Wszyscy już chyba wiedzą o odejściu ks. Jana Kaczkowskiego. Jego cierpienie budziło współczucie, męstwo z jakim je znosił – podziw. Niemniej z przykrością muszę zauważyć, że furorę robi jego myśl, skwapliwie rozpropagowana – a jakże! – przez główną antykatolicką szczujnię medialną o treści: "nie trzeba być katolikiem, żeby być dobrym człowiekiem".
Zastrzegam, że nie wiem jaki był kontekst tej wypowiedzi, ale jakikolwiek był, jest to maksyma lekkomyślna i bałamutna, zwłaszcza w ustach katolickiego kapłana, którego pierwszym obowiązkiem jest troska o zbawienie dusz wiernych powierzonych jego trosce. Po pierwsze, w najściślejszym sensie nikt, oprócz Boga i Niepokalanie Poczętej, więc od grzechu wolnej, nie jest "dobry", i nawet Pan nasz obruszył się, gdy tymi słowy ("człowieku dobry") ktoś się do Niego zwrócił, przypominając tę prawdę.
Po drugie, zdanie to, sensu largo, mogłoby być prawdziwe, gdyby wypowiedziane zostało w postaci deskryptywnej, np. tak: "są ludzie prawi i żyjący cnotliwie, chociaż nie są katolikami, a nawet nie znają Ewangelii, jak również są nominalni katolicy będący łotrami i szubrawcami, ponieważ ani chrzest, ani zapisanie w księgach metrykalnych nie czyni nikogo automatycznie cnotliwym". Tylko, że taka prawda jest na poziomie banału, znanego każdemu katolikowi, bo od zawsze nauczanemu przez Kościół, który uczy przecież, że prawo naturalne, zawierające reguły dobrego życia, zostało wszczepione każdemu człowiekowi i każdy może je odczytać w swoi sumieniu. Można jednak, a nawet należy zauważyć, że skoro prawo naturalne pochodzi od Boga, tak samo jako od Niego pochodzi i Objawienie i Kościół, to wszyscy "cnotliwi poganie" też w jakiś sposób należą do Kościoła, bo jak On, należą do Chrystusa, który jest Panem wszystkich ludzi bez wyjątku, gdyż "nabył ich na własność" za cenę Swojej, odkupicielskiej Krwi.
Maksyma powyższa jednak nie jest opisowa, lecz imperatywna, ponieważ użyty w niej został – w formie przeczenia – predykatyw (czasownik modalny) "nie trzeba", który stosuje się dla wyrażenia OBOWIĄZKU lub STOSOWNOŚCI działania, czyli w znaczeniu: (nie)powinno się, (nie)należy, (nie)potrzeba. A to już jest bardzo gruby błąd, całkowicie sprzeczny z katolicką teologią moralną. Jego sens może być odczytany jako zlekceważenie podstawowego obowiązku każdego człowieka, czyli dążenia do prawdy, w tym wypadku także prawdy nie tylko poznawczej, ale i zbawczej. Na domiar, ogólnikowe pojęcie "dobroci" w tym zdaniu ani nie przypomina, że ponad cnotami naturalnymi są jeszcze cnoty nadprzyrodzone, które otrzymać można tylko przez łaskę, nie zaś osiągnąć siłami natury, ani nawet nie ma tej powagi i precyzji, co rozpoznane rozumem przez mędrców pogańskich aretai/virtutes. Przeciwnie: pachnie to nie tylko jakimś hiper-pelagianizmem, ale wręcz humanitarno-czułostkową etyką emotywistyczną, która szerzy się w świecie współczesnym niczym dżuma. W sumie, autor zdaje się mówić zarówno katolikom, jak niekatolikom: "to nie ma znaczenia jakiej religii jesteście, czy nawet żadnej, byleście byli 'dobrzy' ". A to jest wyjątkowa lekkomyślność i straszna odpowiedzialność, bo w ten sposób dusze takich "dobrych ludzi" można zaprowadzić wprost do piekła.
Dlatego w tej chwili, kiedy śp. ksiądz Kaczkowski stoi już przed sądem Boskim, jedyną rzeczą jaką możemy zrobić, jest prosić Boga, aby raczył odpuścić mu tę myśl rzuconą nazbyt lekko i skwapliwie podchwycaną przez sługi Zwodziciela.
Prof. Jacek Bartyzel