kościołem jest martwa i nie może wydać zdrowych owoców. Dziś, kiedy piszę te słowa, jedynym duchownym w Polsce, do którego statusu eklezjalnego nie można mieć zastrzeżeń, pozostaje rezydujący w Krakowie x. Rafał Trytek. Inni duszpasterze, których samoidentyfikacja i zapewne też dobra wola wiążą się z ruchem Tradycji katolickiej, zachowują jedność z modernistami, uznając ich hierarchów za władze Kościoła. O tych duchownych Novus Ordo, którzy otwarcie głoszą, że np. w Kościele przedsoborowym nie byłoby dla mnie miejsca, można nawet nie wspominać. W Polsce nie ma zatem biskupa, który mógłby dokonać koronacji w katedrze wawelskiej (12). Oczywiście kwestia koronacji najprawdopodobniej dotyczyć będzie dopiero kolejnych pokoleń Polaków, ale jeżeli „zwyczajna” hierarchia Kościoła katolickiego z prymasem na czele do tego czasu nie zostanie odtworzona, a mimo to jakimś cudownym zrządzeniem Opatrzności Królestwo Polskie będzie miało szansę znów stać się Królestwem z tego świata (bo tylko wtedy te rozważania zachowają znaczenie), wówczas zew znad Wisły dotyczyć będzie nie tylko króla, który ma do nas przybyć, ale i koronującego go biskupa (biskupów?).

Dziś Polska jest ziemią misyjną, a nowa monarchia stanie się monarchią prawowitą pod warunkiem, że nowo ukoronowany władca będzie sedewakantystą, kimś porównywalnym np. do xięcia Kazimierza Odnowiciela przywracającego Kościół Święty na obszarze swojego panowania. Na to zaś Polacy – zwłaszcza młode pokolenie, tak rzekomo konserwatywne i prawicowe, a które w sensie biologicznym zawsze ma rację – obawiam się, nie są przygotowani. Musi zapewne zaistnieć cykl wydarzeń w jakimś stopniu analogicznych do procesów zachodzących w związku z chrztem Polski w X wieku i później: praca misyjna prowadzona przez świętych kapłanów i potwierdzenie przez króla, na którego czekamy, jedności z Kościołem. I dalsza praca misyjna, i usuwanie pomników fałszywych kultów z przestrzeni publicznej…

Cóż zatem pozostaje? Znakiem nadziei byłyby zapewne konsekracja biskupa dla Polski, a także wiele powołań kapłańskich wśród naszych rodaków. Gdyby ich jednak zabrakło, konsekratorem udzielającym sakramentalium przyszłemu władcy mógłby być biskup przybyły z zagranicy. Oczywiście biskup znający tutejsze realia, wcześniej odwiedzający nasz kraj, przyjazny naszym rodakom, cieszący się autorytetem i zaufaniem wśród wiernych.

Trudno dziś rozważać inne, dalej idące szczegóły Kontrrewolucji (musiałaby stać się wydarzeniem właściwie w skali globalnej), kiedy żyjemy wśród gruzów Kościoła, pełni niepokoju o los grup wiernych, które przetrwały kataklizm, a jednocześnie z nadzieją czekając na spełnienie się przepowiedni Rozalii Celakówny o odrodzeniu Kościoła, które wyjdzie z Krakowa. Możemy jedynie próbować przewidywać, jaka będzie przyszłość, w rozważaniach przypisując jej warunki, w których dzisiaj staramy się przetrwać. Jedno nie ulega wątpliwości – nie będzie wolnej Polski bez Kościoła uwolnionego spod okupacji jego wrogów.

***

Mimo że monarchizm postrzegany jest jako niegroźna ciekawostka, często powraca pytanie: A kto będzie królem? – zna je zapewne każdy, kto nie ukrywa, że żywi sympatie rojalistyczne. Inne szczegóły tych w końcu najbardziej radykalnych zmian ustrojowych jakoś nie rozpalają emocyj demokratycznej opinii publicznej, kształtowanej przez tabloidy – nigdy nie słyszałem, aby np. jakiś ciekawski upewniał się, czy przyszły władca Polski będzie katolikiem (13). Pan prof. Jacek Bartyzel dwukrotnie odnosił się do tego zagadnienia, zarówno w artykule Trzecie Królestwo Polskie, jak i xiążce Legitymizm. Historia i teraźniejszość. Spróbujmy więc raz jeszcze zastanowić się nad tym, kto miałby usłyszeć ten zew znad Wisły, w kim powinniśmy rozpoznać przyrodzonego pana? Czy koncepcję pana profesora – przedstawioną w rozdziale V Trzeciego Królestwa Polskiego – można jeszcze jakoś uzupełnić?

Obecnie w polskim ruchu legitymistycznym dominuje zdroworozsądkowy, ostrożny tronowakantyzm, gdyż wobec braku niekwestionowanej rodzimej dynastii nic nie może być przesądzone i rozstrzygnięte – tym bardziej w imieniu kolejnych pokoleń. Pomimo jej braku, tej niewątpliwej przyczyny słabości polskiego legitymizmu, jest jednak kilka rodzin, o których w tym kontekście warto wspomnieć jako potencjalnych pierwszych wśród równych.

Jak wykazał pan Michał Petrus (14), współcześnie najstarszą linią Piastów po kądzieli są xiążęta raciborscy. Prócz nich pochodzeniem od Piastów śląskich może szczycić się hrabiowska rodzina von Schaffgotsch – biało-czerwone barwy w jej herbach rodowych nie są dziełem przypadku. O pokrewieństwie z Piastami (a także Jagiellonami) w odniesieniu do xiążąt von Hochberg pisał niedawno pan dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki (15). Te trzy nazwiska zapewne nie wyczerpują listy możliwości związanych z opcją śląską. Czy zatem powinniśmy w „momencie elekcyjnym” zachować jakieś preferencje dla potencjalnego „króla Piasta”, bezspornego potomka Mieszka I?

Do grona rodów, które być może należałoby traktować jak pierwsze wśród równych w gronie ewentualnych kandydatów na następców wawelskiego Tronu, od dawna zaliczany jest Dom Wettynów, ze szczególnym uwzględnieniem obecnego monarchy saskiego, Jego Królewskiej Mości króla Alexandra, i jego potomków. O ile jednak za Najjaśniejszym Panem stoją argumenty natury historycznej i prawnej, można przeciwstawić im mocne argumenty natury religijnej i ideowej.

Panowanie Wettynów w I Rzeczpospolitej, w czarnej propagandzie prowadzonej za pieniądze pruskie prezentowane jako epoka sarmackiego upadku i wstecznictwa, ma również swoisty ciąg dalszy – mocne osadzenie obecności Domu Saskiego w Polsce w najbardziej postępowych ideach tzw. Oświecenia. Po kilku dekadach przerwy związanej z panowaniem króla Stanisława Augusta elektor saski i jego potomkowie zostali wezwani na Tron na mocy Konstytucji 3 Maja, tej szczególnej konstrukcji prawnej, która wprawdzie przywracała monarchię dziedziczną, ale równocześnie redukowała znaczenie przyszłych królów, ograniczając ich do roli szefów władzy wykonawczej. Zarówno ze względu na okoliczności jej przyjęcia, jak i biorąc pod uwagę treść tego dokumentu, Konstytucja była przykładem odgórnie narzuconej rewolucji. Potem było jeszcze gorzej – jeżeli szukamy punktów odniesienia dla rozmaitych uzasadnień polskiego legitymizmu – gdyż elektor i król saski objął tron xiążęcy w Warszawie, ściśle współpracując z rewolucyjną Francją i nieubłaganym wrogiem legitymizmu, czyli uzurpatorem Napoleonem Bonaparte (16). Bez względu na zalety charakteru oraz talenty polityczne Jego Królewskiej Mości króla Alexandra i jego krewnych nie wyobrażam sobie tak zręcznej polityki historycznej przed ewentualną instauracją Domu Saskiego w Polsce – a tym bardziej już po niej – która przekreślałaby odniesienia ewidentnie rewolucyjne, połączone z „kultem kartki papieru” i treścią Mazurka Dąbrowskiego o dającym nam przykład Bonaparte. Wprawdzie współcześni najpoważniejsi polscy zwolennicy Domu Wettynów nie powołują się na postanowienia artykułu VII Konstytucji 3 Maja, lecz na decyzję Konfederacji Generalnej Królestwa Polskiego z 28 czerwca 1812 r. – ale ta z kolei zaistniała dzięki porozumieniu króla i xięcia Fryderyka Augusta I oraz pozostałych władz Xięstwa Warszawskiego z Napoleonem Bonaparte, natomiast proklamowany przez nią akt przywrócenia Królestwa Polskiego miałby konsekwencje polityczne i ustrojowe pod warunkiem, że w roku 1812 i później rewolucja antyfrancuska w wyniku wojny z Rosją zwyciężyłaby ostatecznie w skali europejskiej (17). Historia potoczyła się inaczej, lecz nie przekreśliła podstawowego dylematu: czy można odbudować monarchię w Polsce, odwołując się do ideologii oczywiście wrogiej wszelkiej monarchii tradycyjnej, godzącej się jedynie na parodię jedynowładztwa pod nadzorem korsykańskiego tyrana? Czy można odwoływać się do takiego dziedzictwa, aby uzasadnić prawowitość panowania Domu Saskiego w Polsce?

Niezależnie od powyższego problemu trzeba też zwrócić uwagę na kwestię najważniejszą – że Najjaśniejszy Pan król saski stoi zdecydowanie po stronie modernistów, uznając ich władzę w Kościele i zdolność do sprawowania Sakramentów (18). A zatem, podkreślmy to z żalem, władca ten, z pewnością przyjazny Polakom, nie jest człowiekiem Tradycji.

Wśród rodów, które zasługują na baczniejszą uwagę ze strony ruchu legitymistycznego, można wymienić także spokrewniony z Wettynami xiążęcy Dom Urach – w 1918 r. obdarzony koroną litewską (19). Wprawdzie ten fakt nie zobowiązywał i nie zobowiązuje do niczego Polaków i Polski w jej obecnych granicach, niemniej można rozważać, czy przyjaznym gestem i formą otwarcia na aspiracje Litwinów oraz innych narodów dawnej Rzeczypospolitej nie byłoby wzięcie pod uwagę także tej dynastii, gdy kwestia instauracji stanie się już realnym zagadnieniem politycznym.

***

W odniesieniu do każdego ze wspomnianych wyżej przypadków dynastycznych należy pamiętać, że zarówno w tych Domach, jak i we wszystkich innych dynastiach, których nie wymieniłem, musimy odnaleźć Xięcia, którego wierność Tradycji katolickiej będzie niezachwiana. Jak dostrzegł pan prof. Jacek Bartyzel, takich kandydatów do Tronu nie będzie niestety zbyt wielu. Jednak módlmy się, gdyż bez wytrwałej modlitwy nic nie jest możliwe, aby pojawili się święci kapłani zdolni do odbudowy Majestatu Kościoła i przywrócenia papiestwa oraz święci xiążęta, którzy dzięki orędownictwu Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski odbudują naszą Ojczyznę, tworząc Państwo Katolickie.

Adrian Nikiel, prezes Organizacji Monarchistów Polskich.

(1) Fragmenty odnoszące się do roboczej wersji artykułu Trzecie Królestwo Polskie można znaleźć, o dziwo, na stronie Królestwo za króla. Czy Rzeczpospolita znów będzie miała swojego Najjaśniejszego Pana? Jednak autor publikacji, pan Jacek Stawiany, rutynowo pomieszał w niej treści poważne i działania postaci iście kabaretowych. „Dyskusja” pod artykułem polega zaś na mnożeniu drwin i wyzwisk pod adresem monarchistów.

(2) Cyt. za: Dan Jones, Plantageneci. Waleczni królowie, twórcy Anglii, przełożyła Magdalena Karwowska, Kraków 2014.

(3) Nawet jeśli władcy i ich krewni w jakimś stopniu próbują dochować wierności Tradycji katolickiej, czynią to niekonsekwentnie, pozostając w jedności z modernistami i uznając ich prymat w Kościele.

(4) W kontekście obecnego tragicznego położenia Kościoła należy zauważyć, że ten papież, ostatni w dziejach, w artykule pojawia się jednak na zasadzie Deus ex machina.

(5) Wydukane przez działacza partyjnego lub komentatora wydarzeń słowo wartości zwykle pokrywa intelektualną pustkę.

(6) Ta uwaga dotyczy przede wszystkim kręgu dawnej Christianitas.

(7) Przez swoich apologetów wynoszonego do rangi niekoronowanego króla Polski i największego z Polaków.

(8) O ile nie ulega wątpliwości, co wchodzi w skład Magisterium, czyli Tradycji katolickiej, o tyle tradycję narodowo-państwową trzeba będzie zrekonstruować od podstaw, w ramach polityki historycznej należne miejsce przyznając myśleniu realistycznemu, a krytycznie oceniając postawy utopijne, za które miliony Polaków zapłaciły życiem i ruiną kraju.


(10) Na marginesie: nawet jeśli jakiś duchowny Nowego Kościoła montiniańskiego powiesi w swoim mieszkaniu portrety wszystkich królów karlistowskich, ta chwalebna postawa polityczna nie sprawi, że jego święcenia staną się ważne w Kościele katolickim.

(11) (…) Kościół sam jest monarchią – monarchią Bożą, która ma Króla niewidzialnego, ale realnie w nim cały czas obecnego, którym jest Chrystus Król, Syn Boży; jak również zastępującego Go na ziemi, króla widzialnego – papieża. (Jacek Bartyzel, Trzecie Królestwo Polskie)

(12) Przed koronacją katedra wymagać będzie oczyszczenia z nowinkarskich naleciałości.

(13) O demokratycznym poziomie dyskusji nieźle świadczy to, że jako „naturalni” kandydaci do Tronu często budzą zainteresowanie politycy sprawujący w danej chwili urząd prezydenta Polski. Osoby myślące w tych kategoriach sądzą chyba, iż jedyną realną zmianą w państwie będzie zmiana tytulatury najwyższego dostojnika.


(15) Arkadiusz Kuzio-Podrucki, Hoberg, Hohberg, Hochberg. Trzy nazwiska – jeden ród, Wałbrzych 2018.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.