![]() |
Proporzec Królewski Zygmunta III |
Wczoraj
na stronie pojawił się text autorstwa Redaktora Naczelnego, który przyjąłem z
ogromnym zdziwieniem. Noszący tytuł „Poczet władców Polski w XX i XXI wieku”
wpis wymienia rządzących krajem od ubiegłego stulecia, wskazując na zachowanie
ciągłości formalno-prawnej między II a IIIRP. Nie zamierzam tu podważać tezy o
ciągłości państwowości między II a IIIRP. Moja polemika dotyczy wyłącznie
jednego zdania, które pojawiło się we wstępie textu i które zrównuje prezydenta
z monarchą.
Pragnę
skupić się na jednym zdaniu, które wywołuje, moim zdaniem, najwięcej
kontrowersyj, a mianowicie: „Prezydent jest w republice niejako figurą
monarchy, jest Głową Państwa i Ojcem Narodu.” Jest ono straszną politologiczną
herezją, zrównując zrodzony z opadającego pyłu rewolucji urząd prezydencki z
sakralnym, świętym i utożsamiającym boski Ład urzędem Króla. Figura monarchy
nie jest dekoracyjnym urzędem. To instytucja zakorzeniona w prawie Bożym,
naturalnym i dziedzicznym. Podczas gdy monarcha jest źródłem władzy z Bożego
nadania, prezydent jest jedynie depozytariuszem woli ludu, tymczasowym zarządcą
państwa na podstawie „umowy społecznej”. Nie można być „figurą monarchy” nie
będąc wpisanym w porządek sukcesji i obowiązku dynastycznego. Prezydent „jest
Głową Państwa” w sensie wyłącznie technicznym, administracyjnym – czysto
formalnym. Ponieważ każde państwo demokratyczne opiera się na bazie „umowy
społecznej”, prezydent de facto nie jest głową państwa – jest nią lud, a
prezydent ma spełniać jego wolę, ma go reprezentować. Najbardziej zaś uderza
określenie prezydenta mianem „Ojca Narodu” – to wręcz bluźnierstwo przeciw
królewskiemu majestatowi. Ojcem Narodu może być tylko i wyłącznie Dei Gratia
Rex, to uzurpacja symboliki należnej wyłącznie majestatowi Króla. Dzieci
nie wybierają ojca. Ojciec nie kłania się dzieciom za pozwolenie, by być ojcem.
Tymczasowy depozytariusz kryjący się pod nazwą prezydenta nijak ma się do monarchy,
będącego personifikacją państwa: „L’État c’est moi”, powtarzając za
Ludwikiem XIV. Król jest z państwem zjednoczony tak, jak Chrystus ze swoim
Kościołem – podczas gdy prezydent zawsze będzie zwykłym uzurpatorem.
Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie karlistę, nazywającego tzw. „Filipa VI” „Ojcem Narodu”? Tym bardziej nie stanie przed naszymi oczyma obraz karlisty określającego tak prezydenta republiki. Byłaby to zniewaga względem dwustu lat karlistowskiej walki o prawowitego monarchę. Per analogiam, żadnemu tradycjonaliście nie godzi się określać w ten sposób żadnej głowy żadnego rewolucyjnego państwa. Cytując Wielebnego Xiędza Rafała Trytka: „Decydując się na działalność polityczną i społeczną, jako katolicy – zobowiązani, by wziąć za wzór świętego Michała Archanioła – musimy być przede wszystkim obrońcami prawowitej władzy, a nie samozwańczych «wodzów».” Uważam, że prezydent zawsze będzie tylko „wodzem”, jego rola nie jest sakralna i prawowita, a w konsekwencji – jest zawsze uzurpacją władzy.
Jedną
rzeczą jest odmowa uznania prawowitości i zrównanie głowy republiki z
prawowitymi monarchami, a inną tolerancja ich władzy w celu uniknięcia
anarchii. Nie nawołuję do natychmiastowego buntu przeciw władzy demokratycznej,
ponieważ jego konsekwencje byłyby jeszcze gorsze od rządów, jakie mamy. Pragnę
jedynie podkreślić, że naszym celem jest Monarchia i nawet jeśli urząd
prezydenta może się przyczynić do jej powrotu, to tylko jako narzędzie – nigdy
cel. Prezydent nigdy nie będzie równy, ani nawet podobny, monarsze.
Parafrazując prof. Jacka Bartyzela: można być katolikiem nie-legitymistą, „ale
tylko z niewiedzy”. Vetus Ordo się trzymajmy i nie ułatwiajmy
republikańskim instytucjom uzurpacji władzy świeckiej.
Bartosz Edward
Koniewicz
Ja się z autorem tekstu nie zgadzam. Niezależnie jaki ustrój, władzę wybierają ludzie. Skralizacja monarchii jest sprzeczna z cywilizacją łacińską. Jeszcze nie zdarzyła się sytuacja aby Pan Bóg osobiście wybierał władcę. W tym temacie zgadzam się całkowicie z prof. Wielomskim, lepsza zdrowa republika niż zdegenerowana monarchia. Św Tomasz z Akwinu też by się z tym zapewnie zgodził gdyż akceptował trzy formy rządów: monarchię, arystokrację i monarchię.
OdpowiedzUsuńOśmielę się nie zgodzić. Na wstępie wpół ironicznie przypomnę, że Bóg dopuszcza zło, ale to nie znaczy, że chce byśmy je czynili.
UsuńMonarchia jest bezwzględnie najlepszym z możliwych ustrojów, o czym świadczą nie tylko teksty wybitnych teologów (święty Tomasz z Akwinu, święty Robert Bellarmin, święty Augustyn z Hippony), papieży (święty Grzegorz Wielki, Mikołaj I Wielki, Innocenty III), ale również rozważania myślicieli politycznych. Zbiór zalet monarchii najlepiej w naszych czasach przedstawił Erik von Kuehnelt-Leddihn (zachęcam do odwiedzenia artykułu pt. „Monarchia” na stronie legitymizm.org).
Jeżeli już zaakceptujemy fakt, że monarchia jest ustrojem najlepszym z możliwych, to co stoi na przeszkodzie, by do niego dążyć? Mało tego, ośmielę się stwierdzić, że monarchia jest jedyną formą rządu, która nie istnieje ontologicznie bez religii (cytując francuskiego pisarza Jean Raspail'a: „Nie ma Boga, nie ma króla”), więc boski pierwiastek jest niejako elementem sine qua non panowania monarchów (ma to głębokie uzasadnienie religijne, które najprościej sformułowali legitymiści francuscy - człowiek może rządzić drugim człowiekiem tylko za upoważnieniem boskim). Każdy inny ustrój (a im bardziej demokratyczny tym łatwiej) da się uzasadnić, bez odwoływania się do transcendencji. Sakralizacja monarchii nie jest w żadnym wypadku sprzeczna z cywilizacją łacińską, ponieważ pierwsze monarchie chrześcijańskie, rodzące się na gruzach Imperium Romanum, kwitły w murach katedr i kościołów. Chlodwig - pierwszy krok Francji - był przecież namaszczony w katedrze Reims świętym olejem przez biskupa. Tradycja namaszczania (która swe źródła ma w Starym Testamencie) Pomazańca Bożego była zachowywana i podtrzymywana, aż do upadku monarchii we Francji.
Nie jest też prawdą, jakoby Bóg nie wybierał królów. On robił to już w Starym Testamencie (król Dawid) i przez całą erę po Chrystusie, poprzez Kościół Katolicki, który jest wyrazicielem woli Bożej. Stąd właśnie ważny element koronacji, pokazujący boską aprobatę.
Na koniec pozwolę sobie zacytować Juana Vázqueza de Mella: „Monarchia chrześcijańska [...] będzie mimo to zawsze, jak mawiał Saavedra Fajardo, «sferą majestatu i berłem sprawiedliwości», i jedynym symbolem (emblema) władzy, który mogą znosić na czele państwa ludy prawdziwie wolne.”
Zachęcam do zapoznania się z artykułami na stronie internetowej Organizacji Monarchistów Polskich.
Sakralizacja jakiejkolwiek władzy świeckiej zalatuje bałwochwalstwem. Co innego udzielenie błogosławieństwa i modlitwy za rząd, by dobrze sprawował władzę, a co innego robienie z niej jakiegoś obiektu sakralnego. Taka sakralizacja raczej przypomina mentalność schizmatyków wschodnich lub heretyków protestanckich, którzy chcieliby, żeby władza rządziła nawet religią. Tymczasem w krajach katolickich zawsze był jakiś umiar w traktowaniu władzy. Z jednej strony nie była anarchia, z drugiej strony nie ślepy legalizm. Legitymizacja władzy jest uwarunkowana właściwym, aprobatywnym stosunkiem do Wiary katolickiej oraz dbaniem o dobro społeczne. Władza niespełniająca tych kryteriów nie może liczyć na pełną legitymizację, nawet jakby to była monarchia. Ewentualnie taka władza może być warunkowo tolerowana jeśli potrzeba zachowania większego dobra lub uniknięcia większego zła. Dlatego katolik powinien tolerować Nawrockiego byle nie Trzaskowski, bo etycznie jest on po prostu lepszą opcją lub mniejszym złem.
Usuń"Mało tego, ośmielę się stwierdzić, że monarchia jest jedyną formą rządu, która nie istnieje ontologicznie bez religii"
UsuńFakty mówią inaczej. W dzisiejszych czasach najbardziej lewackie, bezbożne i dekadenckie państwa są właśnie monarchiami. Przykład pierwszy z brzegu: Holandia. Jest monarchią i jest to najbardziej zepsuty kraj na świecie i chyba nawet w historii. Jest to kwintesencja Sodomy i Gomory jeśli nie prześcignęła tych miast w swojej deprawacji. Inne państwa o najgorszym poziomie moralnym też są monarchiami. Belgia, Anglia, Kanada, Australia, Nowa Zelandia, Dania, Szwecja, Norwegia. Tamtejsze społeczeństwa są wręcz bardziej zateizowane i zdeprawowane niż republikańskie Niemcy, Francja, czy Szwajcaria. Japonia jest monarchią i jest jednym z najbardziej zateizowanych państw świata. Ok, możesz powiedzieć, że są to pseudo monarchie, bo monarcha jest władcą fasadowym, a w rzeczywistości są to demokracje liberalne. Owszem, ale Iran rządzony przez szacha Pahlawiego był dyktaturą i monarchią, a jednak próbował forsować, siłą właśnie ateizację Irańczyków. I spowodowało to fundamentalistyczną rewolucję religijną (choć islamską) i nowa władza religijnych fundamentalistów wprowadziła republikę. Więc wiele przykładów monarchii raczej przeczy tezie, że monarchia z automatu musi być Boskim systemem władzy. Za to przykładami republik rządzonych przez ultrakatolickich i ultraprawicowych przywódców są Słowacja rządzona przez ultraprawicowego księdza Tiso, Portugalia Salazara, Francja Vichy, Włoska Republika Socjalna, gdy monarcha zdradził Mussoliniego dogadując się z liberałami (RSI wyraźnie ogłosiła katolicyzm religią państwową), San Marino w okresie rządów faszystów, Austria rządzona przez Engelberta Dolfussa, Grecja rządzona przez Metaxasa (choć co prawda schizmatycy byli religią dominującą), NDH po 1943 roku. Więc realia nie są takie zerojedynkowe.
Pozwolę sobie na początku zacytować profesora Bartyzela, który najlepiej wyjaśnił kwestię "sakralizacji" (w której chyba się nie zrozumieliśmy):
Usuń,,Najbardziej oczywistą definicję królewskości stanowi ta, iż król jest symbolem religijnym, i to jednym z najgłębszych: jest „najważniejszą spośród wszystkich postaci stworzonych przez człowieka” (G. van der Leeuw, Fenomenologia religii, Warszawa 1978, s. 169). Dlatego określenie „święty król” jest w gruncie rzeczy pleonazmem, ponieważ „nie ma władcy, który nie podlegałby wpływom religii, który zdołałby bez niej uzasadnić swoje istnienie. Król narodził się z rozważań o sferze ducha, i dopóki życie duchowe zaprzątało ludzi, nie mogli się obejść bez władcy, albo też, pozbawieni go, czuli dziwny niepokój” (tamże, s. 9). Natomiast, „stał się zbędny tam, gdzie pogoń za nieosiągalnym rajem ziemskim zastąpiła dążenie do raju niebieskiego, a więc tam, gdzie wzięły górę materializm i obojętność religijna. Jego zasadnicza rola, zapewne jedyna, która naprawdę się liczyła, polegała na tym, że pośredniczył między sferą ludzką i nadludzką” (tamże, s. 9). Dociekania antropologów (James Frazer), religioznawców (Mircea Eliade), historyków (Marc Bloch) i historyków idei (Ernst Kantorowicz) wykazały niezbicie, iż od najdawniejszych czasów i we wszystkich cywilizacjach widziano w osobie k. „Pana Dwóch Światów” (King Two Bodies) — istotę pośredniczącą pomiędzy „ziemią” a „Niebem”, zdolną do sprawowania władzy nad siłami przyrody i obdarzoną zdolnościami magicznymi (cudotwórczymi), identyfikowanymi zazwyczaj także dzięki znakom rozpoznawczym, takim jak nadnaturalne narodziny i nie-ludzki (boski albo zwierzęcy) przodek, lub cielesne znaki szczególne. Sakralność władcy („boga, który przechadza się między ludźmi”) jest jednak świętością instytucji, a nie osoby, bowiem „wiedziano zawsze, że dostojnik jest zwykłym człowiekiem. (…) Ale przecież nie czczono człowieka, lecz urząd, czyli upostaciowaną moc” (tamże, s. 161). W instytucji k. następuje pogodzenie przeciwieństw: jest on zarazem „bogiem na tronie żyjących” i konkretnym człowiekiem z naturalnymi ułomnościami. Odwieczna religio regalis wyraża intuicję, iż bez religii nie ma prawdziwej monarchii i są one ze sobą nierozerwalnie związane, co dobitnie wyłożył w swym testamencie sasanidzki k. 224-241 Ardaszir I: „Wiedzcie, że królestwo i religia są bliźniętami, z których jedno nie może żyć bez drugiego, bo religia jest podstawą królewskiej władzy, a królewska władza jest strażnikiem religii. Królestwo koniecznie potrzebuje podstawy, tak jak religia koniecznie potrzebuje swego obrońcy, bo ten, kto nie ma obrony, zginie, a ten, kto nie ma podstawy, runie” (cyt. za: J.-P. Roux, dz. cyt., s. 114)."
UsuńPo drugie należy wyróżnić kilka typów monarchii, by uświadomić sobie, że chociażby tzw. monarchia parlamentarna to w rzeczywistości cyrk na kółkach z "królem" w roli klauna i rządem w roli dyrektora. Jak pisał p. Adrian Nikiel - prezes Organizacji Monarchistów Polskich - ,,Błędy religijne są źródłem błędów politycznych", stąd jasne jest, że za problemami Holandii i innych wymienionych przez Pana/Panią państw stoi nic innego, jak religijna herezja - protestantyzm.
Mało tego, ich ustroje da się wyjaśnić, ponieważ mają one dominującą rolę elementów kontraktualistycznych (umowa społeczna chociażby), co przejawia się w istnieniu parlamentów (oraz ich prerogatywach), konstytucyj pisanych i silnie scentralizowanej władzy. Przykład Iranu odpada tu ze względu na służenie szatanowi pod przykrywką Allaha.
Nie neguję faktów, że istniały także republiki, które za swe wartości naczelne miały m.in. wiarę katolicką, ale proszę pamiętać, że:
a) były to pojedyncze przypadki (Szwajcaria i Wenecja są bodaj najstarszymi z nich, lecz tak właśnie ukształtowała je historia, a mimo to, ta pierwsza nie należy do krajów szczególnie religijnych), które wymagały rozumności elit, które de facto władzę sprawowały (a o to jest ciężej niż w monarchii, bowiem brak jest zwornika w postaci swoistej predestynacji władcy)
b) faszyzm z prawicą niewiele ma wspólnego (już na samym poziomie teoretycznym, o praktyce nie wspominając), a wykorzystanie przezeń religii w wielu przypadkach było ohydnie instrumentalne
c) takowe republiki trwały po kilkanaście/kilkadziesiąt lat i ten fakt najlepiej obrazuje ich podstawową ułomność.
Tak więc wciąż podtrzymuję moje tezy z pierwszej odpowiedzi i stale zachęcam do podjęcia lektury tekstów z portalu legitymizm.org.
Ok, RSI jeśli ktoś nie lubi faszyzmu odpada (choć akurat RSI utraciło wiele z cech faszyzmu odrzuconych przez Piusa XI), NDH może też, ale Słowacja KS Tiso i Portugalia Salazara technicznie nie były państwami faszystowskimi w ścisłym znaczeniu tego słowa. Holandia jest protestancka... ok. Ale Belgia była tradycyjnie katolicka i poszła w tym samym kierunku, co Holandia i to przed V2.
UsuńSpory o monarchię i republikę to są bzdurne spory o rzeczy drugorzędne względem tego, co najważniejsze. Najważniejszy w polityce katolickiej ma być fundamentalizm katolicki (tak, fundamentalizm właśnie, nie dajmy sobie wmówić, że fundamentalizm jest czymś złym), czyli walka o to, by państwo było katolickie w każdym aspekcie, prawnym, etycznym, gospodarczym, by oficjalną ideologią była religia katolicka. Sprowadzanie fundamentalizmu katolickiego do sporu o monarchię to sprowadzanie do groteski gubiącej istotę sprawy. Fundamentaliści islamscy odnoszą sukcesy w wielu krajach właśnie dlatego, że najpierw walczą o islam wraz z całą koncepcją społeczeństwa opartego na islamie i prawie szariatu, dopiero potem myślą nad tym kto ma być tą głową ich państwa, w ich koncepcjach zresztą zazwyczaj forma rządu nie zajmuje wiele miejsca, nie poświęcają temu aż tak dużo uwagi (pomimo istnienia koncepcji kalifatu, imamatu i innych tego typu). Chciałbym, żeby tradycyjni katolicy mieli w końcu taki polityczny ruch katolickich fundamentalistów, mógłby to być taki katolicki odpowiednik Bractwa Muzułmańskiego lub organizacji Hizb ut-Tahrir. Celem głównym byłaby walka o stworzenie państwa katolickiego, w którym religia katolicka będzie regulować całość systemu państwowo-społeczno-gospodarczego. I żeby doprowadzić do "rewolucji" katolickiej w każdym państwie świata. Wspomniane organizacje zakładają rozprzestrzenianie islamizmu za pomocą legalnych środków i ich katolicki odpowiednik również by coś takiego postulował przynajmniej jeśli nie ma na chwilę obecną skuteczniejszych sposobów. Taki ruch byłby otwarty i na monarchistów i na tych, którzy nie identyfikują się z monarchizmem. Najważniejsze, żeby zachować główne pryncypia, czyli obalić świeckie państwa pokojowo lub nie (w państwach represjonujących dopuszczalne byłoby powstawanie jakichś grup "rewolucyjnych"), następnie rozmontować liberalizm (polityczny, kulturowy i gospodarczy) oraz struktury posoborowe. Czyli fundamentalna przebudowa społeczeństw niegdyś katolickich z powrotem w kierunku katolicyzmu. To jest definicja fundamentalizmu katolickiego.
OdpowiedzUsuńPrzytoczenie słów Ludwika XIV nie jest szczęśliwe, ponieważ jego monarchia absolutna była jedną z przyczyn rewolucji antyfrancuskiej
OdpowiedzUsuńA jak sobie wyobrazić ten fundamentalizm katolicki bez przewodnictwa i pomocy Kościoła Katolickiego, który aktualnie jest w katakumbach ?
OdpowiedzUsuńBazując na hierarchii tradycyjnie katolickiej. Właśnie polityczny fundamentalizm katolicki byłby po to, żeby szerszej opinii publicznej uświadomić, że posoborowie nie reprezentuje lub przynajmniej (dla tych, co nie deklarują się jednoznacznie po konkretnej stronie) nie ma wyłączności na reprezentację katolicyzmu. Środowiska monarchistyczne, legitymistyczne mimo deklarowania katolicyzmu nie spełniają tej funkcji skupiając się na rzeczach drugorzędnych. W praktyce akceptują obecny posoborowy status quo mimo, że sama hierarchia posoborowa jest im nieprzychylna.
UsuńTe środowiska rzeczywiście skupiają się na rzeczach drugorzędnych, ale powód jest prosty, nie chcą popełnić samobójstwa politycznego i medialnego, wyobraża sobie ktoś jaka reakcja by nastąpiła gdyby np. Grzegorz Braun ogłosił się sedewakantystą i uczestniczył w Mszach św. u X Trytka ?
UsuńPolityczny fundamentalizm katolicki, chcący ustanowić całokształt systemu oparty na katolickich zasadach (w których monarchia mogłaby odpowiadać za mały wycinek całego ustroju katolickiego, zresztą kwestię monarchii to by potem fundamentaliści katoliccy uzgodnili między sobą) przynajmniej na samym początku nie musiałby obejmować samych sedewakantystów. Według mnie na spokojnie mógłby objąć również Ruch Oporu, można byłoby tolerować też lefebrystów tych co byliby chętni, nawet indultowców. Warunek byłby tylko jeden, byle nie dzielić się między sobą że względu na różnice teologiczne, przynajmniej dopóki ten ruch się nie rozkręci. Dlatego na ewentualnych demonstracjach fundamentalistów katolickich swoje flagi mogliby przynosić wszyscy, tak jak na demonstracjach nacjonalistów przynoszą sobie różne flagi różne grupy (NOPy, ANy, Nikloty itd), ale skandują hasła, które będą ich łączyć, czyli z którymi wszystkie grupy się zgadzają. Czyli np nie muszą to być hasła typu Prevost nie jest papieżem, ale hasła wymierzone w modernizm, ekumenizm i inne badziewia albo domagające się powstania katolickiego państwa biblijnego, ustroju, prawa, gospodarki itd. Tak jak to robią grupy fundamentalistów islamskich typu Hizb ut-Tahrir. I jakby jakiś "biskup" Novus Ordo powiedział coś oburzającego, np jak Nycz mówił o gejowskich związkach partnerskich to by mogły być protesty pod jego siedzibą. Ok, można postawić zarzut, że przecież indultowcy to Novus Ordo, ale trzeba rozróżnić politykę od sporu teologicznego. Przynajmniej gdy na razie grupy tradycjonalistyczne są jeszcze słabe to taktycznie lepiej odłożyć różnice na bok i współpracować w takim zakresie, jakim się da. Gladius Ferreus na portalu nacjonalista.pl gdy zapytałem się go o to, po czyjej stronie jest czy lefebrystów, czy sedewakantystów to paradoksalnie powiedział, że jest za jakimś "ekumenizmem" między tymi grupami i w zasadzie zgadzam się z nim. Może ten "ekumenizm" nie powinien być na płaszczyźnie teologicznej, ale przynajmniej politycznej. Ale najważniejsze, żeby przestać ukrywać się za fasadą monarchizmu i przyjąć czysty polityczny fundamentalizm katolicki. Czyli potocznie mówiąc katolicki "emirat" z tym, że oczywiście katolicki "szariat" powinien być w granicach katolickiego rozsądku, a nie przyjąć karykaturalną formę obłudnego purytanizmu jak dżihadyści robią. Czyli nie zmuszać kogoś do moralności w życiu prywatnym, bo Pan Bóg nie chce nikogo zmuszać do zbawienia, jak ktoś nie chce to nie. Ale w życiu publicznym ustrój ma być w pełni katolicki, bankowość ma być katolicka, polityka monetarna ma być katolicka (np islamiści postulują wprowadzenie standardu złotego dinara), stosunki międzyklasowe mają być katolickie (to znaczy klasy mają się zrzeszać między sobą, a wszelkie spory międzyklasowe mają być rozwiązywane na zasadzie konsensusu), propaganda i kultura ma być katolicka, dewiacje mają być zwalczane, sekty mają być zdelegalizowane, postępackie ideologie zakazane itd. W tych aspektach akurat katolicyzm pokrywa się z zasadami szariatu. Dlatego choć dla wielu tutaj może być to kontrowersyjne to ruchy fundamentalistów islamskich można pod względem technicznym wziąć za wzór i przyjąć od nich to, co im się udało i odsiać z nich to, co jest sprzeczne z zasadami katolickimi.
UsuńNie jest raczej możliwe znalezienie wspólnej płaszczyzny w działaniu publicznym grup które różnią się zasadniczo pod względem teologicznym, te różnice będą powodować istotne podziały, zjednoczenie wspólnego wysiłku może tylko nastąpić w wypadku odzyskania Tronu Piotrowego, aktualnie całkowity fundamentalizm jest nie do osiągnięcia, skupmy się na niektórych jego wartościach, możliwych do osiągnięcia
UsuńNależy odróżnić politykę od teologii. Wspierać takich fundamentalistów mogliby nawet niechrześcijanie, na przykład zadrużni rodzimowiercy jeśli by wyszli poza swoją piwnicę i pomyśleli, że jak chcą walczyć z liberalną hierarchią modernistyczną to najlepiej ją podkopać wspierając tradycjonalistów. To kwestia wyobraźni, a obecnie wszelkiej skrajnej prawicy, tak katolickiej, jak i niekatolickiej brakuje wyobraźni i szerszej wizji.
Usuń