Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

czwartek, 19 listopada 2015

Obrona Jasnej Góry

Podczas „potopu szwedzkiego” najeźdźcy aż sześć razy próbowali zająć zbrojnie duchową stolicę Polski - klasztor na Jasnej Górze. Za każdym razem spotkało ich niepowodzenie. Szczególny rozgłos zyskało oblężenie klasztoru w dniach od 18 listopada do 27 grudnia 1655 roku.

Pogromcy mitów i zabójcy prawdy

Wokół obrony Jasnej Góry wyrosło u nas mnóstwo nieporozumień, czy wręcz przekłamań. Jest faktem, że dawne kroniki zawierały sporo informacji wyolbrzymionych i niesprawdzonych, które wymagały weryfikacji. To nic nadzwyczajnego w historiografii; arcyważne wydarzenia nader często obrastają w mitologie, a zadaniem historyków jest oddzielić prawdę od legendy.

Niestety, szczególnie w XX wieku nie zabrakło autorów tendencyjnych, którzy w gorączce „odbrązawiania bohaterów” popadli w drugą skrajność. Kierując się niekiedy żądzą rozgłosu, a najczęściej niechęcią do katolicyzmu, na miejsce dawnych mitów tworzyli nowe. W publicystyce, a nawet w dziełach niektórych „poważnych” dziejopisów zaczęły pojawiać się zadziwiające (by nie rzec: absurdalne) tezy. Mogliśmy przeczytać, że obrona Jasnej Góry nie miała żadnego znaczenia militarnego… Że przeszła bez jakiegokolwiek echa… Że oblegających było jakoby mniej niż obrońców… Że podczas oblężenia „prawie” nie walczono… A nawet, że obrońcy byli zdrajcami, którzy weszli w konszachty z nieprzyjacielem…

Wszystkie te rewelacje musiały wzbudzać uzasadnione wątpliwości u dociekliwych czytelników. Bo jeśli rzecz tak właśnie się miała – to właściwie po co Szwedzi utrzymywali przez długie tygodnie pod murami klasztoru jedno ze swych większych zgrupowań wojska w południowej Polsce? W jakim celu tracili właśnie tutaj swój czas, energię i ludzi?

Potop

Szwedzka inwazja na Rzeczpospolitą rozpoczęła się latem 1655 roku. Armie króla Karola X Gustawa bezlitośnie wykorzystały kryzys militarny i polityczny zaatakowanego kraju. Ofiara najazdu - pokiereszowana w zeszłorocznej wojnie z Moskwą, osłabiona trwającą od siedmiu lat rebelią kozacką na Ukrainie, wyniszczana przez coroczne zagony tatarskie, dodatkowo rozdzierana przez wewnętrzne kłótnie polityczne, korupcję i prywatę - nie była w stanie stawić skutecznego oporu. Przedstawiciele elit politycznych i wojska masowo przechodzili do obozu wroga. Król Jan Kazimierz musiał ratować się ucieczką za granicę. Większość szlachty uznała zwierzchność szwedzkiego władcy.

Jeżeli ktokolwiek liczył na sielankę pod panowaniem przybyszów, to zawiódł się srogo. Na porządku dziennym były niezliczone akty przemocy dokonywane przez żołnierzy wojsk okupacyjnych. Szczególnie wzburzenie Sarmatów wzbudzały przypadki profanacji katolickich obiektów kultu oraz mordowania kleru przez protestanckich najeźdźców.

Tym niemniej powszechna wiara w niezwyciężoną moc zastępów Carolusa paraliżowała wolę oporu. Z początkiem listopada walkę ze Szwedami prowadziły już tylko niewielkie oddziałki partyzanckie. Wkrótce jednak wyrósł nowy punkt oporu. Stała się nią duchowa stolica Polski – Jasna Góra.

Twierdza Maryjna

Klasztor ojców paulinów, wzniesiony w 1382 roku, zaczęto fortyfikować jeszcze za panowania Zygmunta III Wazy. Prace te kontynuowano w okresie rządów Władysława IV, a ostatecznie ukończono za Jana Kazimierza, na kilka lat przed szwedzkim „potopem”. Potrzebę utrzymywania warowni uzasadniała bliskość granicy ze Śląskiem oraz ochrona tamtejszych szlaków komunikacyjnych.

Forteca (Fortalitium Marianum – Twierdza Maryjna) miała opinię nowoczesnej, choć niezbyt wielkiej. Umiejscowienie jej na skale utrudniało ewentualnym napastnikom prace minerskie, choć stosunkowo mała powierzchnia warowni stawiała pod znakiem zapytania jej odporność na skoncentrowany ogień artyleryjski.

W 1655 roku obowiązki komendanta pełnił przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki. Wspierali go w tym dziele między innymi miecznik sieradzki Stefan Zamojski oraz Piotr Czarniecki (brat Stefana). W fortecy stacjonował oddział piechoty i artylerzystów (od 160 do 210 żołnierzy). Uwzględniając jeszcze 70 zakonników oraz szlachtę wraz pocztami, która znalazła schronienie w sanktuarium, stan załogi wynosił ogółem od 250 do 300 ludzi. Były to nader skromne siły.

Przewidując najgorsze, w nocy z 7 na 8 listopada wywieziono w tajemnicy z sanktuarium Cudowny Obraz Matki Bożej. Trafił on na Śląsk, do Głogówka (gdzie w owym czasie przebywał na wygnaniu król Jan Kazimierz), bądź jak chcą inni, do klasztoru w Mochowie. Tam przeczekał bezpiecznie niepewny czas.

Zaprawa

Dosłownie nazajutrz, 8 listopada 1655 roku w godzinach wieczornych, u stóp klasztoru załomotały setki kopyt końskich. Dwustu, a może trzystu rajtarów z oddziału hrabiego Jana Wejharda Wrzesowicza (właśc. Jana Vekarta z Vresovic), czeskiego awanturnika na szwedzkim żołdzie zażądało otwarcia bram, wydania im całego uzbrojenia i wyrażenia zgody na osadzenie w klasztorze garnizonu szwedzkiego.

Zakonnicy odmówili. Rajtarzy z zemsty podpalili zabudowania przy kościele św. Barbary, a na pożegnanie kilkakrotnie wypalili z dział w stronę klasztornych murów, nie czyniąc im większej szkody.

Cztery dni później żołnierze Wrzesowicza pojawili się znowu w okolicy. Tym razem zaatakowali posiadłości klasztorne, porwali z nich 400 sztuk bydła i trzody.

18 listopada przeor Kordecki odprawił Mszę św. dla załogi klasztornej, a następnie urządził procesję eucharystyczną po wałach, w trakcie której pobłogosławił armaty i pozostały oręż. Owa duchowa zaprawa odbyła się w samą porę. Jeszcze tego samego dnia nadciągnęła silna kolumna wojsk szwedzkich pod wodzą jenerała Burcharda Müllera.

Jenerał i jego zastępy

Generał porucznik Burchard Müller von der Lühnen z zabijania katolików uczynił swój zawód. Był doświadczonym weteranem wojny trzydziestoletniej; zasłużył się między innymi w sławnych bojach pod Lützen i Nördlingen. Podczas inwazji na Polskę bił się pod Wojniczem. Teraz chciał zmusić do uległości niepokornych jasnogórców.

Oceny staropolskich kronikarzy szacujących liczebność korpusu oblężniczego na 9000 żołnierzy okazały się mocno przesadzone. Tym niemniej najeźdźcy przewyższali obrońców liczbą początkowo kilkakrotnie, potem zaś kilkanaście razy (nawet jeśli uznamy zmobilizowanych zakonników i służbę szlachecką za pełnoprawnych żołnierzy – co również może wzbudzać wątpliwości).

Szeregi zastępów Müllera stale rosły, by 10 grudnia osiągnąć stan 3200 żołnierzy (w tym 1800 jazdy oraz 1400 piechurów, dragonów i artylerzystów). Jak widać większość podkomendnych jenerała była kawalerzystami. Nie oznacza to wszakże, że podczas oblężenia twierdzy okazali się oni bezużyteczni. Formacje jazdy odegrały swoją rolę w blokadzie fortecy oraz zabezpieczeniu tyłów wojsk oblężniczych przed spodziewanymi atakami partyzantki. W razie szturmu generalnego (do którego na szczęście nie doszło) można było użyć spieszonych kawalerzystów jako wsparcia oddziałów piechoty.

Żołnierska międzynarodówka

Sporym nieporozumieniem jest nagłaśniane raz po raz „odkrycie”, że pod Jasną Górą nie było „prawdziwych” oddziałów szwedzkich. Istotnie, większość żołnierzy Müllera, podobnie jak on sam, była Niemcami. Tyle, że germańscy podkomendni jenerała pochodzili przede wszystkim z okolic Szczecina i Bremy, to jest obszarów stanowiących wówczas prowincje szwedzkie.

Pod rozkazy Müllera trafiła również niemiecka piechota najemna z dawnego regimentu gwardii królewskiej Jana Kazimierza, znęcona obiecanym sutym żołdem. Nietuzinkową postacią był pułkownik Fryderyk Getkant, pochodzący z Nadrenii – dawny oficer wojsk Rzeczypospolitej, wybitny inżynier wojskowy, który zmienił front i pod Jasną Górą kierował działaniami oblężniczymi (co nie przeszkodziło mu po jakimś czasie powrócić na służbę polską). Getkant zastąpił pod Jasną Górą poległego pułkownika-inżyniera Almanna de Fossisa, pochodzącego z holenderskiej rodziny osiadłej we Włoszech.

Wśród oblegających znalazła się grupa co najmniej kilkuset Polaków. Wedle powszechnej opinii służyli oni niechętnie Szwedom, mieli wręcz odmówić udziału w atakowaniu twierdzy. Müller rzeczywiście nie ufał tym sojusznikom i używał ich przede wszystkim do wykonywania zadań pomocniczych. Z drugiej strony trudno tu generalizować – nie brakło bowiem Polaków służących z oddaniem najeźdźcy. Pewien rozgłos zdobyli górnicy („kamieniarze”) sprowadzeni z Olkusza, z uporem drążący chodnik minowy, aż do swego smutnego końca. Obecne pod Jasną Górą chorągwie jazdy pułkowników Jana Zbrożka i Seweryna Kalińskiego oddawały usługi Szwedom jeszcze przez długie miesiące, w tym czasie nieraz zbrojnie ścierając się z rodakami.

Wielonarodowy skład korpusu Müllera nie dziwił wówczas nikogo. Przecież w słynnej bitwie pod Kircholmem (1605) pod rozkazami hetmana Jana Karola Chodkiewicza stanęli, obok Polaków, Litwinów i Rusinów także Inflantczycy, Niemcy i Tatarzy - którzy za przeciwników mieli, poza Szwedami, również Finów, Estończyków, Inflantczyków, Niemców, Szkotów, Walonów, Węgrów i… Polaków (!).

Podobnie w morskiej batalii pod Oliwą (1627) autor polskiego zwycięstwa, admirał Arendt Dickman był z pochodzenia Holendrem. Załogi naszych okrętów tworzyli oczywiście Polacy, ale również i rodacy admirała, także Lubeczanie, Duńczycy, Anglicy i Szkoci; zaś we wrogiej flocie szwedzkiej służyli jako kadra oficerska i podoficerska liczni Szkoci, Duńczycy, Francuzi, Niemcy i Holendrzy.

W armii Karola Gustawa w okresie „potopu” udział cudzoziemców był olbrzymi. A nawet, gdy weźmiemy pod lupę „prawdziwych Szwedów pochodzących ze Skandynawii”, to okaże się, że znaczna część z nich była w istocie Finami. Nie zmienia to faktu, że uważali się oni za wierne sługi króla Szwecji, gotowe przelewać za niego krew. Dlatego nie mają większego sensu próby kwestionowania szwedzkiego charakteru korpusu oblężniczego pod Jasną Górą na podstawie jego składu etnicznego.

Wrogowie prawdziwej wiary

Starcie pod Jasną Górą nie było więc jedynie walką przedstawicieli dwóch skłóconych narodów, czy też poddanych dwóch zwaśnionych monarchów. Istotę nadchodzącej batalii najlepiej wyłożył przeor Augustyn Kordecki: „Przewrotny naród Szwedzki błędami obrzydłego kalwinizmu okryty, najzaciętszy nieprzyjaciel prawdziwej wiary, dzikim okiem spoglądając na rozchodzące się na wsze strony z Jasnej Góry światło, chciał takowe wszelkimi sposobami stłumić.”

Komendant twierdzy zapewne miał w pamięci postępowanie wojska szwedzkiego w niedawno zakończonej wojnie trzydziestoletniej, gdy odegrało ono rolę tarana Rewolucji Protestanckiej, krusząc katolickie królestwa i orząc ówczesny świat krwawymi bruzdami.


Powyższy tekst stanowi pierwszą część szerokiego artykułu Andrzeja Solaka. Drugą część opublikujemy już wkrótce!