Denazyfikacja rozpoczęta. Kiedy repolonizacja? |
Obrona przez atak
Musimy też mieć pełną świadomość, że polityk taki jak Władymir Putin nie zdecydowałby się na podjęcie zdecydowanych działań – gdyby nie został do tego zmuszony. Nie jest to bynajmniej kwestia „rozgrzeszania” kogokolwiek, polityka bowiem nie zna takiego pojęcia. Po prostu, prawdziwy prezydent Putin (nie jego medialna karykatura) to emblematyczny przedstawiciel strategii ponad wszystko defensywnej. Dziedzic Kutuzowa, z pewnością nie Suworowa. Rozkaz mógł być wydany tylko w sytuacji, gdy strona rosyjska posiadała wiarygodne informacje o spodziewanym ataku przeciwnika. I to nie w kategoriach tygodni czy dni nawet, ale godzin. I nie na Donbas wyłącznie, ale zapewne i na samą Federację Rosyjską. Władymir Putin atakuje tylko wtedy, gdy jest to już absolutnie jedyna forma… obrony. I trudno się Rosjanom dziwić, że zamiast się znów bronić pod Moskwą albo martwić o aprowizację w Petersburgu – woleli się desantować pod Charkowem.
Junta kijowska tyle razy krzyczała „Wilk, wilk!”, że w sumie tak do końca, poza sferą medialnej propagandy nie była już nigdzie traktowana poważnie (oczywiście, poza oficjalną, dziecinną, kolonialną i jeszcze bardziej prowincjonalną III RP). Sześciomiesięczne straszenie rosyjską inwazją nabrało więc w tej sytuacji mocy samospełniającej się przepowiedni. A przecież Władymir Putin jasno, jawnie i publicznie przedstawiał rosyjskie stanowisko. Wobec désintéressement Zachodu formatem mińskim – czyli pokojową denazyfikacją i federalizacją Ukrainy – Rosja rzuciła drugiej stronie jeszcze jedno koło ratunkowe. Uznanie suwerenności Republik Ludowych wyraźnie zakreśliło rosyjską strefę zainteresowania, przyznajmy – nadal wstrzemięźliwą wobec wysuwanych przeciw Moskwie oskarżeń. Również i tego zdecydowano się nie uszanować. „Putin ucieka! Putin się skończył!” – zakrzyknięto, choć przecież rosyjski prezydent jeszcze nawet nie zaczął, jak się okazało. Wzmożono także ofensywę medialną, mającą wyraźnie jeden przekaz: „Nie ważcie się bronić, bo powiemy, że to wyście zaczęli!”. Cóż, prosto – próbowano zagrać z Rosją w cykora. A już parę miesięcy temu ostrzegałem, że Putin nie jest tym, który skręci pierwszy. Skoro więc Rosja i tak miała przeciw sobie sankcję, skoro i tak nie robiąc niczego była oskarżona o agresję i inwazję, i wobec faktu, że następnym krokiem Zachodu byłby bezpośredni atak – zdecydowano się na uderzenie wyprzedzające. Logiczne, skoro koszty są te same, a skutki zwłoki mogłyby być tylko fatalne.
Jaki pokój?
Co obecna sytuacja oznacza dla Polski i Polaków? Cóż, na zimno – nie powinna oznaczać nic ponad zarysowany na wstępie elementarz odpowiedzialnej polityki. Sam konflikt ukraińsko-rosyjski obchodzić powinien nas jak najmniej, w przeciwieństwie rzecz jasna do jego potencjalnych skutków. Naturalnym stanowiskiem bezpośredniego sąsiada działań wojennych jest natomiast dążenie do trzymania ich z dala od własnych granic i możliwie szybkiego zakończenia. Tak już zresztą postępuje Białoruś, proponując znów rozmowy w Mińsku. Jest to zresztą zgodne z logiką geopolityki, w ramach której to współczesne państwo białoruskie czy się komuś podobają jego władze, czy nie – zajmuje pozycję właściwą dla dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, czyli naturalnego stabilizatora tej części Europy. Również na Zachodzie, m.in. we Francji podnoszą się głosy o konieczności pilnych rozmów NATO-Rosja (z propozycją francuskiej inicjatywy w tej sprawie wystąpił kandydujący w wyborach prezydenckich Eric Zemmour, poza tym oczywiście wygłaszający rytualne potępienie rosyjskiej interwencji). Niestety, możemy być też zupełnie spokojni, że III RP nie pójdzie drogą rozsądku i niczego sensownego nie zaproponuje – sięgając za to do wypróbowanego arsenału apeli, wezwań, przemówień, podświetleń, nakładek FB i groźnych okrzyków. A także wydawania pieniędzy polskich podatników na wspieranie polityki walącego się właśnie w gruzy, wrogiego Polsce i Polakom państwa ukraińskiego.
Tymczasem niezależnie od wyniku rosyjskiej interwencji – Ukraina już nie będzie taka sama. Nie znamy jeszcze ani zakresu, ani założeń zapowiedzianej przez prezydenta Putina denazyfikacji. Jeśli jednak traktować ją poważnie, a obecność wojsk rosyjskich powagi takiej deklaracji dodaje – to można uznać, że Rosjanie znowu odwalają najgorszą robotę za Polaków, bowiem pozbycie się z Ukrainy banderowców jest nie tylko we wspólnym, ale nawet szczególnie w polskim interesie. Ponadto nie wiemy również jaki jest zakładany militarny zasięg operacji i czy w założeniu obejmować ma on całe państwo ukraińskie w obecnych granicach (na co mogłoby wskazywać unicestwienie całości sił powietrznych i obrony przeciwpowietrznej także m.in. na Wołyniu). Przede wszystkim jednak powinniśmy pamiętać, że każdy powtarzający „to nie jest moment, by czegoś chcieć od Ukrainy” – jest ZDRAJCĄ lub głupcem. Właśnie TERAZ jest czas, by postawić Ukrainie żądania polskie.Niestety, możemy być pewni, że nikt tego nie zrobi.
Polska na Kresach
Nie jest możliwe podjęcie jakichkolwiek działań zgodnych z polską racją stanu i polskim interesem narodowym przez obecne państwo polskie. Musimy spojrzeć prawdzie w oczy. Polscy żołnierze nie wejdą do Lwowa – choć powinni. Nie przesuniemy granic Rzeczypospolitej na Boh, za Kamieniec, Żytomierz i Winnicę – chociaż we współpracy z Rosjanami moglibyśmy i powinniśmy to uczynić, dla dobra Polski i Polaków. I nie wysiedlimy, ani nie wypędzimy banderowców z zajmowanych przez nich polskich ziem – pomimo, że to nasze prawo i nasz obowiązek. Co nie znaczy, że tego wszystkiego nie zrobi za nas Władymir Putin.
Wszystko zależy od rozwiązania konfliktu. Jeśli powstanie zdecentralizowana, federalna i przede wszystkim zdenazyfikowana Ukraina – nasi rodacy nie tylko odzyskają swoje prawa językowe, ale przy odpowiedniej organizacji będą mogli wywierać wpływ na życie swych republik, wspierając ich planową depolonizację. Oczywiście, do tego również daleka droga, biorąc pod uwagę obecną dezorganizację naszej mniejszości i negatywne wpływy wywierane na nią także od strony Warszawy. Z kolei całkowity rozpad państwa ukraińskiego bądź też jego podział na część zachodnią i wschodnią z południową – postawiłby pytanie kto stałby się kolejnym okupantem kresowych ziem polskich: dalej głównie oligarchowie i złodzieje czy już głównie naziści i mordercy. Jeśli Rosjanie nie będą operować poza przedwojenną granicą Polski – staniemy się przymusowym sąsiadem banderowskiej Rzeszy. Ze wszystkimi tego konsekwencjami. W polskim interesie są więc jak najszybsze postępy Sił Zbrojnych Federacji Rosyjskiej tak, by w momencie pacyfikacji nasi rodacy znaleźli się już pod ich ochroną. A wówczas polskie narodowe (bo powtórzmy – oczywiście nie tej karykatury państwa) wsparcie winno być dla wszelkich projektów pozwalających osiągnąć przynajmniej plan minimum: Polski Kraj Narodowy na Kresach.
Konrad Rękas
ZA: https://myslkonserwatywna.pl/rekas-ukraina-po-denazyfikacji-repolonizacja/
Ta analiza wydarzeń i ich możliwych konsekwencji miałaby pewną dozę słuszności pod warunkiem ,że zkładamy iż Władimir Putin jest lojalnym przedstawicielem państwa i narodu rosyjskiego , jeżeli zaś (czego w żaden sposób nie można wykluczyć) jest wciągnięty w międzynarodowe konspiracyjne powiązania a cała elita władzy Rosji jest (podobnie jak u nas) ekspozyturą międzynarodowego globalizmu ,to wtedy należy szkać innych motywów tych wydarzeń ,tak czy owak bądźmy ostróżka
OdpowiedzUsuń