POSOBOROWI "PAPIEŻE"
KS. RAMA P. COOMARASWAMY
––––––––
Rozdział II
Paweł VI
Kolejnym "wybranym" na papieską stolicę był Giovanni Battista Montini, człowiek, o którym mówiono, iż żył w cieniu swojego poprzednika. Urodził się on w Concesio koło Brescii w 1897, był synem katolickiego dziennikarza i polityka o mocno liberalnych poglądach (1). Będąc jeszcze w seminarium, ze względów zdrowotnych otrzymał pozwolenie na mieszkanie i naukę w domu, czego skutkiem była bardzo ograniczona wiedza teologiczna i prawie żadna formacja duchowa (2). Pozwoliło mu to również przesiąknąć liberalną filozofią ojca. Także w tym to okresie współdziałał z takimi organizacjami jak Studenckie Stowarzyszenie Aleksandra Manzoni, jak również z innymi liberalnymi, politycznymi ugrupowaniami. Po święceniach został wyznaczony do watykańskiego korpusu dyplomatycznego, awansując stopniowo aż do rangi substytuta w Sekretariacie Stanu, stanowiska, na którym utrzymywał się przez wiele lat. Nie trzeba wspominać, że taka posada pozwoliła mu zarówno na zaznajomienie się z wieloma członkami hierarchii, jak i na wspieranie awansów tych, którzy utrzymywali poglądy podobne do jego własnych.
Wtedy to w 1954 roku nagle "został odprawiony" do Mediolanu w okolicznościach, które nigdy nie zostały do końca wyjaśnione. Myra Davidoglou dostarcza dokumenty dotyczące następujących wydarzeń: W lipcu 1944 roku – bez wiedzy Piusa XII – Montini poprzez gabinet swojego przyjaciela z dzieciństwa Togliattiego (wówczas przewodniczącego partii komunistycznej we Włoszech) zaproponował swoje usługi Związkowi Radzieckiemu. Szczegóły tej złowróżbnej sprawy zostały przedstawione Papieżowi przez Naczelnego Arcybiskupa Kościoła Protestanckiego w Szwecji, który będąc państwowym urzędnikiem miał dostęp do rządowych sprawozdań wywiadu. Informacja ta była szokiem dla Piusa XII. Na podstawie wszczętego śledztwa ustalono między innymi, że osobisty sekretarz Montiniego, jezuita Tondi, był rosyjskim agentem i człowiekiem odpowiedzialnym za przekazywanie sowietom nazwisk katolickich duchownych, którzy byli wysyłani do Rosji. To wyjaśniło dlaczego byli oni natychmiast przechwytywani i mordowani (3). W wyniku tego Montini został skazany na wygnanie do Mediolanu i to bez tradycyjnego czerwonego kapelusza (4).
Montini był odpowiedzialny za przetłumaczenie Humanizmu integralnego Jacques'a Maritaina na język włoski. Autor, pomimo swojego neotomizmu, w żaden sposób nie mógł uchodzić za ortodoksyjnego katolika, choć zwykle jako taki był przedstawiany. W tekście tym Maritain domagał się zasadniczego przesunięcia w eklezjologii – w spojrzeniu Kościoła na siebie, swoją rolę i swoją tożsamość. Wyobrażał sobie integralny humanizm, w którym wszelkiego rodzaju religie skupiłyby się wokół pojedynczego ludzkiego ideału w światowej cywilizacji, w której wszyscy ludzie pojednaliby się między sobą w sprawiedliwości, miłości i pokoju. Francuski teolog M. Caron wyjaśnia: "Integralny humanizm jest powszechnym braterstwem ludzi dobrej woli przynależących do różnych religii, bądź do żadnej, włączając i tych którzy odrzucają pojęcie stwórcy. To właśnie w tym braterstwie Kościół powinien wywierać swój zbawienny wpływ nie narzucając się przy tym i nie roszcząc sobie prawa do bycia uznawanym za jedyny, prawdziwy Kościół. Spoiwo tego braterstwa jest dwojakie: cnota czynienia dobra i zrozumienie ugruntowane na poszanowaniu ludzkiej godności" (5).
Przed wyborem Montini był dobrze znany liberalnym siłom w i poza Watykanem. Mark Winckler, starszy tłumacz pracujący w tych latach przy Watykanie, opowiada historię swojego spotykania z Msgr. Pignedoli (obecnie kardynałem), jednym z najbardziej liberalnych członków Kurii i człowiekiem mocno podejrzewanym o związki z masonerią. Pignedoli powiedział mu w 1944 roku, że odwrócenie planów masonerii spowodowane niepowodzeniem w wyborze kardynała Rampolli na papieża wkrótce zostanie naprawione, że w samą porę zostanie wybrany na papieża właściwy człowiek, który wprowadzi Kościół w nową erę. Kiedy Mark Winckler spytał kim jest ta osoba, Pignedoli odpowiedział mu, że jest to duchowny, u którego służy do Mszy w każdy czwartek – mianowicie ks. Battista Montini. Montini miał się wyrazić o masonach, że "kolejne pokolenie nie przeminie nim nastanie pokój pomiędzy tymi dwiema religijnymi społecznościami [tj. masonami a Kościołem]", a po jego śmierci pewien masoński przegląd stwierdził w pośmiertnym nekrologu, że "to po raz pierwszy przywódca jednego z największych religijnych organizmów na zachodzie przeminął nie uważając masonów za wrogą organizację" (6). Obecnie, w świetle tych faktów, nie dziwi, że Montini uczynił wszystko co mógł by chronić Roncalliego, ani też to, że skoro tylko Jan XXIII zasiadł na Watykanie, oddał przysługę Montiniemu przyznając mu czerwony kapelusz i wzywając go z powrotem do Rzymu jako "kardynała nie-rezydenta". Uważa się, że napisał on większość przemówień i encyklik Jana XXIII, trzymając się jednocześnie na uboczu. Jan XXIII zdał sobie sprawę z tego, że byłby on (Montini) człowiekiem "najbardziej predysponowanym do tego, aby przeforsować jego ambitny program i urzeczywistnić jego nadzieje na otwarty kościół i zjednoczone chrześcijaństwo". Co do Pawła VI "to możliwe jest, że spośród wszystkich Papieży współczesnych czasów... on jest jednym jedynym, który właściwie pragnął tego stanowiska"(7). By zabezpieczyć jego wybór Jan XXIII mianował 23 nowych kardynałów, "ustawiając" w ten sposób następne konklawe.
Na długo przed swoim wyborem Montini dał wyraz przekonaniom, które plasują go na zewnątrz Kościoła. "Czyż nasze czasy nie mogą również mieć swojego święta Objawienia Pańskiego, które odpowiada ich duchowi, ich charakterowi? Czyż zachwycająca naukowa ewolucja naszych dni nie może stać się tą gwiazdą, tym znakiem, który popchnąłby współczesną ludzkość na drogę nowych poszukiwań Boga, w kierunku odkrywania Chrystusa na nowo?" (Mediolan, 1956, Le Pape de I'Epiphanie). "Czyż współczesny człowiek nie będzie stopniowo dochodził do punktu, w którym odkryje dzięki naukowemu postępowi, prawa i ukryte realia za niemym obliczem materii i usłyszy zachwycający głos ducha, który w niej wibruje? Czyż nie będzie to religią naszych czasów? Sam Einstein miał przebłysk tej wizji uniwersalnej, spontanicznie zrodzonej [tj. bez objawienia] religii. Czy nie jest to może dzisiaj moja własna religia?" (Konferencja w Turynie, 27 marca 1960). "I czyż sama [naukowa] praca nie jest już wejściem na tor, który w końcu przywiedzie do religii?" (Doc. Cath., 133, 1960). Nic zatem dziwnego, że powiedział: "Nigdy nie powinniśmy zapominać, że podstawową postawą katolików, którzy chcą nawrócić świat musi być przede wszystkim umiłowanie świata, umiłowanie naszych czasów, umiłowanie naszej [niekatolickiej] cywilizacji, naszych osiągnięć technicznych, lecz nade wszystko, miłość do świata" (Bodart, La biologie et l'avenir de l'homme). Takie był poglądy "papabile" wybranego przez Jana XXIII.
Na początku swojego "pontyfikatu" Montini w pierwszym rzędzie zajmował się nadaniem pełnego rozmachu Janowemu Soborowi. Uważna lektura książki ks. Wiltgena The Rhine flows into the Tiber (Ren wpada do Tybru) jak również arcybiskupa Lefebvre'a J'accuse le concile (Oskarżam sobór) ukazuje, że kontynuował politykę pozorowanej neutralności Jana XXIII przy jednoczesnym mocnym podżeganiu "postępowych sił" innowatorów. Mówił dużo o "ekumenicznym dialogu", "otwarciu na świat", "reformach" i "zmianach", podczas gdy równocześnie wypowiadał się o "Wierze", "Tradycji" i "walce o duchową doskonałość". O ile prawdą jest, że poczynił pewne pomniejsze korekty w soborowych dokumentach przed ich ogłoszeniem, to także prawdą jest, że udzielił "papieskiej" aprobaty na inne rzeczy, które diametralnie sprzeciwiały się nauczaniu de fide Kościoła. Jego odpowiedź na przestrogi arcybiskupa Lefebvre'a (J'accuse le concile) wyraźnie ukazuje, że był on po stronie rewolucjonistów. Nie powinniśmy także zapominać, iż otwarcie nauczał, że "Dekrety soborowe są nie tyle celem co raczej punktem wyjściowym do osiągnięcia nowych celów. ... Nasiona życia zasadzone przez Sobór w glebie Kościoła muszą rosnąć i osiągnąć pełną dojrzałość" (8) i że użył tych samych dokumentów jako usprawiedliwienia dla stworzenia swojej nowej "mszy" i innych szokujących zmian w sakramentach.
Ten sposób odmiennego wypowiadania się na ten sam temat wobec różnych audytoriów – pozornej obrony ortodoksji przy jednoczesnym czynieniu, w istocie, wszystkiego co możliwe ażeby ją podkopać – jest dostrzegalny w całym jego "pontyfikacie" i można powiedzieć, że jest zasadniczą cechą neokościoła. Skutkiem tego – bez względu na poglądy – każdy może cytować go i ogłoszone przez niego dokumenty na poparcie swojego punktu widzenia. Niektórzy mogą argumentować, iż jest to pozytywną cechą, lecz takie postępowanie oznacza zapomnienie o roli prawdziwego Papieża. Konserwatywni katolicy, którzy go bronią, powinni pamiętać, że "posłuszeństwo" względem niego i uznanie go za orędownika "prawdy" wymaga zaakceptowania jego heretyckich twierdzeń i działań na równi z jego ortodoksyjnymi wypowiedziami. W rzeczy samej, jest zupełnie niemożliwe być "posłusznym" tej wewnętrznie sprzecznej osobie, gdyż oznaczałoby to równoczesne zaakceptowanie prawdy i błędu. Niemniej jednak posłuszeństwo było jego ulubionym tematem.
W rzeczywistości, "posłuszeństwo" jest praktycznie jedyną podstawą, na której posoborowy kościół może podtrzymywać wierność niegdysiejszych katolików. To właśnie to "posłuszeństwo" wiedzie ich szeroką i łagodnie opadającą ścieżką "w maliny". Wiedząc to, Paweł VI nauczał, że "wszyscy ludzie muszą mu [Papieżowi] być posłuszni czegokolwiek by nie nakazywał, jeśli chcą trwać w łączności z nową ekonomią Ewangelii" (Przemówienie, 29 czerwca 1970). A czymże właściwie jest ta "nowa ekonomia Ewangelii"? Właściwie czym są niektóre z nauk, jakie Paweł VI mógłby narzucić nam w imię posoborowego magisterium? Oto czytelna tego próbka: Paweł VI powinien poświęcić wszelkie swoje wysiłki dokonaniu zmiany katolickiej Wiary stosownie do jego głównych założeń. "Porządek, do którego dąży Chrześcijaństwo nie jest statyczny, lecz jest porządkiem nieustannie ewoluującym do wyższej formy. ... Skoro świat się zmienia, czyż religia również nie powinna się zmienić?" (Dialogi, Refleksje o Bogu i Człowieku); "My przedstawiciele nowej generacji, ludzie naszych własnych czasów chcemy, aby wszystko był nowe. Nasze dawne społeczeństwo, tradycjonaliści, konserwatyści mierzyli wartość rzeczy według ich stałych właściwości. My natomiast, jesteśmy aktualistami, chcemy, aby wszystko cały czas było nowe, by było wyrażane w nieustannie improwizowanych i dynamicznych, niezwykłych formach" (L'Osservatore Romano, 22 kwietnia 1971); i stąd, w konsekwencji wynika, że "koniecznym jest by wiedzieć jak powitać z pokorą i wewnętrzną wolnością to co jest nowatorskie; konieczne jest zerwanie ze stałym przywiązaniem do czegoś co zwykliśmy określać jako niezmienne tradycje Kościoła" (La Croix, 4 września 1970). Był on wysoce krytyczny wobec tych, którzy odrzucali przyjęcie zmian, szczególnie w kwestiach liturgicznych – mają oni coś co nazywał: "sentymentalnym przywiązaniem do stałych form kultu" i są winni "braku konsekwencji i często fałszu doktrynalnych stanowisk" (cytowane w O'Leary, The Tridentine Mass Today) (9). Tym, którzy uznają takie stwierdzenia za nieortodoksyjne oznajmił – kiedy jeszcze był w Mediolanie – że "konieczność miłości często wypycha nas poza granice ortodoksji" (10).
Paweł VI wierzył również w życiową immanencję będącą źródłem prawdy. Podczas Audiencji Generalnej 20 listopada 1974 stwierdził: "Aby powziąć religijny wysiłek jakiego obchody Nowego Roku wymagają od każdego z nas, konieczna jest jakaś duchowa pewność. Bez niej specyficzne temu okresowi nauczanie miałoby na nas mały wpływ. W poprzedniej katechezie wspominaliśmy, że stan subiektywnej niepewności, wątpliwość co do naszej tożsamości, która, jeśli nie zostałaby pokonana przez logiczny, psychologiczny, moralny stan normalnej wewnętrznej pewności, uczyniłaby daremnym wysiłek nakierowany na zdecydowaną i stopniową samoodnowę. ... Apologetyka [tj. stara metoda bronienia prawdy] nadal istnieje i nie odmawia swej nieodzownej i cichej przysługi, nawet jeśli nie jest ona wyraźnie wymagana; lecz dziś na religijnym polu preferuje się raczej doświadczenie niż rozumowanie. Charyzmatyczną duchowość przedkłada się nad racjonalny dogmatyzm".
Odkładając na bok kwestię Drugiego Soboru Watykańskiego, która zostanie później szczegółowo omówiona (*), u Pawła VI znajdujemy wszystkie tematy wypracowane przez jego poprzednika. Już w 1965 roku widzimy jak w następujących słowach zwraca się do Organizacji Narodów Zjednoczonych: "Tutaj waszym zadaniem jest głoszenie podstawowych praw i obowiązków człowieka, jego godności i wolności, a przede wszystkim jego wolności religijnej. Mamy świadomość tego, że jesteście interpretatorami wszystkiego co jest nadrzędne w ludzkiej mądrości. Powiedzielibyśmy niemalże: w jej sakralnym charakterze. Pierwszym i najważniejszym przedmiotem waszej troski jest życie człowieka, a życie człowieka jest nienaruszalne. Nikt nie może ośmielać się w nie ingerować. ... Ludzie zwracają się do Organizacji Narodów Zjednoczonych jako ich ostatniej nadziei na pokój i pojednanie... [Cele ONZ] są ideałem, o którym ludzkość marzyła w swej podróży przez dzieje. Zaryzykowalibyśmy stwierdzenie, że ONZ jest największą światową nadzieją – ponieważ jest odzwierciedleniem Boskiego zamysłu – transcendentnym zamierzeniem pełnym miłości – na postęp ludzkiej społeczności na ziemi; zwierciadłem, w którym możemy zobaczyć dobrą nowinę ewangelii, czymś co z nieba zstąpiło na ziemię". A niektórzy z nas byli na tyle niemądrzy, by uważać, iż to Chrystus jest nadzieją świata i że rolą Kościoła jest "interpretowanie wszystkiego co jest fundamentalne w ludzkiej mądrości".
Paweł VI od początku dał do zrozumienia, że jego sposób rządzenia Kościołem będzie inny. Zadeklarowawszy wolność religijną jako święte i nienaruszalne prawo człowieka i to, że zbawienie jest osiągalne poza Kościołem, posunął się następnie do zniesienia "Przysięgi Antymodernistycznej", Indeksu ksiąg zakazanych, obowiązku Kościoła w kwestii decydowania o ważności objawień prywatnych (takich jak Garabandal) oraz całej masy innych ograniczeń utworzonych, by chronić wiernych od błędu. W 1972 stwierdził, że "być może Pan powołał mnie nie po to bym rządził i ratował Kościół, lecz bym cierpiał dla niego i dał do zrozumienia, że to On i nikt inny kieruje i zbawia go". (Dlaczego zatem Chrystus ustanowił papiestwo?) Jest to tylko logiczny wniosek z jego oświadczenia w encyklice Ecclesiam Suam: "Rodzaj relacji jaki Kościół powinien ustanowić ze światem powinien polegać bardziej na dialogu". (Czy Chrystus powiedział: "Idźcie i dialogujcie z wszystkimi narodami na równej stopie?" Żeby było jasne: funkcją Kościoła jest nauczanie, nie zaś prowadzenie dialogów z każdym teologicznym Tomem, Dickiem, czy Harrym, który się napatoczy). Nie są to odosobnione cytaty. 16 października 1968 roku w ten sposób zwrócił się do rzymskiego duchowieństwa: "Łatwo byłoby – a być może nawet leży to w naszym obowiązku – naprawić" poważny nieład szerzący się w Kościele, lecz lepiej byłoby dla "dobrego ludu Bożego, aby uczynili to oni sami". Kontynuując dodał: "Zauważyliście moi drodzy przyjaciele do jakiego stopnia staram się by styl Naszego kierowania Kościołem był pasterski, braterski, pokorny w duchu i formie. To w tym sensie – z Bożą pomocą – mamy nadzieję na waszą miłość". (Czy Chrystus był "miłowany" przez tych, którzy Go odrzucili i ukrzyżowali?) A oto powtarzający się motyw; jak powiedział w innym miejscu podczas Soboru: "Od samego początku Sobór propagował falę spokoju i optymizmu, chrześcijaństwo które jest pasjonujące i pozytywne, miłujące życie, ludzkość i ziemskie wartości... zamiar uczynienia chrześcijaństwa religią akceptowalną i przyjemną, pobłażliwą i otwartą, wolną od średniowiecznego rygoryzmu i pesymistycznego rozumienia człowieka i jego obyczajów" (Doc. Cath., nr 1538). O tak, rzeczywiście jego nowy sposób rządzenia, jak się wyraził w Ecclesiam Suam, "stroni od rozkazującego tonu wypowiedzi i nie stawia żadnych wymagań".
Paweł VI dosłownie przeszedł samego siebie próbując uczynić Kościół przyjemnym. "Cóż Kościół robił w tym szczególnym momencie [tj. w czasie soboru] zapytają historycy; a odpowiedź będzie brzmiała: Kościół był przepełniony miłością... Sobór stawia przed Kościołem, przed nami w szczególności, panoramiczną wizję świata; jak może Kościół, jak możemy my sami, czynić coś innego niż dostrzec ten świat i pokochać go. ... Sobór jest uroczystym aktem miłości wobec rodzaju ludzkiego... miłość dla ludzi współczesnych, kimkolwiek i gdziekolwiek by oni nie byli, miłość dla wszystkich". Wierząc, że człowiek jest "dobry z natury" wielokrotnie wyrażał swoje zaufanie do niego. "Mamy wiarę w Człowieka. Wierzymy w dobro, które leży głęboko w każdym sercu, wiemy, że motywami na których opierają się zdumiewające wysiłki człowieka są sprawiedliwość, prawda, odnowa, postęp i braterstwo – nawet jeśli towarzyszą im niezgoda, a czasami nawet, niestety, przemoc" (Przemowa do dziennikarzy w Sydney w Australii, grudzień 1970). To zaufanie do człowieka osiągnęło niebywałe rozmiary wraz z lądowaniem na księżycu. "Nie ma nic prawdziwie cennego nad Człowieka" (L'Osservatore Romano, 5 sierpnia 1970). "Chwała człowiekowi, chwała myśli, chwała nauce, chwała technice, chwała pracy, chwała odwadze człowieka, chwała syntezie naukowo-organizacyjnych zdolności człowieka, który jak żadne inne zwierzę potrafi użyć swych duchowych i manualnych umiejętności jako narzędzi podboju. Chwała człowiekowi, królowi ziemi, a dziś Księciu nieba" (Doc. Cath., nr 1580). Nie dziwi, że powiedział: "Pokój, który nie jest rezultatem prawdziwego kultu człowieka nie jest prawdziwym pokojem" (Le Figaro, 1 stycznia 1973). Ażeby nie było żadnych wątpliwości co do humanizmu Montiniego i jego kultu człowieka, można rozważyć następujące przemówienie skierowane do Ojców zebranych na Soborze 7 grudnia 1965 roku:
"Jest prawdą, że Kościół katolicki poświęcił bardzo dużo uwagi również człowiekowi, człowiekowi naszej epoki. Zajął się człowiekiem żywym, człowiekiem całkowicie pochłoniętym sobą, człowiekiem, który nie tylko sytuuje się w centrum wszystkiego co go interesuje, ale który ośmielił się rościć sobie prawo do postrzegania go jako zasadę i ostateczną podstawę bytu otaczającej go rzeczywistości... Świecki, laicki humanizm ujawnił się w końcu w swej strasznej postaci i w pewnym sensie rzucił Soborowi wyzwanie. Religia Boga, który stał się człowiekiem na swej drodze napotkała religię (bo tak można ją nazwać) człowieka, który stał się Bogiem. Jakież były tego następstwa? Szok, walka, anatema? – Mogło to mieć miejsce – lecz tak się nie stało. Stara historia o dobrym Samarytaninie uformowała model soborowej duchowości, która przepełniona została bezgraniczną sympatią ku człowiekowi. Uwagę Soboru pochłonęło odkrywanie i analiza ludzkich potrzeb – które powiększają się wraz z powiększaniem się potomstwa ziemi... Współcześni humaniści, wy, którzy odrzucacie transcendencję rzeczy wyższych, zdobądźcie się na to i uznajcie nasz nowy humanizm: my także, bardziej niż ktokolwiek inny, my mamy kult człowieka".
Może się wydawać, że mamy grać rolę dobrego Samarytanina, nawet z diabłem! Jak Paweł VI powiedział przy innej okazji: "Człowiek ze swego pochodzenia jak i przeznaczenia jest zarówno gigantem jak i bogiem. Dlatego chwała człowiekowi, chwała jego godności, jego duchowi i jego życiu". Nie dziwi zatem, że Paweł VI ponownie powrócił do motywu Jana XXIII o wzajemnym zrozumieniu i potrzebie światowej jedności. "Człowiek musi wyjść na zewnątrz ażeby spotkać człowieka, a narody muszą zbliżyć się do siebie jak bracia i siostry, jak dzieci Boga. W takiej wzajemnej przyjaźni i zrozumieniu, w tej świętej wspólnocie, musimy wszyscy połączyć się w pracy nad wspólną przyszłością ludzkości... Ludzkość przechodzi głębokie zmiany i poszukuje przewodnich zasad i nowych sił, które ukażą jej drogę w świat przyszłości..." (Mowa wygłoszona w Bombaju, 1964). Miał on tak wielkie zaufanie do wrodzonej dobroci człowieka i współczesnych form rządów, że oświadczył nam:
"Ty, ludu, masz prawo, by cię usłyszano... Masz słuszne i święte prawo domagać się, ażeby wasi przywódcy tak wszystko zaplanowali, abyście nie musieli cierpieć... Żyjemy w systemie demokratycznym... Oznacza to, że to ludzie rozkazują, że władza nadana jest wielości, ludziom jako całości" (Przemówienie, 1 stycznia 1970) (moje podkreślenie – R. C.).
Otóż jest to całkowicie niekatolickie pojmowanie demokracji, szczególnie gdy wspomnimy na tłumy, które krzyczały domagając się wypuszczenia Barabasza i ukrzyżowania Chrystusa. Wbrew temu poglądowi Kościół zawsze uczył, że władza nie pochodzi od ludzi, lecz od Boga. Ludzie mogą wybierać swoich przywódców, lecz przywódcy muszą rządzić w imię Boga, nie zaś w imię ludu. Ciekawe jest jednak rozważenie skąd zdaniem Pawła VI ludzie mają tę władzę. W swoim przemówieniu skierowanym do Organizacji Narodów Zjednoczonych powiedział, że "opiera się to na sumieniu... Nigdy tak bardzo jako dzisiaj – w okresie kiedy postęp ludzki jest tak szybki – nie było konieczne odwoływanie się do moralnego sumienia ludzkości".
Po raz kolejny, powracamy do zasadniczego tematu wrodzonej godności człowieka, z której wywodzi się jego sumienie. Człowiek nie ma być kierowany przez Kościół, lecz raczej na odwrót – świat i Kościół mają być kierowane przez "moralne sumienie" człowieka. Wiąże się to ściśle z nowym nauczaniem o wolności religijnej, która jest przyznana człowiekowi jako prawo, a obowiązkiem państwa jest jego przestrzeganie. Zgodnie z tym pomysłem Paweł VI stanowczo sprzeciwiał się koncepcji, w myśl której państwo miałoby obowiązek ustalenia tych praw na zasadach katolickich. I dlatego też zupełnie logicznym było, że Paweł VI nakłonił katolickie kraje takie jak Hiszpania, Kolumbia i Włochy do zmiany konstytucji poprzez usunięcie wszelkich przywilejów udzielonych Kościołowi. Religia katolicka nie mogła już być jedyną religią uznawaną w ich konstytucjach. Panowanie Chrystusa Króla nie mogło już być głoszone na tych ziemiach. Oto mamy rzekomego przedstawiciela Chrystusa mówiącego, że miłość Chrystusa wymaga, ażeby religia Chrystusa nie miała wyższego statusu w stosunku do wszystkich innych religii, jakie ludzkość wymyśliła. Jak to jest możliwe ażeby przedstawiciel Chrystusa nie pragnął, by każdy naród i każdy rząd były katolickie?
Zauważymy jednakże, że miłość Pawła VI do rodzaju ludzkiego została zredukowana decyzją o niekrytykowaniu komunizmu na Soborze, co miało swoje odbicie w projekcie nowych drzwi zamontowanych w bazylice św. Piotra na polecenie Pawła VI, które przedstawiały wyobrażenie niewolnictwa na świecie, lecz oczywiście poza krajami komunistycznymi. Drzwi te są symboliczne; gdyż w obliczu "moralnego sumienia ludzkości" mamy Pawła VI swobodnie krytykującego łamanie praw człowieka w krajach zachodnich, ale nigdy w państwach komunistycznych. Dla tych, którzy są świadomi tego co się dzieje w Chinach – kraju, gdzie według dokumentacji amerykańskiego kongresu, od 30 do 60 milionów Chińczyków zostało "zlikwidowanych" przez Mao Tse-Tunga, kraju, w którym na kobietach wymusza się aborcję, bez względu na to czy tego chcą czy nie – jednym z najbardziej odpychających oświadczeń Pawła VI będzie następująca wypowiedź:
"Kościół uznaje i sprzyja słusznym formom ekspresji historycznego stadium rozwoju Chin oraz transformacji starożytnych form estetycznej kultury w nieuchronne nowe formy wyrosłe ze społecznej i przemysłowej struktury współczesnego świata... Chcielibyśmy ponownie nawiązać kontakt z Chinami, żeby pokazać z jak wielkim zainteresowaniem i sympatią spoglądamy na ich obecne, entuzjastyczne wysiłki zmierzające do osiągnięcia ideałów pracowitego, pełnego i pokojowego życia" (11).
A zatem, czegóż to można oczekiwać od osoby, która uważa, że "wszelka dyskryminacja jest niesprawiedliwa i niedopuszczalna, czy to etniczna, kulturalna, polityczna, czy religijna" (Populorum Progressio)?
W propagowaniu ekumenizmu Paweł VI również poszedł w ślady Jana XXIII. Nie tylko odnosił się do anglikańskich i prawosławnych wspólnot jako do "kościołów siostrzanych", lecz zaprosił anglikanów do korzystania z katolickich ołtarzy w Watykanie podczas ich nabożeństw (czyn świętokradzki) i nałożył papieski pierścień anglikańskiemu "arcybiskupowi" zachęcając go do błogosławieństwa wiernych na placu Świętego Piotra. 15 grudnia 1975 roku kiedy gościł w Kaplicy Sykstyńskiej greckiego prawosławnego Patriarchę Konstantynopola nieoczekiwanie uklęknął przed nim i pocałował jego stopę (metropolita Melitone zdumiony i wzburzony próbował powstrzymać Pawła VI by tego nie robił). Nic dziwnego, że był on w stanie powiedzieć, że "tempo tego ruchu [ekumenizmu] zadziwiająco wzrosło w ostatnich latach, tak że wyrazy nadziei o «anglikańskim Kościele zjednoczonym, lecz nie wchłoniętym» nie są już czczym marzeniem" (L'Osservatore Romano, 5 maja 1977). Dla ekumenizmu nie zawahał się nawet przed zbezczeszczeniem Najświętszego Ciała Naszego Pana, kiedy – na przykład – osobiście zezwolił na udzielenie Komunii Barbarze Olson – prezbiteriance – na jej ślubnej Mszy (21 września 1966) nie wymagając od niej wyrzeczenia się prezbiteriańskich poglądów ani przystąpienia do Spowiedzi. Nie jest to w żadnym razie odosobniony przypadek, gdyż udzielił Komunii w podobnych okolicznościach luteranom (Forts dans la foi, nr 47). Jak to powiedział ksiądz de Nantes: "Nikt na świecie, czy byłby to biskup czy kardynał, czy też Anioł czy nawet sam Papież nie ma żadnego prawa, aby kiedykolwiek udzielić Sakramentu Życia Żyjących tym którzy są duchowo martwi" (12). Ale czego można oczekiwać od człowieka, który uważał, że "prawdą jest, że niezdolność świata do osiągnięcia jedności myśli i zakończenia duchowych podziałów jest rzeczywistym powodem dla którego społeczeństwo jest tak do głębi nieszczęśliwe, tak ubogie w pomysły i entuzjazm" (13).
Idąc śladami Jana XXIII, Paweł VI zerwał z wieloma papieskimi tradycjami. Jednym z jego pierwszych czynów było pozbycie się Papieskiej Tiary (Jan XXIII odmawiał tylko zakładania jej na państwowych uroczystościach), symboliczne zrzeczenie się praw przedstawiciela Chrystusowego do posiadania pierwszeństwa nad królami i książętami tego świata. Ukoronowany został kapeluszem swojego własnego projektu (wyglądającym jak kosmiczna rakieta) i to nie u Świętego Piotra, lecz poza świętym terenem. Wydając fortunę na jakieś najtrywialniejsze i najbrzydsze wytwory sztuki nowoczesnej jakie ludzkość znała, urządził wielki pokaz sprzedawania Tiary w celu przekazania pieniędzy na biednych (14). Następnie oddał pastorał i pierścień rybaka (swój?) U Thantowi (przewodniczącemu ONZ), który z kolei sprzedał je żydowskiemu biznesmenowi ze środkowego-zachodu USA (15). Później zamiast pastorału zaczął nosić coś co musi być jednym z najbrzydszych krucyfiksów świata. (Tradycyjnie Krucyfiks był noszony przed Papieżem, tak żeby mógł on zawsze patrzeć na swojego Boskiego Mistrza) (16). Następnie nakłonił wszystkich biskupów posoborowego Kościoła do porzucenia tradycyjnych pierścieni i każdemu z nich dał nowy, złoty, symbolizujący nowy Kościół. Poprosił ich także o zrezygnowanie z pastorałów i od tego czasu rzadko, jeśli w ogóle, zdarza się widzieć posoborowego biskupa "paradującego" z pastorałem.
Niemniej jednak Montini osiągnął apogeum skandalicznych przykładów wraz z wizytą w Fatimie. Oto widzimy "papieża" spędzającego czas "medytując" w "pokoju medytacji" ONZ, pomieszczeniu pełnym masońskiej wymowy, zawierającemu ołtarz poświęcony "bezimiennemu Bogu"; oto widzimy człowieka, przyjmującego z uszanowaniem przywódców masońskiej B'nai B'rith w Watykanie; oto widzimy człowieka, który obiecał modlić się o powodzenie Pani Hollister i jej "Świątyni Zrozumienia" (o której kardynał Bagnozzi powiedział mu, że jest "okultystycznym przedsięwzięciem Iluminatów, których celem jest założenie «Światowej Religii Ludzkiego Braterstwa»"); oto widzimy człowieka, który wraz z kardynałem Willebrandsem przyłączył się do "wspólnej modlitwy Światowej Rady Kościołów" (Doc. Cath., 17 stycznia 1971); oto widzimy człowieka, który uważa się za głowę Kościoła katolickiego i przedstawiciela Chrystusa na ziemi, odwiedzającego w końcu jeden z najświętszych przybytków chrześcijaństwa gdzie spędził 14 długich godzin. A cóż on tam robił? Z całym światem oglądającym telewizję odprawił mszę w języku portugalskim (który tylko niewielki procent spośród oglądających transmisję w telewizji mogło zrozumieć), a następnie udzielił serii audiencji w tym jedną "przedstawicielom niekatolickich wspólnot" (których praktycznie nie ma w całej okolicy). Ci, którzy oglądali ten 14-to godzinny spektakl powiedzieli nam, że przez cały ten czas ani nie odwiedził kaplicy w Cova da Iria, gdzie miały miejsce objawienia, ani nie odmówił jednego Zdrowaś Maryjo! Według księdza de Nantes, nie zgodził się nawet na prywatną rozmowę z siostrą Łucją, pięćdziesięcioletnią zakonnicą, jednym z dzieci, które były naocznymi świadkami objawień w Fatimie, która twierdziła, że ma dla niego prywatne przesłanie od Najświętszej Panny (17).
Jako odpowiedź na to wszystko mamy nieustanne odwołania konserwatywnych katolików Novus Ordo do ortodoksji Pawła VI ze względu na jego encyklikę Humanae Vitae. Wiele osób będzie zaskoczonych wiadomością, że Pius XII przed śmiercią potępił stosowanie "pigułki" w innych niż czysto medycznych wskazaniach, a to zaś potępienie zostało zniesione przez posoborowy Kościół. Przez jakieś 20 lat sprawa ciągle była przedmiotem dyskusji, podczas gdy wierni byli zachęcani do stosowania antykoncepcji pod pozorem, iż Kościół jak dotąd nie podjął decyzji w tej sprawie. Ledwie ogłoszono Humanae Vitae wybuchły donośne i krzykliwe protesty, szczególnie ze strony świeckiego duchowieństwa. Cała francuska hierarchia zebrała się w Lourdes, aby przedyskutować problem, a następnie ogłoszono, że wierni mogą dowolnie stosować "pigułki" jeśli według ich (prywatnego) zdania "pigułka" pociąga za sobą mniejsze zło niż posiadanie dzieci. Otóż takie stwierdzenie jest apostazją, gdyż o ile wybór "mniejszego zła" może mieć zastosowanie w odniesieniu do sytuacji politycznych, nigdy jednak nie można się do niej odwoływać wobec Boskich przykazań. Lecz Montini nie życzył sobie, by rozdzielono go od jego hierarchii. Wysłał im telegram z gratulacjami chwaląc ich za jasną interpretację jego intencji i treści (18).
Podobnie jak jego poprzednik, zaplanował kolejne konklawe zwiększając liczbę kardynałów do 125 i zmuszając do odejścia w stan spoczynku wszystkich, którzy przekroczyli 80 rok życia (konserwatystów). Ponadto miał szczególne upodobanie do awansowania na wyższe stanowiska w hierarchii tych których działalność aprobował. Na przykład, mianował kardynała Samorè na stanowisko "Prefekta Świętej Kongregacji ds. Dyscypliny Sakramentów", a dwa miesiące później ten sam kardynał udzielił komunii różnobarwnemu tłumowi protestantów – mając pełną świadomość tego, że nie wierzą w "Rzeczywistą Obecność". Fakt ten otrzymał tak duży rozgłos we francuskiej prasie, że Paweł VI musiał ubolewać nad "międzywyznaniowymi praktykami, niekorzystnymi dla właściwej ekumenicznej linii" (Doc. Cath., 68-141).
Dużo więcej można by powiedzieć o tej zagadkowej osobie określonej przez Malachi Martina mianem "pierwszego nie-papieża" oraz "człowieka, który jedynie dopełnił dzieła destrukcji Kościoła zainaugurowanej przez papieża Jana" (19). Nie tylko że zatwierdził i ogłosił dokumenty Vaticanum II; nie tylko przeniósł program Jana XXIII na scenę polityczną (oprócz jego nastawienia do komunizmu, rozważcie potraktowanie kardynała Mindszentego i jego odmowę poparcia walki pięciu milionów ukraińskich katolików); nie tylko odmówił on w zasadzie obrony Kościoła przed herezją (rozważcie jego odmowę potępienia holenderskiego Katechizmu), ale co jest najbardziej wymowne, był on osobą w pierwszym rzędzie odpowiedzialną za zmiany w liturgicznej i sakramentalnej praktyce Kościoła. A po dokonaniu tego wszystkiego miał czelność powiedzieć zrozpaczonym wiernym, że "dym szatana zakradł się do Watykanu", a Kościół znalazł się w procesie "samozagłady". (Stwierdzenie to jest – nawiasem mówiąc – heretyckie, gdyż Mistyczne Ciało Chrystusa nie może nigdy ulec samozniszczeniu). Tak nieprawdopodobne były wypowiedzi i poczynania tego człowieka, że wielu absurdalnie utrzymywało, że był on "więźniem Watykanu", "narkotyzowanym" albo, że umarł i został zastąpiony przez szatańskiego "sobowtóra" (20). Podobnie jak jego poprzednik zebrał pochwały masonów: Yves Marsaudon, minister rządu, członek Najwyższej Rady Francji (szkockiego rytu), powiedział:
"Zrodzona w naszych masońskich lożach wolność wypowiedzi wspaniale rozprzestrzenia się obecnie ponad bazyliką Świętego Piotra... To Rewolucja Pawła VI. Oczywiste jest, że Paweł VI, nie zadowalając się jedynie kontynuacją polityki swojego poprzednika zamierza w rzeczywistości pójść znacznie dalej" (21).
Kiedy zmarł, złożono go w prostej drewnianej trumnie umieszczonej na ziemi. Otwarta Biblia, której kartki trzepotały na wietrze, była jedyną ozdobą. Pozostawiam was zatem z Montinim, często nazywanym "Hamletem", lecz w rzeczywistości, daleko bardziej zasługującym na imię "Iago".
Takim był człowiek, którego Jan Paweł II uważał za swojego przewodnika i "duchowego ojca".
Ks. Rama P. Coomaraswamy
Z języka angielskiego tłum. Iwona Olszewska i Mirosław Salawa
–––––––––––
Przypisy:
(1) Jego ojciec, bankier zatrudniony przez Watykan, pochodził z żydowskiej rodziny a jego matka była konwertytką z judaizmu w czasie gdy zawierała małżeństwo. Rzecz jasna, żaden tradycyjny katolik nie może mieć żadnych obiekcji z powodu jego żydowskiego pochodzenia. Znaczące jest natomiast to, że nie można znaleźć żadnego zapisu dokumentującego jego chrzest. Jeżeli faktycznie nigdy nie został chrzczony, to jego święcenia są całkowicie nieważne (Myra Davidoglou, La Voie, Cahier No. 5. France, Imbert-Nicolas, Dec. 1982).
(2) Peter Hebblethwaite stwierdza: "Został on teologicznie uformowany czytając Maritaina, Congara i de Lubaca a intelektualnie ukształtowały go pisma Pascala, Bernanosa i Simone Weil" (The Year of Three Popes. Collins: London 1978).
(3) Myra Davidoglou przedstawia dokumentację tych faktów, które potwierdzają również inni autorzy. Zdrajca Tondi został wtrącony do więzienia na pewien okres czasu. Po wyjściu z kryminału poślubił swoją kochankę, wojującą komunistkę Carmen Zanti. Przez chwilę ten agent KGB był sekretarzem Waltera Ulbrichta a następnie profesorem ateizmu na uniwersytecie marksizmu-leninizmu. Po tym, jak Paweł VI został "papieżem", Tondi powrócił do Rzymu i otrzymał zatrudnienie w watykańskiej służbie cywilnej jako przykrywkę dla dalszego kontynuowania swej KGB-owskiej działalności. Nie odwołując swych błędów uzyskał od Pawła VI przebaczenie a jego ślub cywilny został zatwierdzony poprzez sanatio in radice – to znaczy, bez kapłana.
(4) Avro Manhattanu stwierdza, że celem przeniesienia Montiniego, podobnie jak Roncalliego, było odsunięcie ich od centrum działalności Kościoła – forma banicji. Stwierdza również, że Montini był tak rozzłoszczony, że odmówił przyjęcia kardynalskiego biretu od Piusa XII.
(5) Cytowane przez Mary Martinez, "My Favorite Maritain?" The Roman Catholic, Vol. 5, No. 2, February 1983. Jacques Maritain marzył "o pogodzeniu wizji Josepha de Maistre'a i Lamennaisa w wyższej formie jedności tej wielkiej mądrości, której heroldem był św. Tomasz" (Du régime temporel de la liberté). Prócz tego: "Naród (Francja) nigdy nie będzie naprawdę zjednoczony dopóki wystarczająco potężny ideał nie będzie zdolny go doprowadzić do punktu, w którym dwie tradycje Francji: Joanny d'Arc oraz praw człowieka [sformułowanych podczas rewolucji francuskiej] nie zostaną pogodzone... To nie przypadek, że Francja ma dwa święta państwowe: Joanny d'Arc oraz 14 lipca [upamiętnienie rewolucji], dwa święta przenikające się wzajemnie i mające za podstawę jedną i tę samą obietnicę" (Pour la justice). Dobre omówienie tej kwestii można znaleźć w książce Michaela Daviesa Pope John's Council; "Maritain: A Revival", Fortes in Fide, Francja; oraz w "Jacques Maritain and Saul David Alinksy – Fathers of the «Christian Revolution»" autorstwa Hamisha Frasera (Approaches, Suppl. 71, Szkocja). W swojej ostatniej książce Approaches sans entraves? głosi on: "Bez wątpienia Lucyfer będzie ostatnim, który zostanie zmieniony. Na czas jakiś będzie samotny w otchłani i będzie myślał, że tylko on jest skazany na niekończące się męki a jego duma będzie bezgraniczna. Lecz również w jego intencji będą słane modlitwy i wzywania. I w końcu także on zostanie przywrócony do dobra, dobra w porządku naturalnym, na przekór sobie przywrócony do naturalnej miłości Boga... Kiedy wszyscy mieszkańcy piekła zgromadzą się w limbusie, kiedy wszyscy potępieni doznają przebaczenia, hymn wdzięczności wzniesie się do Kościoła Triumfującego, do Boga i do Jezusa, do wszystkich wybranych, wywołując u nich wielki okrzyk miłości. To będzie hymn natury, hymn biednej ślicznej natury, pozostającej zwykłą naturą, jednakże wyprostowaną: Hosanna pokonanego piekła". Miejmy nadzieję i załóżmy, że powyższe można złożyć na karb ułomności podeszłego wieku Maritaina.
(6) Alden Hatch, Pope Paul VI.
(7) Ibid.
(8) Cytowane przez kardynała Suenensa w Doctrines do Grow, ed. John T. McGinn.
(9) Przywiązanie tradycyjnych katolików do ich "obrządków" nie odzwierciedla "sentymentalnego przywiązania do zwyczajowych form kultu" – jak to stwierdza Paweł VI – lecz prawowite uczuciowe oddanie – w istocie, tęsknotę za "świętością". Tak zwana "fałszywość doktrynalnych pozycji" nigdy nie została sprecyzowana.
(10) Hubert Monteilhet, Papa Paul VI – L'Amen-Dada. Pauvert: Paris 1976. Koncepcja, że Miłość może istnieć poza obrębem "prawdziwej doktryny i właściwej wiary" jest niezwykle absurdalna. Czy Chrystusowi brakowało Miłości? Czy św. Tomasz Morus nie miał wystarczającej miłości dla swej rodziny kiedy odmówił wyparcia się swej wiary? Czy mamy raczej mówić kłamstwa i udawać aniżeli urazić naszego sąsiada albo prawdę? Z całą pewnością – nie.
(11) Kongregacja dla Ewangelizacji Ludów (dawniej De Propaganda Fide), 1976. Należy pamiętać o naukach głoszonych przez ks. Barry SJ na uniwersytecie Fordham o tym, że słynna podróż Mao Tse Tunga poprzez Chiny jest dokładną analogią do wyprowadzenia przez Mojżesza swojego ludu z Egiptu!
(12) Liber Accusationis. Ten ważny dokument nigdy nie doczekał się odpowiedzi od nowego Kościoła.
(13) J. Clancy, Apostle for Our Times. Kennedy: N. Y. 1963.
(14) Co do muzycznego smaku – to jak informuje nas Gordon Thomas – jego ulubionym dziełem muzycznym był "Jesus Christ Superstar", a jego ulubioną piosenką z tego musicalu: "I don't know how to love Him" (Nie wiem jak mam Go kochać) – utwór z seksualnymi podtekstami śpiewany przez "Marię Magdalenę" (Pontiff. Doubleday: N. Y. 1983).
(15) The Voice, Dec. 9, 1972. Udokumentowane także w pracy Huberta Monteilheta, Papa Paul VI – L'Amen-Dada.
(16) Ten Krucyfiks na zniekształconym krzyżu mocno przypomina te używane przez "teologię wyzwolenia" i nie jest wolny od jej szatańskich aspektów. Piers Compton zwrócił uwagę na to, że "skrzywiony albo połamany krzyż" był wykorzystany przez "satanistów szóstego stulecia" i jest domyślnie zakazany przez Kanon 1279 potępiający używanie jakiegokolwiek świętego wizerunku, który nie harmonizuje z zatwierdzonym przez Kościół jego wykorzystywaniem (The Broken Cross. Spearmen: England 1983).
(17) Abbé de Nantes, Liber Accusationis.
(18) Hubert Monteilhet, Rome n'est plus dans Rome. Pauvert: Paris 1977. Odnośnie tej encykliki ks. Greeley stwierdza, że "masowy exodus z Kościoła przepowiadany przez liberalne katolickie dzienniki... nie wydarzył się. Zamiast tego, «Katolicy dokonali ważnego odkrycia: możesz ignorować Papieża a życie toczy się dalej»" (The Cardinal Sins). Sondaże wykazują, że 80% posoborowych katolików używa sztucznych środków kontroli urodzeń i nie uważa, że "grzeszy" tak czyniąc.
(19) Three Popes and the Cardinal. Straus: N. Y. 1972, oraz The Decline and Fall of the Catholic Church.
(20) Jest to inna forma starego argumentu o "nadużyciach". Konserwatywni katolicy Novus Ordo nie mogą zaakceptować faktu, że ich "papież" jest apostatą, dlatego twierdzą, że wszystko jest dziełem ludzi z jego otoczenia.
(21) Cytowany w Y. L. Dupont, Freemasonry and Vatican Two. Britons: London 1968.
(*) Zob. Ks. Rama P. Coomaraswamy, Vaticanum II. (Przyp. red. Ultra montes).
© Ultra montes (www.ultramontes.pl)
Kraków 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.