„Demokracja to rząd większości prostaków; komunizm to rząd małej grupy prostaków; a dyktatura to rząd jednego prostaka.” - prof. Ananda Coomaraswamy
Po licznych zaczepkach ze strony przeróżnych nacjonalistów-faszystów, upierających się, że idealną formą rządów jest dyktatura, oraz endeków, głównie z MW, optujących za demokracją i określających mnie „c***em gorszym od lewactwa”, gdyż nie wziąłem udziału w wyborach do europarlamentu, postanowiłem odpowiedzieć raz i wszystkim jednym textem. Może w końcu spotkam się z poważną polemiką, ale kto wie - dzisiejsi „młodzi nacjonaliści” niewiele różnią się od elektoratu Tuska z wulgarnymi hasłami na ustach pod względem intelektualnym - po prostu stoją w innym szeregu.
Demokracja, czyli z greckich słów δήμος - lud oraz κρατία - władza, siła; oznacza po prostu władzę ludu, i to niezależnie od tego jak ów lud zostanie określony. Δήμος, natio czy пролетариат to niemal synonimy, wykluczające jedynie poszczególne grupy ludu, jak w starożytnej Grecji, gdzie metojkowie byli praw politycznych pozbawieni. Innymi słowy, zmiana określenia δήμος jest jedynie zmianą cenzusu w jednym i tym samym ustroju. Ustroju, który to opiera się na trzech grzechach głównych: zazdrości, chciwości i, przede wszystkim, pysze. Lud z zazdrością i chciwością patrzy na, z woli Bożej, sprawującego władzę i w swej pysze powiada „ja też mam prawo rządzić”. Wykrzykuje więc legalnemu władcy szatańskie "non serviam!" i liczy, że siądzie na jego tronie.
Ta parszywa wizja jest wielce utopijna i niemożliwa do zrealizowania. Δήμος zostaje bowiem zrzucony z tronu przez tych, którzy faktycznie będą posiadać władzę - bogatych. Jak zauważył prof. Bartyzel - demokracja zawsze prowadzi do plutokracji. Paradoxalnie więc, po obaleniu legalnego monarchy i zaprowadzeniu "swoich" rządów lud traci swą dotychczasową wolność, bowiem nowe elity, lękając się powtórki z rewolucji, zaczną pozbawiać swoich współobywateli jakichkolwiek praw pod dowolnym pretextem i kontrolować ich na skalę dotąd nie znaną. Idealnych przykładów nie trzeba szukać daleko - niedawna "pandemia" czy też "wojna z terroryzmem" jasno pokazały, że nietrudno jest nawet sprawić by lud sam chciał być swych praw pozbawiany. Terror jakobiński po rewolucji we Francji też pięknie ilustruje, choć na inny sposób, do czego posuwają się nowe elity, by utrzymać swą władzę.
Ale przyjrzyjmy się samej demokracji w teorii. Od wieków udręczony lud nareszcie będzie mógł sam o sobie decydować, nareszcie będzie wolny. Czy to nie piękne? Nie. Ani to piękne, ani w ogóle możliwe. Δήμος zawsze jest licznym ciałem i praktycznie niemożliwe jest osiągnięcie jednomyślności. Pewna grupa więc zawsze będzie rządzona przez większość i nie będzie mogła o sobie decydować, co już jest sprzeczne z ideałem. Do tego "wyzwolenie ludu z okowów tyranii" musi być tożsame z obaleniem legalnej władzy - nie mogą bowiem istnieć dwa przeciwne ciała o równoległym poziomie władzy, gdyż konflikt między nimi jest nieunikniony. Obalenie zaś władzy legalnej jest niezgodne z naukami św. Pawła, który nauczał: "Wszelaka dusza niechaj będzie poddana wyższym zwierzchnościam. Abowiem nie masz zwierzchności, jedno od Boga, a które są, od Boga są postanowione. Przeto kto się sprzeciwia zwierzchności, sprzeciwia się postanowieniu Bożemu. A którzy się sprzeciwiają, ci potępienia sobie nabywają." (Rz 13; 1-2) Demokracja jest więc grzechem, sprzeciwem wobec władzy przez Boga samego ustanowionej.
Wrócę jeszcze na moment do kwestii obronności: jeśli władzę sprawuje lud, musi znać on dogłębnie sekrety państwowe z zakresu wojskowości. Dzięki temu wróg nie potrzebuje nawet wywiadu by poznać nasze słabe i mocne strony - wszystko jest wszak jawne. Idealne demokratyczne państwo nie ma więc najmniejszej zdolności obronnej. Państwo działające według „idealnej demokracji” jest więc skazane na zgubę pod niemal każdym względem.
Pytam więc: po co ją wprowadzać? Sięgnięcie po władzę przez dyktatora, któremu się ona nie należy, jest takim samym przejawem pychy jak w przypadku δήμος, a podobnie działający system mamy w przypadku legalnej monarchii. Podobnie, bo bez rażących w dyktaturze wad. W przypadku dyktatury problemem jest m. in. to, co nastąpi po dyktatorze. Kto i w jaki sposób ma zostać obrany przyszłym kierownikiem? Zauważmy, że dyktatura zawsze opiera się wyłącznie na osobie dyktatora (nie jak monarchia: dynastii), przez co kończy się wraz z jego śmiercią (są, oczywiście, wyjątki, jak np. ZSRR, który jednak po śmierci Stalina odszedł częściowo od ideałów swojego dawnego lidera i nie przetrwał długo po jego zgonie, nawet pomimo władzy w rękach partii). Każdy z przykładów, które wymieniłem powyżej, pokazuje, że po śmierci dyktatora następuje erozja jego ustroju (lub nawet jeszcze za życia, gdy dyktator jest stary, schorowany i słaby). Po śmierci gen. Franco nastała demokracja z uzurpatorem na tronie. Podobnie w przypadku Salazara i Jimeneza. Mussolini zaś sam został obalony przez lud. Jak sam wspominał, już w 1943 był „najbardziej znienawidzoną osobą we Włoszech”, a faszyzm miał się ku końcowi i był w rzeczywistości „mussolinizmem”. Mussolini jest szczególnym (choć powszechnym) przypadkiem dyktatora, bo populisty: otrzymał władzę m. in. dzięki ludowi. Jako że lud darował mu władzę, w jego rękach leżało też odebranie jej. Dyktator potrzebuje bowiem jakiejś siły - czy to ludu, czy wojska - by dostać się do władzy. Ta sama siła jednak jest mleczem obosiecznym i gdy tylko dyktator ją rozdrażni - rzuci się przeciwko niemu.
Dyktatura ma więc prawo działania jedynie w krótkich odstępach czasowych. Zaś po dyktatorze - choćby potop. Natomiast „reakcjonista myśli w tysiącleciach” (~ Nicolás Gómez Dávila) i tak samo powinien myśleć każdy katolik. Naród bowiem, jak pisał Codreanu, to nie tylko ludzie żyjący obecnie, ale i zmarli, i ci, co przyjdą po nas. Jakże więc oni mają wyrazić swoją wolę w głosowaniu? Demokracja jest sprzeczna z nacjonalizmem i dziwię się tym, którzy tego nie dostrzegają (chyba, że pod tym słówkiem ma się kryć rewolucyjny nacjonalizm lewicowy, nie uznający wyższych wartości i jak złotego cielca czczący naród). Oba te systemy są wymyślone przez człowieka (w przeciwieństwie do panującej w niebie i naturalnie wykształconej monarchii) i wielce zawodne oraz szkodliwe. Śmiem wręcz twierdzić, że niegodne cywilizowanego państwa, które dostrzega, iż materia nie jest wszystkim co tworzy nasz kosmos.
Demokracja jest poniżeniem człowieka do samego tylko ciała, oddaniem hołdu materii ludzkości. Drodzy demokraci z MW! Wybaczcie, że nie wziąłem udziału w zeszłych wyborach i że nie wezmę też w przyszłych. Nie zamierzam wchodzić do waszego bagna i poniżać się w brudzie pychy. Kiedy Król zawoła mnie na ucztę - chcę być gotów i zupełnie czysty.
Bartosz Edward Koniewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.