Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

piątek, 21 lutego 2020

"Tygodnik Soborowy": Nieomylność papieska i niemiecka teologia (herezja neogallikanizmu).

OD REDAKCJI TENETE TRADITIONES: Tekst poniższy stanowi doskonałą odpowiedź na błędy i herezje większości współczesnych tradycjonalistów, (głównie [neo]FSSPX i ich wiernych) reprezentujących pozycję R&R (recognize and resist) - uznających i sprzeciwiających się modernistycznym pseudopapieżom. Jasno wynika stąd, że nie są to żadne nowe błędy, a były one już znane od XVII wieku we Francji pod nazwą gallikanizmu (skąd przedostały się do Niemiec gdzie trafiły na grunt bardzo podatny) oraz w Cesarstwie pod nazwą józefinizmu. Z tych błędów wzięło się później jawne odrzucenie Nieomylności Papieskiej i formalna schizma, czyli powstały w krajach niemieckojęzycznych starokatolicyzm. Współczesne błędy lefebrystów (propagowane przez nich w wykładach, kazaniach, książkach i czasopismach) są dokładnym powtórzeniem tych błędów, z czasów Soboru Watykańskiego (1870 r.), które są całkowicie sprzeczne z niezmiennym nauczaniem Kościoła (mimo iż mogą podszywać się i sprawiać pozory "tradycji").


NIEOMYLNOŚĆ PAPIESKA

i

niemiecka teologia

"TYGODNIK SOBOROWY"

––––––––

    Kiedy Francja przeszło dwie trzecie swych biskupów, wśród których jaśnieją pierwszorzędne znakomitości, dostarczyła wielkiemu zastępowi zwolenników nieomylności Głowy Kościoła, kiedy Belgia i Hiszpania słynne z wielkich tradycji pod względem umiejętności teologicznych, całym swoim episkopatem większość Soborową potężnie wzmocniły, Niemcy tymczasem z małym wyjątkiem, biskupami swoimi, wzmacniają stronnictwo opozycyjne. Znakomitości nawet takie, jak Ketteler i Hefele omyliły nadzieje katolików. Broszury tych dwóch biskupów, podwójnie smutne zrobiły wrażenie w Rzymie i w świecie gorętszych miłośników majestatu Piotrowego: raz duchem swoim, to jest duchem protestacji tym więcej dającej do myślenia, im więcej mieliby raczej powodów do postawienia się za powagą Rzymu, oni, narodowością swoją przypominający ojczyznę protestacji – drugi raz słabością teologiczną fatalnie w pisemkach wystosowanych do Ojców Soboru kompromitującą famę teologiczną Niemiec, tak zarozumiale przez Döllingera lat temu kilka na zjeździe teologów niemieckich w Monachium, pod niebiosa wynoszoną.

    W niniejszej rozprawie, weźniemy pod rozwagę broszurę, przypisywaną powszechnie biskupowi Hefele: O nieomylności osobistej biskupa rzymskiego i będziemy się mogli przekonać, jak dalece w kwestii nieomylności nie ma się co rachować z erudycją niemiecką i z teologią opozycyjną.

    Autor nie występuje wcale jako przeciwnik nieomylników, ale tylko jako przeciwnik oportunistów, to jest tych, którzy są dzisiaj za ogłoszeniem dogmatu nieomylności. Owszem zaraz z góry oświadcza on, w czym się zgadza z nieomylnikami, ażeby potem mógł tym śmielej powiedzieć, dlaczego się nie zgadza z nimi pod względem wczesności ogłoszenia.

    Najprzód więc zgadza się na to, że Piotrowi i następcom jego udzielony rzeczywiście został prymat honoru i jurysdykcji z prawem rządzenia, sądzenia i nauczania w charakterze najwyższego doktora Kościoła w rzeczy wiary i moralności.

    Zgadza się po wtóre i na to, że jakkolwiek biskupom udzieloną także została władza rządzenia i nauczania Kościoła, ale to pod zwierzchnictwem i w zależności od Papieża.

    Stąd wyprowadza cztery wnioski, na które by się gallikanie czystej krwi nigdy nie chcieli pisać, a tym mniej schizmatycy, a którym, gdyby autor sam nie był przeciwstawił pewnego ale, ultramontanie gotowi by byli przyklasnąć, jako wnioskom najlogiczniej do nieomylności wiodącym.
"Sprzeciwia się nauce objawionej, powiada on najprzód, apelować od wyroku Papieża do przyszłego najbliższego Soboru powszechnego. 
Błędem jest i rzeczą niegodziwą twierdzić, że Sobór powszechny jest wyższy od Papieża, lub od niego niezależnym (supra aut praeter Papam). 
Błędem równie i niegodziwością byłoby chcieć tylko zewnętrznym posłuszeństwem przyjmować wyroki papieskie w sprawie wiary i obyczajów, zamiast posłuszeństwem umysłu i serca. 
Na koniec, rzeczą jest żadnej nieulegającą wątpliwości, certissima fide, że Kościół rzymski błądzić nie może".
    Ale, powiada on, kwestia poruszająca dzisiaj umysłami, nie wchodzi w zakres tych tak pewnych punktów wiary. Dlaczego? kwestia to bowiem, osobistej Papieża nieomylności, zrozumianej w tym sensie, jakoby każdy następca Piotra, aktualnie na stolicy jego zasiadający, miał posiadać tę szczególną prerogatywę, iż wielekroć by razy chciał wyrokować w sprawie wiary i moralności, i w samej rzeczy wyrokowałby uroczyście, wyrok jego tym samym byłby już nieomylnym – i jako na taki wierni obowiązani by byli dać swoją niezłomną zgodę.

    W taki sposób zrozumiana nieomylność jest zbyt świeżej daty i nader jeszcze niedostatecznie roztrząsana, aby się mogła stać przedmiotem dogmatycznej decyzji. A nadto, argumenty przeciwko niej nagromadzone zbyt są ważne (gravissima), aby je można uważać za niebyłe. Katolicy więc muszą mieć jeszcze wolność w utrzymywaniu zdania przeciwnego. Stąd wnioskuje, że zwolennicy nieomylności i wczesności co do jej zawyrokowania, grzeszą przeciwko sprawiedliwości, mieszając zdanie tak nowe i nieroztrząśnięte z punktami wiary, nieulegającymi żadnej wątpliwości – traktując przeciwników tego zdania, jako nieprzyjaciół powagi i władzy papieskiej i wystawiając ich na nienawiść wiernych.

    Tak oznaczywszy stan kwestii na poparcie zdania swojego, powołuje się najprzód na naukę znakomitej powagi w świecie teologicznym, to jest Turrekrematy, który, mówiąc nawiasowo wtenczas tylko jest dobry dla stających w opozycji z pretensjami Rzymu, kiedy się da coś u niego wytargować przeciwko owym pretensjom, inaczej zaś nazywa się go z hiszpańska Torquemadą i ma się z niego gotowe bobo inkwizycyjne do straszenia nieuków i sentymentalnych kobiecin. Znakomity autor Ximenesa, który właśnie jest autorem w mowie będącej broszury, lepiej wie o tym, niż ktokolwiek inny, że Turrekremata nie jest do użycia przeciw prerogatywom papieskim, chociażby się te prerogatywy nie wiedzieć jak chrzciło mianem przywłaszczenia. Nie do pojęcia też prawdziwie, jakim sposobem mógł się na niego powołać, jako na utrzymującego, że Papież nawet jako Papież może popaść w herezję, a tym samym może być sądzonym przez Sobór. Zobaczymy zaraz jak ta sprawa stoi.

    Na Bellarmina mniej jest łaskawy, niż na Torquemadę. Zarzuca mu, że w Papieżu wylicza tylko cztery stany, czyli wypadki. Bellarmin rzeczywiście powiada, że Papież działać może tylko, albo jako osoba prywatna, albo jako Papież sam przez się, albo jako Papież w gronie zwykłej swojej rady, albo jako Papież z Soborem powszechnym. Autor broszury powiada, że jeszcze jest piąty wypadek przeoczony, czy zamilczany przez Bellarmina, to jest Papież w towarzystwie z biskupami rozproszonymi, czyli niezgromadzonymi na Soborze powszechnym, a mimo tego niemniej będącymi sędziami wiary. Notujemy tymczasowo, że piąty ów wypadek stawia ten sam autor, który zdaniu o nieomylności osobistej Papieża zarzuca nowotność.

    Po skrytykowaniu Bellarmina idzie nareszcie w broszurze krytyka wymierzona przeciwko dwom wielkim teologicznym znakomitościom naszych czasów, to jest, przeciwko arcybiskupowi Manningowi i przeciw ojcu Franzelinowi, jezuicie, profesorowi w Collegium Romanum. Zgrzeszyli oni podobnie jak Bellarmin, to jest, że gdy nowsi teologowie, dla oznaczenia kiedy Papież mówi ex cathedra, stawiają rozmaite warunki, Manning tymczasem i Franzelin uczą, że na to wystarcza, aby Papież mówił jako nauczyciel Kościoła, i aby sam oświadczył, iż mówiąc, zamierza cały Kościół nauczać stanowczym swoim wyrokiem.

    Po tych wstępnych uwagach przystępuje do obalenia argumentów stawianych za nieomylnością papieską. Mowa tutaj o dowodach czerpanych z Pisma i tradycji. Autor broszury twierdzi, że argumenty owe stanowczo dowodzą tylko samego prymatu władzy (jurisdictionis) i nauczycielstwa (Magisterii), ale, że co się tyczy nieomylności w nauczycielstwie, sprawę tę osłabia rozróżnienie między Stolicą i siedzącym na Stolicy. Z tego wnioskuje o niewczesności dogmatyzowania tej sprawy. Niepodobna, abyśmy się wdawali w obszerne sprawdzanie tych wszystkich twierdzeń, oraz ich zbijanie. Wystarczy prosty rzut oka na główniejsze punkty. Zacznijmy więc od zarzutu nowości.

    Autor broszury De Infallibilitae nie waha się twierdzić, że zdanie obstające za nieomylnością Papieża jest nowe.

    Chyba w tym znaczeniu jest nowe, w jakim Ewangelia zowie się nowym Testamentem – jest ono bowiem zupełnie współczesne Kościołowi i Ewangelii. Zdania tego nikt nie wynalazł w osobistej swojej dla Kościoła gorliwości, ani też przez osobiste swoje rozumowanie, i gdyby go nie było w Ewangelii, nikomu z pewnością przez głowę by nie przeszło.

    Próżno by też było dowodzić, że kwestia nieomylności wspiera się na nowym zdań ewangelicznych rozumieniu; tak rozumiano od początku i tak rozumiano zawsze, że słowa Jezusa Chrystusa dające Piotrowi i jego następcom prymat rządu i nauczycielstwa, dają mu nieodłączną od tego prymatu nieomylność. Gallikanie dopiero wymyślili rozróżnienie, na mocy którego przyjmując prymat dla uniknięcia schizmy, zakwestionowali, lub całkiem odrzucili nieomylność. Rozumienie zdań ewangelicznych w systemacie wyznawców nieomylności papieskiej, ma swoją podstawę nie w jakimś rozumowaniu, nie w jakiejś świeżo wynalezionej dedukcji, ale w najoczywistszych tekstach starożytnej tradycji, a nawet w tekstach samego Pisma św. Rozumienie to nie może być nowe, skoro, jak czytamy w Aktach Apostolskich, już na Koncylium Jerozolimskim odprawianym przez Apostołów pod przewodnictwem Piotra, było starym. Szło tam o rzecz niezmiernie ważną, od której zależało stanowcze zerwanie z żydostwem, to jest o to, czy mają być nadal zachowywane, czy nie, przepisy zakonu Mojżeszowego pod względem legaliów. "I zebrali się Apostołowie i starsi wejrzeć w tę sprawę. A gdy wielkie było gadanie (conquisitio), wstawszy Piotr, rzekł do nich: Mężowie bracia wy wiecie, że od dawnych dni (ab antiquis diebus, według tekstu syryjskiego, od samego początku), Bóg obrał między nami, aby przez usta moje poganie słuchali słowa Ewangelii i wierzyli" (XV, 7). Zdaje się, że tu dosyć jasno, wyraźnie i stanowczo sam Piotr św. tłumaczy słowa Zbawcy, mocą których dany mu został prymat. Ależ on tutaj powiada, że jego Bóg obrał między innymi, aby przez jego usta orzeczonego wyroku słuchano i wierzono. A cóż na to odrzekło całe koncylium? Czy protestowali, przeciwko pretensjom Piotra, czy się powoływali na jakąś naukę, mocą której Piotr razem tylko z ich zgromadzeniem mógł być nieomylnym, albo potrzebował ich potwierdzenia, aby wyrok jego miał znaczenie obowiązujące wiarę Kościoła? Bynajmniej, ale po prostu Łukasz święty powiada: i umilknęło wszystko Zgromadzenie (w. 12) i kwestia została stanowczo słowem Piotra zadecydowaną. Apostołowie mogliby byli prędzej, niż ktokolwiek, głos swój podnieść przeciwko stanowczości z jaką tu Piotr zawyrokował; z nich bowiem każdy posiadał przywilej indywidualnej nieomylności – której następcy ich, biskupi nie posiadają – a jednak umilknęli z wszystkim zgromadzeniem, równie jak przedtem milczeli, kiedy Piotr św. odwołując się do postanowienia Zbawcy, był powiedział, że jego Bóg obrał między innymi, aby przez jego usta wypowiedzianej prawdzie wierzono. Powiedzieć w 18-ście wieków potem, że zdanie o nieomylności osobistej następców Piotra jest nowe, napisać to wyraźnie wobec zdania 600 biskupów, powołujących się w swoim postulatum na nieprzerwaną w tym przedmiocie wiarę Kościoła, – to co najmniej zdaje się trącić pewnym w ekonomii kościelnej neofityzmem.

    Tradycja kościelna jest tylko wiernym echem, wyżej przytoczonego zdania Piotrowego, jak tego dowiódł w piśmie swoim pt. Tradycja Kościoła ze względu na nieomylność papieską, Arcybiskup Manning.

    Niechże tymczasem przeciwnicy tej nieomylności, pokażą na jakim fundamencie starożytnym zdanie swoje opierają? Przed wiekiem XV teologowie i kanoniści jednozgodnie nieomylność papieską uznają, i to w tym samym znaczeniu, w jakim ją postawiła większość Soboru Watykańskiego. Sobór Konstancjański pierwszy wystąpił z hipotezą omylności. Jeżeli w ciągu Soboru Konstancjańskiego dały się słyszeć pewne głosy przeciwne wprost nieomylności papieskiej, to wiadomo, że zaraz po Soborze zdanie to powszechnie zostało odrzucone, i już o nim nic nie słychać, aż dopiero w drugiej połowie XVII wieku, mniej więcej około roku 1663. W tej to epoce wystąpili z nauką o omylności Papieża, chcący bronić wolności Kościoła, przeciwko Rzymowi, a na rzecz pretensji rządu francuskiego, bądź to w parlamencie, bądź to w osobie króla uosobnionego. Sama Sorbona w tej nawet jeszcze epoce obstawała za nieomylnością z wyjątkiem bardzo nielicznym nowotników, podnoszących system omylności. Dowodem tego Mauclerus, który w księdze swej De Monarchia r. 1622 napisanej, zatem ledwie 40 lat przed epoką propozycji gallikańskich jak najwyraźniej o powszechności przekonania, co do nieomylności Papieża w tych słowach mówi: "powinniśmy to mieć przed oczyma i w sumieniu jako zdanie prawdziwe i katolickie i tośmy powinni umysłem statecznym i prawdziwie chrześcijańskim mocno twierdząc świadczyć (firmiter asserendo testari), iż rzymski biskup, jako powszechnego Kościoła najwyższy Nauczyciel nic nie może zawyrokować w rzeczach dotyczących wiary, co by miało być błędem jakowymś skażone: przeciwko temu zdaniu żaden z katolików stawić by się nie poważył" (De Monarchia, T. 1, p. 717 et sq.). Tak więc sądzili powszechnie koryfeusze w zakresie umiejętności teologicznej aż do XVII wieku. Cóż tu mówić o nowości i komu ją zarzucać?

    Powiadają przeciwnicy nieomylności, że zdanie o omylności Papieża dozwolonym było w Kościele? Nie wiedzieć kiedy, skoro jak Mauclerus się wyraża o nieomylności Papieża: Hoc nemo catholicorum inficiari praesumet, i skoro jak tylko głośniej i formalniej wystąpili z omylnością obrońcy gallikańskich wolności, zaraz się Rzym przeciwko nim oświadczył? Jak to ma być wolne, kiedy cztery wypowiadające je propozycje gallikańskie, niezwłocznie po ukazaniu się swoim, zostały potępione? Autor broszury ma na to gotową odpowiedź, że Rzym nie to w propozycjach potępił, iż przypuszczały omylność sądów papieskich, ale tylko to, że twierdziły, iż dekrety papieskie nie są same przez się nieodwołalne, non esse irreformabilia, że zatem mogłyby ulec potrzebie jakiejś reformy, czy modyfikacji.

    Nie wiedzieć, doprawdy, do czego by to rozróżnianie miało służyć, nie potrzeba bowiem na to wcale być teologiem, aby zrozumieć, że ono jest tylko samą grą wyrazów. Powiedzieć o dekretach papieskich, że są reformabilia, czyli ulegające zmianie, jest zupełnie toż samo, co powiedzieć, że są fallibilia, czyli omylne – jakiejże bowiem zmianie ulegać by mógł sąd nieomylny? Autorom owej propozycji nie szło o gramatyczną, czy stylową formę sądu, ale o istotę – skoro więc propozycja ta została potępioną za to, że przeczyła irreformabilitatem, to jest niezmienności wyroków papieskich, tym samym potępioną została za to, że przeczyła wyroków tych nieomylności. To albowiem może być tylko, i owszem musi być reformabile, co jest omylne – i jak skoro wolno by było utrzymywać omylność sądów papieskich, żadnej podstawy nie mogło już mieć potępienie zdania utrzymującego, iż sądy tak omylne są też z natury swojej podlegające reformie. Prawdziwa byłaby desperacja czuć się w sumieniu obowiązanym do przyjęcia wyroków papieskich, jako nieodwołalnych i nie mogących ulec zmianie, mimo całego przekonania, że te wyroki mogą być mylne, jako wyszłe z trybunału omylnego.

    Równie do niczego jest przeciwstawianie w tej kwestii zdania Turrekrematy zdaniu Bellarminowemu. Turrekremata rozróżniając między osobą Papieża, a Stolicą Apostolską, nie miał wcale na myśli Stolicy tej wziętej abstrakcyjnie czyli w oderwaniu od osoby Papieża, bo i na cóżby mu się to rozróżnienie przydało, kiedy przecież Stolica tak wzięta, wyroków wydawać nie może, więc kwestia o omylności, czy nieomylności nie miałaby w zastosowaniu do niej żadnego praktycznego sensu. Turrekremata po prostu rozróżnia między osobą Papieża, jako człowieka i jako Papieża. To ma swoje znaczenie i zastosowanie. Ale niby to Bellarmin inaczej sobie postąpił? Toć jego frazes ut persona quaedam particularis nic innego nie znaczy, tylko że Papież w działaniu swoim może też być uważany, jako osoba prywatna, to jest, że nie wszystko, co mówi albo robi Papież, mówi, albo robi jako Papież. Nic to nie ma do Papiestwa, że Papież je, śpi, chodzi, rozmawia, pisze, i póty jest on w działaniu swoim w zakresie każdego pospolitego człowieka, póki nie podejmuje czynności, którą tylko jako Papież podjąć może. Nic powszechniejszego i nic naturalniejszego, jak, że w człowieku pewne zajmującym stanowisko i godność, rozróżniamy między osobą prywatną, a publiczną. Co więc Turrekremata nazwał człowiekiem, to Bellarmin nazwał osobą prywatną, a co pierwszy mieni być Stolicą Apostolską, od której rozróżnił człowieka, to drugi mieni być osobą kościelną publiczną, od której odróżnia prywatną. Turrekremata biorąc na uwagę w Papieżu osobę tylko człowieka, przypuszcza, że człowiek ten może popaść w herezję, zatem, że może być sądzony przez Synod jak każdy inny wierny; wychodzi w tym z zasady, że Papież popadły w ten sposób w herezję byłby tym samym odpadły od papiestwa i stałby się niższym od każdego wiernego: Cum enim per haeresim a papatu cadat, factus est, ut ait S. Thomas in IV, omni fideli minor. Racja ta nie miałaby za grosz sensu, gdyby Turrekremata rozumiał, iż Papież, jako Papież może błądzić i być tym samym sądzonym przez Sobór. A przecież autor broszury w tym sensie słowa jego rozumieć nam każe. Co gdyby tak było, to z powagi Turrekrematy raczej by żartować wypadało, a nie zaś poważnie się nią zastawiać – znaczyłoby to bowiem, że Papież byłby razem odpadły od papiestwa i nie odpadły; znaczyłoby, że Papież, jako Papież niższym byłby od każdego wiernego.

    Czy więcej wart jest zarzut zrobiony Bellarminowi, że nie uwzględnił onego piątego przypadku w działaniu Papieża, zależącego na zjednoczeniu Papieża, wyrokującego w sprawie dotyczącej wiary, z biskupami wespół z nim sądzącymi tęż samą sprawę poza Soborem, extra Concilium? Ależ ten trybunał rozproszonego Kościoła, to tylko dowcipny wynalazek gallikanów i więcej nic. W tradycji Kościoła nie ma on żadnej podstawy; sam w sobie nie przedstawia żadnej cechy prawdy. Potrzeba było gallikanom jakiegoś sędziego wyrokującego nieodwołalnie, sprawującego urząd swój nieprzerwalnie, załatwiającego w ostatniej instancji wszelkie spory religijne, a gdy nie chcieli tego sędziego uznać w samym Papieżu dodali mu ten nieustający, rozproszony trybunał, i od jego ratyfikacji niezmienność i nieodwołalność wyroków papieskich zależną uczynili. Po staremu to by się nazywało zamachem przeciw jedności Kościoła i co najmniej pokusą odszczepieństwa. O włos tylko dalej a byłaby formalna schizma.

    Jeżeli dzisiaj Kościół we Francji oddzielił się wielką przestrzenią od tej przepaści, to właśnie tym, że ów piąty wypadek o który tak idzie autorowi broszury, złożył ad acta historii gallikanizmu. Rzecz nie do pojęcia, że ów wypadek może jeszcze smakować teologom niemieckim, zwłaszcza, gdy weźmiemy na uwagę, ile to Kościół w Niemczech przeszedł boleści i upokorzeń wskutek nieszczęsnej zachcianki naśladowania wolności gallikańskich. Biskupi chcąc być sędziami samych wyroków papieskich dotyczących wiary i moralności popadli w najsmutniejszą zależność w każdym akcie pasterskiego swego działania od władz świeckich. Sędziowie wiary do tego doszli, że się ruszyć nie mogli bez oglądania się na paragrafy ukute przez nieprzyjaciół Kościoła, w celu skrępowania wszelkiej jego działalności. Stosunki z Stolicą świętą, wychowanie religijne ludu, wychowanie kleru, sama administracja Sakramentów, same nabożeństwa, że już nic nie powiemy o dochodach i majątkach kościelnych, wszystko to przeszło w ręce ludzi świeckich, wszystko się dostało pod upokarzającą kontrolę – i przyszło do tego, że biskupi ust prawie otworzyć nie śmieli w obronie praw kościelnych, że stawać sami musieli przed kratkami sądów świeckich, aby się usprawiedliwić z przekroczeń, lub zbrodni, którymi te sądy nazywać sobie pozwoliły gorliwe ich pasterskie wystąpienia; że nareszcie przyjmowali na siebie obowiązek proklamowania praw wywracających bez ogródki najpierwsze zasady prawodawstwa kościelnego. Mówmy co chcemy, ale stan ten okropny jest naturalnym i prawie koniecznym następstwem owego piątego stanu, o który tak bardzo idzie autorowi broszury. Jeżeli Kościół rozproszony, swym głównym punktem ciążenia, jakim jest dla niego nieomylność nie chce uznać wyłącznie Stolicy świętej – wówczas prawem nieuniknionej fatalności, punktem ciążenia, albo raczej rwiącej i pochłaniającej wszelką samoistność attrakcji, staje się dlań władza świecka, bez względu na to czy się ona nazywa despotyzmem osobistej tyranii, czy despotyzmem rewolucji.

    Nie, starożytność nie znała owego stanu dodatkowego, którego się autor broszury domaga dla uratowania i zabezpieczenia biskupom władzy nieomylnego współwyrokowania z Papieżem. Starożytność wierzyła zawsze, że nieomylność przyobiecana przez Chrystusa Pana Kościołowi, istnieje tylko albo w samym Papieżu, albo w Papieżu z Soborem powszechnym. Pismo święte i tradycja o dwóch tylko wie trybunałach w przedmiocie wiary – to jest, albo o sądach mającego potwierdzać wiarę braci Piotra, albo o sądach zgromadzonych w imię Zbawiciela biskupów czyli Boską Jego powagą. Dwa tylko są rodzaje sądów doktrynalnych, to jest, sądy papieskie i sądy Soborów; ale o sądach Papieża, które by dopiero przez zgodzenie się na nie rozproszonego episkopatu nabierały mocy niezmienności, czyli co na jedno wychodzi, mocy nieomylności, – o takich sądach świat dowiedział się dopiero z doktryn gallikańskich i józefińskich, i daj Boże, aby o nich jak najprędzej zapomniał.

    Co się tyczy wreszcie formuły postawionej przez arcybiskupa Manninga i przez O. Franzelina, a mającej służyć za kryterium do rozpoznania, kiedy Papież mówi ex cathedra, zdaje nam się, że jeślibyśmy ją chcieli dlatego odrzucać, iż nie zaradza w zupełności wszystkim mogącym wyniknąć w tym przedmiocie sporom teologów, w takim razie żadna inna wystarczającą być by nie mogła. Mnożyć, lub komplikować formuły, nie tylko, że sprawy nie rozjaśnia, ale ją owszem zaciemnia i jej rozstrzygnięcie utrudnia. Jeżeli więc dwie lub trzy formuły z samej natury rzeczy wynikające wystarczą, po cóż stawiać ich dziesięć lub dwadzieścia? Ta mnogość warunków świadczy tylko albo o ubóstwie głów swych wynalazców, albo o źle zrozumianej gorliwości w chęci zapobieżenia wszystkim trudnościom i zarzutom stawianym przez ludzi złej woli. Jeśli kto nie zrozumie procedury przez zastosowanie jednego lub dwóch pewnych prostych i jasnych paragrafów, tym mniej ją zrozumie, gdy procedura ta działać będzie przez komplikację dwudziestu paragrafów słabych i ciemnych. A jeśli przeciwnikom dwa proste kryteria prawdy dają sposobność do poddawania w wątpliwość wynikającego z nich sądu, to dwadzieścia pewnie im tej sposobności niezmiernie więcej dostarczą. Cóż zaś jaśniejszego nad to i prostszego jak, że jeżeli przez katedrę papieską rozumieć trzeba nauczycielstwo, magisterium, tedy przez sąd ex cathedra nic innego rozumianym być nie może, jeno sąd Papieża wyrokującego w charakterze nauczyciela Kościoła, a zatem, że warunkiem czyli formułą do rozpoznania kiedy mówi ex cathedra jest to jedno, aby oświadczył, iż chce nauczać Kościół przez wyrok nieodwołalny, i chce zobowiązać wiarę wszystkich wiernych.

    Przystępujemy do najważniejszego punktu kontrowersji. Autor broszury twierdzi, że świadectwa Pisma i tradycji właściwie dowodzą tylko prymatu Papieża w rządzeniu Kościołem i w nauczaniu. Zgodzić się na to, mógłby tylko albo ten, kto by na teksty owe patrzył pod wpływem uprzedzeń tak dzisiaj ożywionych i wzmocnionych przez stronnictwo opozycyjne, albo ten, kto by nie był zdolny wejść w ich właściwe znaczenie. Jeżeli słowa Chrystusa: prosiłem za tobą, aby wiara twoja nie ustawała, nie znaczą, że Chrystus prosił za Piotrem, aby nigdy od prawdy pod względem wiary nie odpadł, to jest, ażeby jako Namiestnik Chrystusa nigdy w wierze nie pobłądził, słowem, aby był nieomylnym – to doprawdy nie wiedzieć co znaczą. Bez tego też znaczenia dwa inne teksty, to jest o niepokonalności przez potęgi piekieł Kościoła zbudowanego na opoce, którą Chrystus postanowił Piotra – oraz drugi, o postanowieniu Piotra pasterzem Baranków i Owieczek Chrystusowych – dwa te, mówię teksty, jeżeli wprost bez żadnego procesu sylogistycznego nie wyrażają, że Piotrowi Pan Jezus dał szczególne posłannictwo zachowywania Kościoła w niepokonalnej wierze, oraz urząd pasienia go zawsze zdrową nauką, – to w takim razie nie widzimy, co by teksty owe miały za znaczenie i wagę w sporach z protestantami walczącymi powagą Kościoła. Nie wiedzieć także, które by świadectwa Pisma dały się przytaczać jako stanowczo i wprost mówiące za nieomylnością Kościoła, jeżeli te trzy odnoszące się do Piotra nie znaczą, że przez niego Chrystus Pan chciał mieć Kościół nieomylnym. Są wprawdzie jeszcze i inne, jak ów np. że Kościół jest filarem i utwierdzeniem prawdy, albo ów dający Apostołom posłannictwo nauczania całego świata a na wszystkich ludzi wkładający obowiązek wierzenia tej nauce pod utratą zbawienia, ale nie widzimy czym by się co do siły świadczenia za nieomylnością pierwszy z tych dwóch tekstów różnił od tekstu o opoce, i czym by się drugi z nich różnił od tekstu o paszeniu owiec i baranków? Prócz różnicy subiektu, którym jest Piotr jako opoka i nauczyciel powszechny – a którym jest cały Kościół nauczający jako filar i opowiadacz Ewangelii – różnica ta jeśliby nie mówiła więcej za Piotrem, tedy z pewnością nie mówiłaby mniej. Ojcowie i Sobory powszechne świadczą w tym samym duchu.

    Kiedy więc przyznają Papieżowi władzę stanowczego wyrokowania w przedmiocie wiary, to jużcić tym samym i wprost przyznają mu, że w aktach tego wyrokowania wolnym jest od błędu. Jakimże bowiem sposobem uważać by można wyrok Papieża jako stanowczy, to jest, stanowczo wiarę Kościoła zobowiązujący, jeśli się przypuści, że w orzeczeniu tego wyroku mógł zbłądzić?

    Przypuśćmy jednak, na co nigdy się nie zgodzimy, że owe teksty wprost nie dowodzą nieomylności – czyż to samo, że one są jak przyznaje autor broszury, świadectwem danej Papieżowi władzy najwyższego nauczania i rządzenia Kościołem, czyż pytamy się, to samo nie świadczy za nieomylnością? Autor zdaje się mniemać, że nie. Dziwna rzecz, bo jednak napisał swoją broszurę po wystosowaniu przez biskupów zgromadzonych w Rzymie, postulatum, w którym ciż biskupi w liczbie blisko 600, dlatego właśnie żądają ogłoszenia dogmatu nieomylności papieskiej, że władza Papieża, jako najwyższa jest tym samym od zbłądzenia wolna: supremam ideoque ab errore immunem. Sześćset biskupów twierdzi, że Papież bez nieomylności, nie mógłby być najwyższą dla Kościoła powagą – że tym samym, iż Papież jest tą powagą, jest też nieomylny – a tu autor broszury, w broszurze dla tychże samych biskupów przeznaczonej powiada, że w moc świadectw objawienia, Papież jest powagą najwyższą, ale wcale dlatego nie jest jeszcze powagą nieomylną. Gdyby autor był świętym Augustynem to by się jeszcze powinien był nieco więcej rachować z powagą 600 biskupów, której by zdanie chciał zanegować.

    Nie mówiąc już o argumencie wynikającym z tak znakomitej powagi, dość byłoby wziąć na uwagę rzecz samą. Sam prosty rozum wskazuje, że nauczycielstwo omylne (w rzeczach wiary i zbawienia) musi być zależne od nauczycielstwa nieomylnego; a zatem że nauczyciel spełniający nauczycielstwo w ten sposób zależne od wyższego, sam nie może być najwyższym. To jest jeszcze tym oczywistsze, że sam autor uznaje, iż wyrokom papieskim należy się ze strony wiernych posłuszeństwo nie tylko zewnętrzne ale i wewnętrzne, zatem posłuszeństwo umysłu, przekonania. Kto przypuszcza omylność wyrokującego, ten, co najwięcej mógłby doradzać względem jego sądów pewnego rodzaju uległość względności i uszanowania, jako względem sądów przełożonego; uległość zależącą na tym, aby nie występować opozycyjnie przeciwko owemu zdaniu; ale żadnym sposobem uległość ta nie mogłaby być narzucaną umysłowi, jako obowiązkowa, konieczna, tak, iżby występowanie przeciwko takim sądom miało być błędne i niegodziwe (falsum et illicitum). Co większa, jeżeliby wyroki papieskie miały być podległe omylności, to dlaczegóżby się nie godziło od nich apelować do Soboru powszechnego?

    Powołanie się na sąd wyższego trybunału od wyroku wydanego przez trybunał niższy zawsze jest godziwym i sprawiedliwym? Autor broszury powiada, że od wyroków Papieża nie godzi się apelować do sądu Soboru i że się nie godzi ani w sprawach władzy, ani w sprawach nauki (sive jurisdictionis, sive magisterii). To byłoby prawdziwe, gdyby nieomylność rezydowała w Papieżu, lecz jeśli Papież jest omylny, jeżeli z drugiej strony owa nieomylność istnieje niezawodnie w Soborze, to dlaczegóż od Papieża omylnego nie miałoby się godzić apelować do Soboru nieomylnego? Powinno by to być pozwolone przynajmniej w sprawie wiary, bo wiara aby była rozumna i niezachwiana, musi się koniecznie oprzeć na decyzji stanowczej i nieomylnej. Owszem, ponieważ władza nauczania wynika z najwyższej władzy rządzenia, magisterium ex jurisdictione generali, bo tu nie tylko jest proste nauczanie, ale też i akt najwyższej jurysdykcji, mocą którego nauczający ma prawo nakazywać dla swych wyroków posłuszeństwo wewnętrzne – przeto jeżeli Papież z powodu omylności swych wyroków, nie posiada najwyższego nauczycielstwa, nie posiada tymże samym najwyższej władzy; władza ta byłaby wówczas wyłącznym przywilejem Soboru powszechnego jako nieomylnego, a więc pełną władzę nauczycielstwa posiadającego. Wszakże w takim przypuszczeniu nie tylko upada wyrok Soboru Florenckiego, przyznający Papieżom pełną władzę jurysdykcji i nauczania, ale też upadają wyroki wszystkich Soborów, uznających w Papieżu prerogatywę najwyższej jurysdykcji – upadłoby nawet słowo samego Zbawcy, nadające Piotrowi najwyższy rząd w Kościele. Tibi dabo claves regni caelerumprzepadłby więc cały organizm Kościoła.

    Jeżeli autor broszury czego dowiódł aż do oczywistości, to chyba tego, że aby dzisiaj przeciąć drogę sporom i błędom w przedmiocie władzy papieskiej, w przedmiocie nawet organizmu całego Kościoła, już by nie wystarczyło ani potwierdzenie wyroku Soboru Florenckiego o pełnej władzy Papieża, ani potępienie apelacji od Papieża do Koncylium, ani nareszcie zawyrokowanie niezmienności (irreformabilitatis) wyroków papieskich, autor bowiem w te wszystkie punkty wierzy, a nie wierzy jednak w nieomylność, od której prawdziwość i pewność onych punktów zawisła. Gdy więc zaprzeczenie nieomylności otwiera drogę do sporów, do powątpiewań, w przedmiotach mianych za pewne nawet przez biskupów mniejszości czyli opozycji, i gdy ta droga póty będzie otwartą, póki nieomylność nie zostanie dogmatem katolickim ogłoszoną, przeto choćby tylko dla jej przecięcia, ogłoszenie nieomylności dogmatem stało się rzeczą niezbędną.

    Powiada autor, że teksty przytoczone w Bellarminie i w innych teologach w sprawie nieomylności, dowodzą nieomylności Stolicy, ale nie zaś na Stolicy siedzącego. Jak to? Stolicy w oderwaniu od Papieża? Nie, odpowiada, gdyż owszem potępia on wyraźnie rozdział między rzymskim Kościołem a osobą Papieża; potępia przeciwstawianie jednego drugiemu – powiada nawet, że odwoływanie się do Rzymu, znaczy toż samo, co odwoływanie się do Papieża żyjącego i aktualnie rządzącego; ale dla utrzymania się przy postawionym rozróżnieniu między Tronem i Tronującym, powiada, że jakkolwiek Piotr żyje we wszystkich swoich następcach, nie zawsze jednakże działa przez nich. Nie działa, kiedy który z tych następców od wiary odpada, albo bracią w błędzie utwierdza. Jeżeli tak, to pytam się, co nam z tego, że Piotr zawsze żyje w swoich następcach, gdy nie zawsze przez nich naucza? Choćby nauka Papieży, jako Papieży, raz na tysiąc razy nie była nauką Piotrową, to pytanie, skąd mam mieć pewność, że 999 razy była z pewnością Piotrową? Piotr dla nas tyle żyje w Papieżach ile nas przez nich naucza i szukającym ukazuje niezawodną prawdę. Dość przypuścić, że w jednym jakim wypadku może to nie być nauka Piotrowa, a cień powątpiewania już padnie na wszystkie. Powoływanie się w tej mierze na powagę św. Leona jest niemożebne, bo jak wiadomo, św. Leon mówiąc o Stolicy i siedzącym na Stolicy, rozróżniał godność papieską od osoby Papieża, jako prostego człowieka, który tę godność piastuje, nie zaś między tronem Papieża a Papieżem jako godność i władzę papieską piastującym. Papież bowiem jako taki, nie różni się od swej Stolicy, ale jest z nią jedno i toż samo, jako tronujący z swym tronem, jako sądzący z sądem czyli trybunałem. Ojcowie święci nigdy inaczej nie rozumieli. U nich powoływać się na Papieża, znaczy to samo co powoływać się na Stolicę rzymską i wzajemnie. Św. Hieronim np. powiada: "Ego Beatitudini tuae, id est cathedrae, consocior, jednoczę się z Waszą Świątobliwością, to jest z katedrą". Podobnie wyraża się św. Piotr Damian: "Vos Apostolica Sedes, vos Romana estis Ecclesia: Ty jesteś Apostolska Stolica, ty jesteś rzymski Kościół".

    I co by nam zresztą przyszło z wiary, że Stolica jest nieomylną, jeślibyśmy mieli słuszny powód obawiania się, że ten, który na owej Stolicy zasiada, błądzi? Stolica sama w sobie, to coś oderwanego, co istnieje w samej myśli – dopiero w posiadającym ją ma ona znaczenie rzeczywiste, żywe, czynne; przez niego mówi, przez niego rządzi, rozkazuje. Jeżeliby więc posiadający Stolicę błądził, to cóż mi pomoże, że Stolica nie błądzi? Któż tę Stolicę wówczas stanowi? Kto ją przedstawia? Jest to czcza nazwa, z którą tutaj występować, znaczy tyle co rzucać piaskiem w oczy. Nam idzie o powagę żywą, działającą, o najwyższego regulatora wiary, a nie o nazwy, nie o subtelności, którymi na serio ci się tylko zastawiają, którzy w sprawie wiary chcieliby się kierować i rządzić własnym swoim rozumem. To prawie na protestantyzm.

    Odpowiadają zwolennicy owych subtelności: "Episkopat rozproszony, to jest powszechność biskupów nawet poza Soborem ma to posłannictwo, aby sądzić, czy orzekła Stolica papieska, czy Papież?". To znaczy to samo zupełnie, jak gdyby powiedziano, że biskupi mają władzę potwierdzania aktów papieskich. Pytanie, skąd ją wzięli? Pytanie drugie: co czynić, zanim episkopat da swe zdanie o wydanej decyzji? Pytanie trzecie: jaką drogą to zdanie episkopatu osiągnąć. Czy wędrować od biskupa do biskupa i pytać każdego z osobna, czy się zgadza? A nuż się połowa zgodzi a połowa nie zgodzi? Nuż będzie większość za (jak się ma teraz rzecz na Soborze), a mniejszość przeciwko, to wtedy znowu pytanie, których wypada słuchać? Jeśli na Soborze większość nie stanowi decydującej powagi, tylko chcą jednomyślności, chcą uwzględniania mniejszości, dlatego że ma być z uczeńszych ludzi złożona, to cóżby ta większość miała stanowić w stanie rozproszenia? Czy pójdziemy za mniejszością dlatego, że jej liberały jednozgodnie ze schizmatykami dadzą dyplom znakomitości? Albo też, jeżeli wielu z biskupów nie będą chcieli dać zdania, odpowiedzą milczeniem – jak to milczenie tłumaczyć, za, czy przeciw? A nuż milczenie to byłoby podyktowane strachem, obawą opinii, obawą zaboru majątków itd. Jeśli zaś milczą, dlatego że sie namyślają, jak długo wypadnie czekać? Czy tymczasem błąd będzie czekał? Lecz dajmy na to, żeśmy po dwóch, trzech latach takiego wędrownego czy listownego badania, doszli do zebrania zdań wszystkich żyjących biskupów – lecz przez te dwa, trzy lata znaczna część Stolic wskutek śmierci dawnych obsadzona została nowymi biskupami – więc znowu da capo trzeba czekać na ich skrutynia, które jeżeli będą sprzeczne z poprzedzającymi, co począć?

    A zresztą, jeśli zdanie Papieża samo przez się nie jest nieomylne, skąd ma być nieomylne zdanie dziesiątego, setnego i tysiącznego biskupa? Pojmuje się nieomylność pięciuset orzekających koncyliarnie, jakoby jeden per modum unius; pojmuje się nieomylność przywiązaną do wyroku jednego sędziego orzekającego dla wszystkich; ale jak pojąć nieomylność sądu wydanego dzisiaj pod warunkiem, że w pewnym nieoznaczonym czasie, pewna nieoznaczona liczba biskupów da zgodę na ów sąd w pewien nieoznaczony sposób? Wszystko tu warunkowe, jakże więc dojść takimi środkami do nieomylności bezwarunkowej? Słusznie napisał znakomity pewien teolog, że opinia takiej chcąca nieomylności jest, co najmniej, niedorzeczna. Najmniej, bo słusznie można by ją nazwać wybiegiem niebezpiecznym. Daje ona bowiem prawo do poddawania w wątpliwość wszelkiego wyroku Kościoła wydanego poza Soborem i zostawia tym sposobem każdemu wolność rządzenia się w rzeczach wiary własnym rozumem. Zostawić taką wolność choćby tylko na 50 lat oddzielających Sobór od Soboru, to byśmy do pięknej doszli historii z wiarą i z Kościołem. Ale też to podobno do tego dąży cała dzisiejsza gorąca adwokatura liberalnego katolicyzmu.

    Piękna byłaby historia, zwłaszcza z poruszoną dzisiaj kwestią nieomylności, gdyby po wywleczeniu z wiekowej pleśni i pyłu wszystkich szalbierczych i potwarczych zarzutów ukutych przez nieprzyjaciół religii, wszystkich wykrętów schizmatyckich, heretyckich, wszystkich trudności wykoncypowanych w głowach i sercach á la Gratry et Döllinger, zgoła po wywleczeniu na widok publiczny wszystkich gratów z arsenału antypapizmu odświeżonych przez dzisiejszych teologów racjonalizmu, liberalizmu i cezaryzmu – kwestię tę miał Sobór zostawić nierozstrzygniętą wobec rzuconego na największe rozmiary niepokoju w umysły i w sumienia wiernych! Chcieć tego, nastawać na to, jak nastają choćby tylko niemieccy zwolennicy niewczesności, doprawdy, że to cuchnie walenrodyzmem – im bardziej zatem dowodzą nam onej niewczesności, tym głośniej powinniśmy sobie powtarzać hasło wyszłe z Rzymu: quod dixerunt inopportunum fecerunt necessarium; co bez przesady można by dzisiaj tak przetłumaczyć. "Im bardziej dowodzą, że jest niewczesnym ogłoszenie dogmatu nieomylności papieskiej, tym konieczniej dogmat ten ogłosić wypada".

    Nie nasze to zdanie, ale zdanie niezmiernej większości zgromadzonych na Soborze biskupów. Podług nich głównym powodem do zdecydowania tej sprawy jest ów spisek powszechny artykułów gazeciarskich i broszur, którymi wywołano agitację na największe rozmiary wśród samychże wiernych. Tym bardziej, że tu grozi nie jakiś tylko błąd pojedynczy, oderwany, ale błąd w zasadzie naczelnej, błąd minujący fundamenta wiary chrześcijańskiej, który gdyby miał wyjść choćby na chwilę zwycięsko, zrujnowałby na długie wieki powagę i władzę Kościoła!

    Każą nam się bać omylniki i niewcześniki, aby Sobór aktem udogmatyzowania nieomylności nie opóźnił chwili nawrócenia niewiernych, nie zatamował drogi heretykom i schizmatykom, chcącym wrócić na łono Kościoła; nie podrażnił rządów i nie wywołał ich nienawiści przeciw Kościołowi; aby nie uzbroił przeciwko niemu ducha czasu! Któż to tak przemawia, kto tak zaklina katolików? Jacyś teologowie okryci anonimami, zamaskowani pseudonimami? Jacyś przyjaciele katolicyzmu, których biskupom i wiernym radzą słuchać najoczywistsi nasi nieprzyjaciele? Jacyś tkliwi i gorliwi obrońcy, za którymi idzie cała banda najemników schizmy i masonerii, wtórująca im jednomyślnie, a od czasu do czasu w obronie ich opinii szpony swoje przeciw samemu Soborowi wysuwająca.

    O! katolicy się boją i mają się czego bać, ale nie tych niebezpieczeństw, którymi ich straszą łacińskie czy niemieckie, czy francuskie broszury, imiennie czy bezimiennie fałszujące fakty historyczne, przekręcające świadectwa Objawienia i Tradycji, lub spotwarzające w imię miłości Kościoła najważniejszą tego Kościoła instytucję! katolicy boją się niebezpieczeństw wskazywanych przez 600 blisko Ojców Kościoła, zgromadzonych na Soborze i przez tego, którego Chrystus postawił fundamentem i najwyższym stróżem Kościoła. Taka zaś bojaźń może nas tylko zniewalać do wznoszenia najżarliwszych modlitw do Boga, do zanoszenia najusilniejszych błagań do Watykańskiego Soboru, aby dogmat nieomylności został jak najprędzej i jak najstanowczej zawyrokowany. Ta święta bojaźń, mamy nadzieję, że zostanie niedługo uspokojoną, bo ona posłuży Duchowi Świętemu w samychże sercach Ojców Soboru za narzędzie do ostatecznego załatwienia sprawy, dla której zdaje się głównie Duch Święty przez serce Piusa IX stworzył tak, po ludzku mówiąc, niepodobne do uskutecznienia dzieło Soboru!

    Każą się bać biskupom, aby przez scentralizowanie wszelkiej powagi w Papieżu, ich powaga nie upadła. Biskupi wiedzą dobrze, co by ich powaga wobec rządów nieprzychylnych Kościołowi, i wobec rewolucji znaczyła, gdyby jej nie mieli czym poprzeć ze strony najwyższej, niewzruszonej, niezmiennie wyrokującej powagi całego Kościoła. Biskupi wiedzą, że ścieśniając swój związek z widzialną głową Kościoła, ścieśniają jednocześnie związek swój z Chrystusem – i że wobec modlitwy Chrystusa o jedność podobną Jego zjednoczeniu z Ojcem, wobec obietnicy o jednym Pasterzu w jednej owczarni, wszelka centralizacja władzy i powagi w Papieżu jest dla Kościoła najpożądańszą. Niech się umarłe ciała decentralizują – rozkład jest w naturze trupów – warunkiem i objawem życia jest jedność.

–––––––––––

Artykuł z czasopisma "Tygodnik Soborowy" (1), Nr. 21 i 22. Dnia 12 czerwca 1870, ss. 1-15.

(Pisownię i słownictwo nieznacznie uwspółcześniono).

Przypisy:
(1) "Tygodnik Soborowy" redagował ks. Zygmunt Golian, przy współpracy m.in. ks. Mariana Morawskiego SI.

(Przyp. red. Ultra montes).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.