Ach ten Bergoglio, znowu
utrudnia życie swym
poddanym
|
„Przywiązani do niektórych dawnych form liturgii i dyscypliny tradycji łacińskiej” różnej maści pseudotradycjonaliści nie „czują się” już tak mile widziani w modernistycznym neokościele Bergoglio, jak za czasów Wojtyły czy nawet Ratzingera.
„Abp” Jan Graubner z Ołomuńca tak relacjonuje niedawne spotkanie z Bergoglio szczęśliwie „panującym” na Watykanie:
„Abp” Jan Graubner z Ołomuńca tak relacjonuje niedawne spotkanie z Bergoglio szczęśliwie „panującym” na Watykanie:
„Gdy rozmawialiśmy o tych, którzy mają zamiłowanie do dawnej liturgii i pragną do niej powrócić, oczywiste było, że Papież wypowiada się z wielką miłością, uwagą i wrażliwością, aby nikogo nie zranić. Wyraził się jednak stanowczo, mówiąc, że rozumie gdy stare pokolenie wraca do tego, czego doświadczyło, ale że nie potrafi zrozumieć młodszych pokoleń pragnących do tego powrócić. «Kiedy się temu głębiej przyglądam – powiedział Papież – dochodzę do wniosku, że jest to raczej jakiś rodzaj mody. A skoro to moda, zatem jest to sprawa, która nie wymaga tak wielkiej uwagi. Trzeba jedynie okazać nieco cierpliwości i życzliwości wobec ludzi, którzy są uzależnieni od pewnej mody. Lecz ja uważam za wielce ważne by zagłębić się w rzeczy, ponieważ jeśli nie wnikniemy głęboko, żadna forma liturgiczna, taka czy inna, nie może nas zbawić»”. (tłumaczenie własne z angielskiego za: blog Rorate Coeli)
Proszę zgadnąć, która z tych jest tylko modą dla młodych według Franciszka (obrazek z NovusOrdoWatch.org) |
Czy to jednak jest prawdą? Czy Bergoglio jest rzeczywiście tak odmienny w tym względzie od swych poprzedników?
Przede wszystkim sprowadzanie tradycyjnej Mszy świętej (choć w zubożonej bardzo formie z 1962, ale mniejsza o to) do jakiejś „mody” czy przedmiotu „przywiązania” lub „uzależnienia”, jest cechą typową dla wszystkich modernistów, którzy zmuszeni są w jakiś sposób odnieść się do katolickiego oporu istniejącego od pierwszych dni Soboru Watykańskiego II. I bynajmniej nie jest tu mowa o tak zwanych indultowcach. Ci ostatni przecież podporządkowują się całkowicie modernistycznej dialektyce, która sprowadza to, co katolickie, do zwyczajnej preferencji, która bardziej odpowiada wnętrzu człowieka. Do owej preferencji można być „bardziej” lub „mniej” przywiązanym.
Modernizm, jak naucza nas św. Pius X w encyklice Pascendi Dominici gregis, opiera się na podwójnej zasadzie agnostycyzmu i immanentyzmu. Ten drugi aspekt religii wynika z pierwszego. Skoro człowiek nie może dostąpić pewnego poznania Boga (poprzez Objawienie zewnętrzne czy też świat widzialny), zatem religia musi mieć swe źródło we wnętrzu człowieka, w jego „zmyśle religijnym” czy „potrzebie bóstwa”.
Skoro wszelka religia bierze się z owej „immanencji życiowej” czy „religijnej”, wszelkie zewnętrze przejawy danej religii są wyrazem lub raczej uzewnętrznieniem owej głębokiej potrzeby człowieka. Rozmaite formuły religijne czy „formy” (tradycyjne czy nowoczesne) są tylko wyrazem uczucia religijnego.
Dla modernistów zatem liturgia zamyka się w sferze uczuć, upodobań, pewnej „mody”, jak powie obecny„papież” pseudotradycjonalistów. Jego poprzednik nieszczęsnej pamięci niczym się w tej kwestii nie różnił. Benedykt XVI powiedział o swym dokumencieSummorum pontificum:
„to motu proprio jest tylko aktem tolerancji, z zamiarem duszpasterskim, dla tych, którzy dorastali z tą liturgią, którzy ją kochają, znają ją i chcą żyć tą liturgią. Tworzą małą grupę, ponieważ zakłada to znajomość łaciny, wychowanie w pewnej kulturze. Jednakże wyrażanie miłości i tolerancji wobec tych ludzi poprzez pozwolenie im żyć tą liturgią wydaje mi się być normalnym wymaganiem wiary i duszpasterskiej troski każdego biskupa naszego Kościoła. Nie ma żadnej sprzeczności między liturgią odnowioną przez Sobór Watykański II i tą liturgią.” (fragment wywiadu z 14 września 2008 roku, tłumaczenie własne z angielskiego, za: vatican.va)
Wszystko zatem sprowadza się do „tolerancji” wobec tych, „którzy żywią przywiązanie do niektórych dawnych form liturgii i dyscypliny tradycji łacińskiej” (Jan Paweł II, Ecclesia Dei adflicta), zarówno w umyśle Jana Pawła II, Benedykta XVI, jak i Franciszka. W modernistycznym bowiem systemie nie ma miejsca na prawdy wiary obiektywne, niezależne od ludzkich uczuć. Mowa jest najwyżej o „tolerancji” lub „rozumieniu drugiego”, wszystko pod przykrywką „zamiarów duszpasterskich”, którym chętnie poddają się nieszczęśni esteci.
Czasy się jednak tylko nieco zmieniły i „tolerancja” zamieniła się w „cierpliwość i życzliwość” dla zamkniętych w rezerwatach Ecclesia Dei „tradsów”. A że Franciszek nie rozumie już uczuciowo przywiązanych do „tradycyjnych form”, świadczy to tylko o tym, że jego uczucie religijne w inny wyraża się sposób i nastrojone jest na inne, „głębsze” „wrażliwości”. „Duszpasterska troska” Bergoglio różni się tylko jakościowo, nie zaś istotnie, od „duszpasterskiej troski” Ratzingera, za którym tęskni tak wielu. Dziwi zatem, że taki wierny soborowego neokościoła, jak Dextimus, nie rozumie swego „papieża”. Z pewnością za mało wczuł się w immanencję życiową, jaką żyje Papa Buongiorno i jeszcze nie zrozumiał, na czym polega owa „tolerancja”, jakkolwiek „cierpliwa” czy „życzliwa” by ona nie była.
Pelagiusz z Asturii