Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

piątek, 7 lutego 2020

Czy księża z Bractwa Św. Piotra są prawdziwymi kapłanami? X. Rama P. Coomaraswamy.


Czy księża z Bractwa Św. Piotra są prawdziwymi kapłanami?

KS. RAMA P. COOMARASWAMY

––––––––
"Zobaczyłam znowu nowy i dziwny Kościół, który oni próbowali zbudować. Nie było w nim nic świętego... Ludzie miesili chleb w krypcie poniżej... ale on nie podnosił się, ani oni nie otrzymywali Ciała Naszego Pana, ale tylko chleb. Ci, którzy byli w błędzie przez nich niezawinionym i którzy pobożnie i płomiennie pragnęli Ciała Jezusa otrzymywali pocieszenie duchowe, ale nie działo się to przez przyjmowanie Komunii. Wtedy mój Przewodnik (Jezus) powiedział: TO JEST BABEL". (Anna Katarzyna Emmerich).
––––––

    Często zadawano pytanie czy "kapłani" z czasów królowej Elżbiety, faktycznie byli prawdziwymi (Massing) kapłanami (a) – to znaczy, czy odprawiali oni prawdziwą Mszę i czy udzielali ważnych Sakramentów. Po elżbietańskim zniszczeniu, z upływem czasu, niektórzy ze wspólnoty anglikańskiej stopniowo coraz bardziej odrzucali doktryny oraz ducha Reformacji. W wyniku tego, na oznaczenie różnych części tzw. Kościoła anglikańskiego, zaczęto używać określeń: "High", "Middle" i "Low" ("Wysoki", "Średni" i "Niski"). Ci, którzy uważali siebie za "Wysoki Kościół" wykazywali tendencję do przywracania i zachowywania coraz więcej elementów rzymskiego rytuału; niektórzy powrócili nawet w swoich ceremoniach do łaciny i kultywowali stare zwyczaje na tyle na ile to było dozwolone. Zbytecznym jest dodawać, że wielu wiernych Wysokiego Kościoła (High Church) uważało, że ich "obrządki" są ważne i że ich kapłani naprawdę konsekrują eucharystyczne postacie oraz ważnie udzielają innych Sakramentów.

    Kościół katolicki, pragnąc zawsze chronić swoich wiernych od błędu i zawsze głosić prawdę, odmawiał ważności zarówno anglikańskim święceniom, jak i innym Sakramentom (oprócz Chrztu i Małżeństwa) przez nich udzielanym. "Znawcy rytuału" tzw. rytualiści (jak nazywano niektórych z anglikanów) utrzymywali, że ich Sakramenty są ważne z powodu oczywistych łask, jakie otrzymywali biorąc w nich udział. Dzisiaj można usłyszeć te same argumenty odnośnie ważności posoborowych sakramentów.

    W dalszej części zostanie przytoczony przebieg kontrowersji na podstawie spisanych przed 100 laty pism jezuity, ojca Petera Gallweya, która pokazuje, że odpowiedź na ten problem, jaka się nam narzuca oraz subiektywne przeświadczenie, co do ważności Sakramentów, nie jest żadnym gwarantem pewności o ich ważności.

* * *

    "Wielu jest takich, którzy bez jakiegokolwiek odniesienia do historii albo jakichkolwiek badań nad dokumentami, oświadczają, że nie mogą wątpić, że korzystają z łask sakramentów a także, że ich księża są prawdziwymi kapłanami. Co mamy im powiedzieć?".

    "Przede wszystkim, musimy postarać się dowiedzieć, w jaki sposób doszli do tej pewności. I po zbadaniu, powinniśmy, bracia, przekonać się, czy ich dowody mają rację bytu. Pierwszy z nich: «Ojciec Cuthbert jest tak dobrym człowiekiem. Jest całkiem oczywiste, że jest on prawdziwym księdzem». A oto inny argument: «Nasze sakramenty są niewątpliwie prawdziwe, ponieważ tylko prawdziwe sakramenty mogą wywołać takie wrażenia jak te, które doznaję po ich otrzymaniu»".

    "Co do pierwszego punktu, to ponieważ już obszernie analizowałem zagadnienie świętości rytualistycznego duchowieństwa, nie muszę teraz zatrzymywać się by badać czy świętość ojca Cuthberta jest taka, że dowodzi prawdziwości jego kapłaństwa. Powiem tylko, że chociaż Sakrament Święceń odciska na duszy niezatarte znamię, to jednak niezwykle rzadko i tylko na skutek wyjątkowego cudu, znamię to może stać się widoczne dla oczu obserwatorów. Co więcej, ośmielę się dodać, że jeżeli św. Franciszek z Asyżu, który nigdy nie otrzymał święceń kapłańskich, stanąłby przed nami ubrany w ornat, to niewiele jest oczu na tej ziemi, które mogłyby dostrzec, że nie jest kapłanem. Jest mnóstwo pobożnych zakonników, braci świeckich i zwykłych wiernych, którzy po ubraniu kapłańskich szat z pewnością uchodziliby za kapłanów. Nic bardziej mylącego; nawet osobista zewnętrzna pobożność nie stanowi o tym czy ktoś posiada ważne święcenia. Ponieważ, jak dowodzi św. Paweł, «i sam szatan przybiera postać anioła światłości. Nic wielkiego tedy, jeśli jego słudzy przybierają postać sług sprawiedliwości» (2 Kor. XI, 14-15). A zatem nie sądzę, aby poważny sąd wydał werdykt, co do prawdziwości kapłaństwa ojca Cuthberta opierając się tylko na tym, że wygląda na kapłana i uchodzi za pobożnego księdza".

czwartek, 6 lutego 2020

Wielomówstwo. Dlaczego moderniści publikują takie rozwlekłe dokumenty? X. Benedykt Hughes CMRI.

Modernistyczny Wielki Sanhedryn zła XXI wieku.

Wielomówstwo

Dlaczego moderniści publikują takie rozwlekłe dokumenty?

KS. BENEDICT HUGHES CMRI

–––––

    Uważna lektura modernistycznego piśmiennictwa zazwyczaj ujawnia trzy jego charakterystyczne cechy: dwuznaczność, tworzenie nowych słów i niewiarygodną rozwlekłość. Przypatrzmy się pokrótce tym własnościom, obecnym również w najnowszym dokumencie Franciszka – Amoris laetitia.

Wieloznaczność: Pierwszy wyróżnik modernistycznych dokumentów

    Moderniści słyną z pisania wieloznacznych zdań posiadających podwójne znaczenie. Konserwatysta uzna dokument za ortodoksyjny (chociaż zwykle wymaga to pewnego naciągnięcia i "interpretacji" tekstu), podczas gdy liberał potraktuje tenże dokument za wspierający jego racje (co, oczywiście, jest prawdziwą intencją modernistów). Poprzez zręczne przedstawienie tematu w sposób dopuszczający – nie bez pewnej dozy matactwa – katolicką interpretację, moderniści chowają się za pozorami doktrynalnej solidności. Jeśli liberałowie powołają się na te dokumenty dla poparcia swoich racji, modernista może zawsze znaleźć wymówkę, że został źle zrozumiany, potajemnie ciesząc się z wynikającej z tego destrukcji katolickiej ortodoksji.

    Doskonały przykład tej dwuznaczności można zobaczyć w dokumentach Vaticanum II. Wystarczy podać tylko jeden przykład: W soborowej konstytucji o liturgii (Sacrosanctum Concilium), stwierdza się: "W obrzędach łacińskich zachowuje się używanie języka łacińskiego" (par. 36). Ale następnie ten sam paragraf dekretu stwierdza: "Ponieważ jednak... użycie języka ojczystego nierzadko może być bardzo pożyteczne dla wiernych, można mu przyznać więcej miejsca". Takie sformułowanie było szyfrem dla kolegów modernistów, dostarczającym usprawiedliwienia dla praktycznej eliminacji łaciny. W ciągu kilku lat od zakończenia Vaticanum II, łacina została praktycznie wyrzucona na śmietnik historii. Nie tylko usunięto ją z liturgii, ale zaprzestano jej uczyć w seminariach, co obecnie skutkuje tym, że trudno byłoby znaleźć soborowego duchownego, który by miał choć podstawową znajomość tego języka.

    Ta sama taktyka została zastosowana w dekrecie o ekumenizmie (dotyczącym praktyk międzywyznaniowych) i we wszystkich dokumentach tego fałszywego soboru. Cel jest zawsze ten sam – ukryć się za rzekomo ortodoksyjnymi dokumentami, twierdząc zawsze, że liberałowie je niewłaściwie interpretują. Z drugiej strony, prawdziwa katolicka nauka jest jednoznaczna. Weźmy na przykład dokumenty Soboru Trydenckiego. U uważnego czytelnika tych świętych dokumentów nie powstanie żadna wątpliwość co do nauczania Kościoła w jakiejkolwiek rozpatrywanej kwestii. Święta Matka Kościół jest zawsze jasny, precyzyjny i całkowicie niedwuznaczny w swym nauczaniu.

Tworzenie wymyślnych słów

    Każdy kto zdobywał wykształcenie na współczesnym amerykańskim uniwersytecie prawdopodobnie musiał doświadczyć wykładów profesora upojonego przeświadczeniem o wyższości swej wiedzy. By zaprezentować studentom (i samemu sobie) swą błyskotliwą przewagę, wyniosły profesor będzie wymyślał nowe, nigdy wcześniej niesłyszane terminy. Taktyka ta wywiera wrażenie na słuchaczach i przekonuje aroganckiego wykładowcę o własnej doskonałości. Moderniści używają podobnych metod. Kiedy tworzą nowe terminy, ich celem jest olśnienie prostego czytelnika swoją specjalistyczną wiedzą, tak aby przeciętny czytelnik nawet nie pomyślał o zadaniu moderniście pytania.

    Doskonały tego przykład można znaleźć w dokumencie ówczesnego kardynała Józefa Ratzingera, napisanym w obronie uznania przez Jana Pawła II liturgii asyryjskiego kościoła wschodniego za ważną. Po tym, jak ogłoszono tę decyzję, kilku tradycyjnych naukowców wyraziło przerażenie, że rzekomy papież miałby uznać za ważny obrządek, w którym nawet nie ma konsekracji! Ratzinger przyszedł na ratunek z taką perełką: "słowa ustanowienia Eucharystii są rzeczywiście obecne w Anaforze Addaja i Mariego, nie w koherentnie narracyjny sposób i ad litteram, ale raczej w euchologicznie rozproszony sposób...". Euchologicznie rozproszony sposób? Najwyraźniej, chce powiedzieć, że chociaż nie ma konsekracji, to cały ryt wyraża wiarę w Eucharystię i dlatego jest ważny. Wyszukane nowe słowo euchologiczny ma na celu wywarcie na czytelniku odpowiedniego wrażenia i uciszenie jakichkolwiek dalszych pytań i wątpliwości.

Wielomówstwo: znak rozpoznawczy modernistycznych dokumentów

    Jednak używanie dwuznaczności i górnolotnych słów to nie jedyne sposoby wykorzystywane przez modernistę. Zazwyczaj nieustannie rozwlekle ględzi. Ale skąd taka rozwlekłość wypowiedzi? Powodem jest, jak sądzę to, że łatwiej jest ukryć błędną naukę, kiedy osłoni się ją wielką ilością pisaniny o wydźwięku ortodoksyjnym. I znów, można się odwołać do długości dokumentów Vaticanum II. Można czytać strona po stronie i nie znaleźć niczego niewłaściwego. Ale wystarczy sięgnąć nieco głębiej i znajdzie się błąd. Jak igła ukryta w stogu siana, błąd czai się w ukryciu, otoczony wielką ilością pozornie nieszkodliwego tekstu.

środa, 5 lutego 2020

Patryk H. Omlor: Zbójecki [neo]Kościół. (Część I.).

    O autorze

    Patrick Henry Omlor urodził się 13 czerwca 1931 roku w Amarillo, w stanie Texas w katolickiej rodzinie. Jego rodzicami byli: Joseph Peter Omlor i Helen Anastasia Omlor (z domu Kochan). Po ukończeniu szkoły podstawowej St. Mary's Academy w Amarillo, wstąpił do Price Memorial College – szkoły średniej w Amarillo prowadzonej przez Brothers of the Christian Schools (F.S.C.). W wieku lat trzynastu, w połowie pierwszego roku nauki, został przyjęty do F.S.C. Preparatory Novitiate w Glencoe, w stanie Missouri. Pięć lat później rozpoczął studia na F.S.C. Scholasticate at St. Mary's College w Winona, w Minnesocie, gdzie z wyróżnieniem uzyskał stopień Bachelor of Science z matematyki. Podczas studiów został zapoznany z Summą Teologiczną św. Tomasza z Akwinu i pouczony jak ją studiować i cenić jej niezrównane znaczenie i wartość.

Patryk H. Omlor
    Przez ponad osiem lat P. H. Omlor korzystał z dobrodziejstw zdrowego kierownictwa duchowego oraz doskonałej religijnej i świeckiej edukacji zapewnianej przez Christian Brothers, dobrodziejstw, za które zawsze będzie wdzięczny. Wszakże uświadomił sobie, że stan zakonny nie jest jego prawdziwym powołaniem i w 1953 roku opuścił F.S.C. Congregation. Przez kolejnych jedenaście lat uczył matematyki w kilku katolickich instytucjach w Luizjanie i Kalifornii oraz franciszkańskim Sisters' College of St. Joseph on the Rio Grande w Albuquerque, w Nowym Meksyku, (który niestety został później przemianowany na University of Albuquerque). W 1956 roku, wykładając na College of St. Joseph poślubił Mary Victoria Adelo.

    Kontynuując karierę wykładowcy, P. H. Omlor został następnie pracownikiem naukowym na Stanford Research Institute w Menlo Park, stan Kalifornia, gdzie pracował do końca 1972 roku. Na początku 1973 roku wraz z żoną, trójką synów i siedmioma córkami przybył do Perth w Zachodniej Australii. Aż do przejścia na emeryturę w 1993 roku zajmował stanowisko Operations Research Practitioner w mieszczącym się w Pittsburgu oddziale Western Australian Division amerykańskiej firmy Aluminium Company of America.


ZBÓJECKI KOŚCIÓŁ
(część I)

PATRICK HENRY OMLOR

(Interdum, nr 6, 6 marca 1971)

Liczba  π  i Vaticanum II

Historia poniżej przedstawiona, choć brzmi może absurdalnie, niemniej jednak zdarzyła się naprawdę. Pewnego razu podjęto próbę urzędowego ustalenia wartości liczby π. Jak każdy uczeń wie, π jest pewną ustaloną stałą – można powiedzieć "stałą przyrody" – określającą stosunek długości obwodu koła do jego średnicy. Przybliżona wartość π, podana z dokładnością do siedmiu miejsc dziesiętnych, wynosi 3,1415927. Mówimy o wartości "przybliżonej", gdyż nie można podać dokładnej wartości tej liczby. Z tej przyczyny, dla celów obliczeniowych trzeba używać jakiegoś przybliżenia π, np. 22/7 lub 3,14 albo 3,1416, itd. Dlatego, przybliżony obwód danego koła o możemy wyliczyć mnożąc π przez jego średnicę d – przyjmując (na przykład) 3,1416 za wartość π – według wzoru o = π d.

    W 1897 roku, kongresman T. I. Record z hrabstwa Posey, w stanie Indiana, złożył w legislaturze tego wielkiego i suwerennego Stanu słynny projekt ustawy Nr 246. Projekt ten przewidywał, że urzędowo ustali się, iż wartość π wynosi 4, względnie 3,2 lub będzie to jakaś inna przyjemna, wygodniejsza w użyciu liczba. Chociaż przyjęcie, że π = 4 mogło uczynić niektóre obliczenia arytmetyczne łatwiejszymi, to wyniki wszystkich matematycznych obliczeń, w których występuje liczba π byłyby nieprawdziwe, choć "z prawnego punktu widzenia" byłyby poprawne. Niezrażony swoimi rozważaniami, Mr. Record twierdził w projekcie, że "ponieważ będąca w obecnym użyciu reguła nie sprawdza się... w związku z tym powinna zostać odrzucona jako całkowicie nieodpowiednia i myląca w praktycznych zastosowaniach" (!!). Chociaż projekt – z jakiegoś tajemniczego powodu – przedstawiono początkowo do rozpatrzenia przez Komisję d/s Ziem Bagiennych, to ostatecznie trafił on do Komisji Edukacji. Komisja, po przeanalizowaniu projektu odesłała go z powrotem do Izby Reprezentantów z aprobującą rekomendacją. I rzeczywiście, Izba Reprezentantów Stanu Indiana w głosowaniu przyjęła jednomyślnie Projekt Nr 246 (67 głosów "za"). Następnie projekt został przesłany do Senatu i chociaż pierwsze czytanie przeszedł bardzo dobrze, to jednak w drugim czytaniu Senat go odrzucił. W ten sposób storpedowano ostatecznie tę innowację mającą być punktem zwrotnym w historii i w zamierzeniu przynieść ulgę obywatelom Indiany uwalniając ich od tej dawno ustalonej reguły, która "się nie sprawdza" i jest "całkowicie nieodpowiednia".

    Do przypomnienia tej historii skłoniły mnie moje ostatnie refleksje na temat osiągnięć Vaticanum II. Jednakże tam gdzie projekt kongresmana poniósł klęskę tam Vaticanum II odniosło sukces, choć w obu przypadkach w gruncie rzeczy usiłowano dokonać tego samego. Kilku wywrotowych delegatów soborowych wprowadziło całkiem nową wartość, a cały sobór za nią zagłosował i zatwierdził ją. Następnie wszyscy zaczęli udawać, że chodzi tu o tę samą wartość, co dotychczas i nadal określali ją taką samą jak dotychczas, starą nazwą, a mianowicie "Kościołem katolickim". Faktem jest natomiast, że ta całkiem nowa wartość, ten ich nowy ekumeniczny kościół, w żaden sposób nie jest tym samym, co prawdziwy katolicki Kościół, dokładnie tak samo jak π nie jest równe 4.

Czy to ten sam Kościół?

    Francuzi mają paradoksalne przysłowie: "Im bardziej coś się zmienia, tym bardziej pozostaje tym samym". Oczywiście, w większości życiowych sytuacji nie jest to prawdą. Popiół z cygara wypełniający popielniczkę nie jest cygarem. A kościół, który zamieniono w gruzowisko albo przerobiono na jadalnię nie jest już dalej kościołem. Niech nikt już się dłużej nie łudzi. Ta ekumeniczna organizacja z jej kłamliwymi, propagandowymi organami całego świata, eufemistycznie określanymi jako "prasa diecezjalna" lub "prasa katolicka" albo "Watykańskie Wytyczne" dla tego i owego; ten nowy kościół z jego kardynałami i biskupami oddanymi sprawom "międzywyznaniowym" i z jego wiarołomnymi duchownymi uważającymi się za nic więcej jak "przewodniczących zgromadzenia" albo "sługi słowa" wraz z jego tchórzliwym i wykiwanym "Ludem Bożym" ograbionym ze swego pierworództwa – wszystko to po prostu nie jest prawdziwym katolickim Kościołem. Nie, ten ekumeniczny koszmar uwikłany w chaosie jest szatańską Arką Zguby. Tak jak Papież św. Leon I słusznie określił pewien fałszywy "ekumeniczny sobór" Zbójeckim Soborem (Latrocinium), tak samo to, z czym się teraz stykamy jest ni mniej ni więcej jak tylko Zbójeckim Kościołem.

Judeo-protestancka ohyda spustoszenia modernistycznego neokościoła.

    Ileż to "zmian" mógłby ewentualnie doznać katolicki Kościół i nadal pozostać Kościołem? Całkowicie jawne są dla wszystkich oszalałe wysiłki nowych zbójców dążących do zniszczenia wszelkiej łączności i związków z przeszłością, do doszczętnego wymazania z pamięci wszystkich pozostałości starożytnego, prawdziwego, tradycyjnego Kościoła. Czy można myśleć, że nowy Zbójecki Kościół to Kościół katolicki, skoro tak rozmyślnie i skrupulatnie próbuje wymazać wszystko co katolickie z pamięci? Absurd nad absurdami! Jakie są charakterystyczne znamiona Zbójeckiego Kościoła? Możemy wyliczyć następujące cechy: porzucił on większość istotnych praw, zasad dyscypliny oraz praktyk prawdziwego Kościoła; posiada nowe "Pisma Święte", które są sfałszowanymi przeróbkami Pisma Świętego; lekceważy prawdziwą katolicką Tradycję; gardzi czcigodnymi zwyczajami katolickiego Kościoła; jego nowe "modlitwy" to modyfikacje starych katolickich modlitw, przykrojone do herezji nowego Zbójeckiego Kościoła; lekceważy i zniechęca do wielu pobożnych praktyk i modlitw, do których prawdziwy katolicki Kościół zawsze zachęcał; posiada liturgię, sakramentalne obrzędy i "Nową Mszę" pozbawione wszystkiego, co jest prawdziwe, dobre i piękne w liturgii, obrzędach i Świętej Ofierze katolickiego Kościoła; nie przepada zbytnio za Świętymi, co okazuje wypierając się niektórych, "degradując" innych i licząc na to, że wielu pozostałych zostanie wkrótce zapomnianych.

    Idźmy dalej. Zbójecki Kościół ma przewrotne doktryny, innowacje, które są sprzeczne z prawdziwym, katolickim nauczaniem; jego "Lud Boży" nasiąka tymi naukami podczas słuchania kazań i czytania "katolickiej" literatury; nowe "katechizmy" dla dzieci są wypełnione takimi samymi zdradliwymi doktrynami, sugestiami i teoriami, które zawierają truciznę i mają zapewnić, że w dojrzałym wieku z tych dzieci wyrosną dobrzy, buntowniczy "zbójcy"; nowa moralność ze swymi "uaktualnionymi" poglądami na "grzech" jest zaprzeczeniem kodeksu moralności katolickiego Kościoła; i wreszcie, utrzymuje się, iż sama struktura nowego kościoła nie jest monarchiczna jak w przypadku katolickiego Kościoła, lecz raczej "kolegialna" i demokratyczna.

    Skoro zatem nauczanie i doktryny, prawa i zasady dyscypliny, kodeks moralny, praktyki, modlitwy, liturgia, sama Msza i tak, nawet struktura – jeśli wszystko jest inne, pod jakim zatem względem – odpowiedzcie proszę – ten nowy kościół może być tym, tożsamym z Kościołem katolickim?

    Możecie twierdzić, że w rzeczywistości nie zmieniło się nic zasadniczego, że "istota" Kościoła nadal pozostaje niezmieniona. Możecie dowodzić, że żadna z nauk wiary czy moralności tak naprawdę nie różni się od tego, czym były wcześniej. Lecz są to z waszej strony wyłącznie pobożne życzenia, ponieważ nauczanie podawane do wierzenia i moralność proponowana do praktycznego zastosowania nie są już takie same. Przyjęte jest, że Kościół może bez utraty Swej tożsamości zmienić prawa, zasady dyscypliny i praktyki (niektóre z nich), ponieważ ma On władzę i prawo zmieniać jedynie ludzkie ustanowienia. (Oczywiście, Kościół w Swej długiej historii nigdy nie zmieniał ich swawolnie i na skalę masową, gdyż byłoby to szaleństwem!). Jednakże to nie z takim problemem mamy do czynienia; chodzi o to, że zmiany wykraczają poza dopuszczalną reformę prawa, dyscypliny, itd.; to "wierzenia" i moralne standardy Zbójeckiego Kościoła są nowe i odmienne.

wtorek, 4 lutego 2020

Pokaz hipokryzji i obłudy, protestantyzmu oraz braku miłości Boga i bliźniego na kanale "Tuba Cordis".

Przykład ewangelicznej "miłości bliźniego i gorliwości o zbawienie dusz"
w wykonaniu konserwtystów novus ordo...

Na powyższych screenach dość dobrze i wyraźnie widać, jak nisko upadli, zarówno pod względem intelektualnym, jak też moralnym, tzw. "konserwatyści" novus ordo. Pod najnowszym filmem z wypowiedzią "x." [?] ("wyświęconego" [?] w co najmniej wątpliwym rycie novus ordo w 1988 r.) Romana Kneblewskiego na kanale "Tuba Cordis" z dnia 1 lutego (w którym zaprasza on na jakieś "rekolekcje" i wspomina sobie własną młodość), jeden z komentujących zapytał czy będzie nakręcony film o tzw. "sedewakantystach" (czyli po prostu Rzymskich Katolikach integralnych). Osoba ta za pewne nie zgadza się z nami, albo nie do końca rozumie o co nam chodzi, ale słyszała o nas, być może zapoznała się z częścią naszych tez, i chciałaby otrzymać jasne "obalenie" naszych twierdzeń. Jak natomiast odpowiada osoba prowadząca kanał "Tuba Cordis" (nie jest to raczej Roman Kneblewski, bowiem osoba ta podpisuje się inicjałami JM, jednak z pewnością jest to osoba z najbliższego otoczenia "prałata", zaangażowana w tworzenie jego filmów)?

Jak widać powyżej, jest to ciekawy przykład jak bardzo się nas katolików boją "konserwy" novus ordo. Otóż pierwsza reakcja, to stwierdzenie, że "problemu nie ma", a jak jest, to "ezoteryczny". Jest to więc typowa próba marginalizacji. Wmówić ludziom, że problem jest marginalny, to typowa taktyka wszelkiej maści demokratów (także "katolickich"), bowiem tylko i wyłącznie dla demokratów liczy się opinia większości, a jeżeli jakaś opinia lub pogląd jest wyznawany przez marginalną mniejszość, to jest nieistotny i nie warto się nim w ogóle przejmować. Dokładnie taką taktyką moderniści traktowali zawsze wszelkiej maści tradycjonalistów, i zresztą do dziś w ten sam sposób pan Bergoglio wypowiada się na temat zwolenników "tradycji" (nawet tej "soborowej", indultowej, pojednanej z neokościołem). Jest to dla nich problem marginalny, któremu nie warto poświęcać zbyt dużo uwagi. Najlepiej po prostu przemilczeć, licząc że sam zniknie. Jest to taktyka pozornie dość skuteczna, bo rzeczywiście większość "tradycjonalistów" w efekcie tego przemilczenia, odstąpiła od zdecydowanej walki, i albo poszła na kompromis z neokosciołem, albo zamknęła się w swoich bezpiecznych, zamkniętych gettach, i zaprzestała jakiejkolwiek otwartej konfrontacji z modernistami...

Następnie tłumaczą się oni, że "rozumieją że trochę ludzi w tym siedzi (...) ale jak wiele jest ważniejszych dzisiaj tematów. Po co poświęcać czas na garstkę sedeków, gdy większość katolików nie zna w ogóle nauczania Kościoła?". No cóż, jak wynika z dalszych komentarzy, sami nie znają oni w ogóle nauczania Kościoła katolickiego, no chyba że mają na myśli "kościół" posoborowy (który oni oczywiście utożsamiają z Kościołem katolickim). Otóż nie jest to więc problem aż tak marginalny, bo jedna osoba zapytała w komentarzu, musiała więc o tym skądś usłyszeć, a druga osoba przyznała, że jej rodzina wyznaje integralnie Katolicką Wiarę. Jest to więc "problem" obecny i widoczny, nie jesteśmy jako katolicy w aż takich "podziemiach" i "katakumbach", jak to było w czasach Apostolskich. W Polsce mamy co prawda na chwilę obecną tylko jednego Kapłana, ale dla przykładu w Belgii mamy katolickiego Biskupa, w takiej laickiej wydawało by się Francji jest kapłanów kilkunastu, we Włoszech mamy tyle samo kaplic co [neo]FSSPX, seminarium duchowne i zakonników, a w obu Amerykach (głównie USA i Meksyk) mamy łącznie 4 seminaria duchowne, kilkunastu biskupów, kilkuset księży, szkoły, klasztory etc.

Sede vacante AD 1958-[...] – jedyny logiczny, katolicki wniosek.
Ostatecznie gdy zdają sobie sprawę ze swojego beznadziejnego położenia, uciekają się do jawnego szyderstwa, i bezczelnego, ohydnego kłamstwa i oszczerstwa, pisząc: "Sedewakantyzm to czystej krwi protestantyzm, ale jest to tak śmieszna forma protestantyzmu, że wobec sedeków nie ma nawet sensu stosować argumentów, trzeba ich po prostu wyśmiać". Jest to typowa forma ataku ze strony wszelkiej maści heretyckich ignorantów, nie mających zielonego pojęcia o nauczaniu Kościoła katolickiego. Ironią jest fakt, że w bardzo podobny sposób byłem nie raz atakowany przez... wszelkiej maści sekty protestanckie, gdy ich przedstawicielom brakowało już jakichkolwiek argumentów. Próba ośmieszenia przeciwnika, i przerzucenia na niego swoich własnych win czy wad, to klasyczna taktyka dla ludzi, którzy nie mają argumentów i boją się dyskutować, bo wiedzą że sami się ośmieszą i skompromitują... Tak samo oczywiście wielokrotnie już atakowali nas wszelkiej maści pseudo-tradycjonaliści, na czele z FSSPX i grupkami pokrewnymi. Przyzwyczaiłem się już do tej dziecinnej formy ataku, i wywołuje ona we mnie wyłącznie śmiech i politowanie. Dla każdego kto ma choć odrobinę rozumu i zmysłu Wiary, powinno być oczywiste, że próbując kogoś w ten sposób "wyśmiać", ośmieszają oni tylko sami siebie, i pokazują swoje prawdziwe, diabelskie oblicze. Jest to jasny dowód na straszliwą obłudę, hipokryzję i zakłamanie tego środowiska. W następnym komentarzu napisali oni, że Katolicy Rzymscy integralni (tzw. sedewakantyści) "Namiestnika Chrystusowego odrzucili, Ewangelię odrzucili, i bredzą że my odrzucamy Magisterium. A, idź Pan gdzieś, gdzie kogoś to obchodzi". Jakby znali oni rzeczywiście, jak twierdzą, Magisterium Świętego Kościoła katolickiego, to by wiedzieli, że żaden heretyk nie może być, nie jest i nigdy nie będzie Namiestnikiem Naszego Pana Jezusa Chrystusa. Poza tym, odmawiając podjęcia dyskusji z nami, oskarżając nas o oczywiste bzdury ("protestantyzm", "odrzucenie Ewangelii") bez podania żadnego dowodu, co jest ciężkim oszczerstwem, wyśmiewając i odsyłając słowami "idź pan gdzieś", to oni przecież jawnie odrzucają Ewangelię, bo Ewangelia (przynajmniej prawdziwa, Chrystusowa Ewangelia, być może nowa "ewangelia" i "nowa ewangelizacja" mówią i nakazują co innego) nakazuje nawracać WSZYSTKICH ludzi z miłości do nich i troski o ich zbawienie, nakazuje błądzących pouczać, dobrze im radzić, jest to jeden z głównych obowiązków miłosierdzia, które wynikają z Ewangelii. Oni natomiast uważają że my katolicy błądzimy, więc powinni nas pouczyć, starać się nas nawrócić, zamiast szydzić, "wyśmiewać" i odsyłać "do diabła". Widać więc doskonale że w tych biednych, chorych na modernizm (lub opętanych) ludziach nie ma ani Wiary Chrystusowej, ani prawdziwej, ewangelicznej, Chrystusowej miłości Boga i bliźniego, i żarliwości o zbawienie dusz! Ale dzięki takim właśnie bredniom może ktoś dojrzy kim oni są w rzeczywistości i się nawróci, z łaską Bożą, na Wiarę katolicką i do Kościoła katolickiego, poza którym nie ma zbawienia!

Jak dobrze widać brakuje im po prostu merytorycznych argumentów, i to jest sedno problemu. Ani "konserwatyści" novus ordo, ani FSSPX, jeszcze NIGDY, w żadnym poważnym tekście ani rozprawie teologicznej, nie obaliło naszych argumentów w sposób merytoryczny, na podstawie teologii katolickiej, nie uciekając się przy tym do ohydnych oszczerstw, kłamstw i manipulacji. Bo na podstawie niezmiennej katolickiej teologii i nieomylnego nauczania Kościoła katolickiego, nie da się obalić tzw. sedewakantyzmu, który jest jedynym logicznym, katolickim wnioskiem, w obecnej sytuacji strasznego kryzysu Kościoła katolickiego po 1958 r. Tak jak pisałem niedawno, jeżeli dostrzega i uznaje się fakt, że Vaticanum II stanowi istotne odstępstwo od Wiary katolickiej, to nie ma żadnego innego wyjścia. Jeżeli Vaticanum II stanowi odejście od Wiary, to jasne jest, że soborowy kościół to nie jest Kościół katolicki, soborowy „papież” to nie jest Papież Kościoła katolickiego. Jedno wynika z drugiego. Skoro soborowy kościół nie jest Kościołem katolickim to oczywistą sprawą jest, iż lider tego kościoła (nazwany dla zmylenia przeciwnika papieżem) nie jest Papieżem Kościoła katolickiego. Jest bowiem nie możliwe, aby lider heretyckiej i schizmatyckiej sekty mógłby być Papieżem Kościoła Chrystusowego, Namiestnikiem Chrystusowym na ziemi.

Oczyszczenie Matki Bożej, Kazanie wygłoszone w Niedzielę 2 lutego 2020 r. przez x. Germána Fliessa.

poniedziałek, 3 lutego 2020

X. Kevin Vaillancourt: Benedykt XVI odkrywa swój modernistyczny plan. Pierwsze 90 dni Ratzingera.

Pseudopapież Ratzinger ("Benedykt XVI") i jego następca.

Pierwsze 90 dni: Benedykt XVI
odkrywa swój modernistyczny plan

KS. KEVIN VAILLANCOURT

Redaktor The Catholic Voice

    W świecie demokratycznej polityki okres pierwszych trzydziestu - dziewięćdziesięciu dni nowej administracji to czas, gdy określone zostają fundamentalne kierunki działań, jakich będzie można spodziewać się po nowych przywódcach. Staje się wtedy jasne, jaką politykę będą promować, jakie reformy zamierzają podjąć, jakie obietnice zostaną spełnione, itd. Pierwsze trzy miesiące działalności nowo wybranego urzędnika są zwykle dobrym prognostykiem tego, co ma się dokonać w nadchodzącym czasie.

    Tę samą zasadę obserwacji można zastosować przypatrując się działalności Benedykta XVI. Przyglądając się pierwszym dziewięćdziesięciu dniom jakie upłynęły od momentu jego elekcji w neokościele, możemy łatwo określić, jaki "duch" będzie go prowadził i w jaki sposób będzie kierował wielu rzymskich katolików, którzy nadal podlegają wpływom posoborowej "nowej ewangelizacji".

    Generalnie, pierwszy miesiąc "nowych rządów" okazał się dość odkrywczy: status quo neokościoła został utrzymany, a nawet wydaje się, że modernizm uzyska jeszcze większe przyśpieszenie w stosunku do tego, z czym mieliśmy do czynienia za czasów minionych "rządów". Kolejne dwa miesiące stały się dalszym rozwojem zarysowanych tendencji.

    Lecz pojawiła się także pewna grupa katolików, którzy w ciągu tych pierwszych dziewięćdziesięciu dni przyjęli postawę "poczekamy, zobaczymy". Dali się oszukać medialnej propagandzie sądząc, że do Rzymu zawitał nowy "konserwatywny" duch. Zostali porwani euforią tłumów obwieszczających nową erę rozkwitu Kościoła, mimo tego, że te same tłumy od niemal czterdziestu lat były indoktrynowane przez modernistyczną propagandę. Czasami wydaje się, że nie mają już oni żadnego pojęcia, czym jest Kościół katolicki. Katolicy reprezentujący postawę "poczekamy, zobaczymy", żywiąc bezpodstawne nadzieje, że oto nadszedł kres ery modernistów, nałożyli coś w rodzaju różowych okularów, przez które śledzą "postęp", jaki się dokonuje od momentu elekcji Benedykta XVI. Gdy tylko wydarzy się coś "konserwatywnego", to są gotowi z pełną mocą trąbić wszem i wobec, że "wszystko jest w porządku"; jednakże, gdy tylko da się słyszeć echa modernistycznych nauk, to skwapliwie śpieszą z wyjaśnieniem, że muszą być one rezultatem działań ludzi z otoczenia "nowego papieża". Wydaje mi się, że łatwiejsza jest dla nich postawa "zaprzeczenia" niż rzeczywiste rozpoznanie błędu tam gdzie on się pojawia i adekwatne do takiej sytuacji działanie. Smutnym faktem jest to, że także niektórzy tradycyjni katolicy przyjęli to nastawienie "poczekamy, zobaczymy", wierząc (jak sądzę), że wydarzenia kilku ostatnich miesięcy nie dostarczają wystarczających argumentów świadczących o tym, że okres "poczekamy, zobaczymy" dobiegł końca: modernizm nadal robi postępy.

    Poniżej przedstawiam kilka oficjalnych komunikatów, jakie miały miejsce w ciągu początkowych dziewięćdziesięciu dni rządów Benedykta XVI. Czytelnik może zweryfikować ich treść na stronie internetowej www.zenit.org:
  • 20 kwietnia Benedykt XVI wyjaśnił, że realizacja ekumenicznej "jedności" powinna się dokonać poprzez "zrozumienie" i oczyszczające "przeprosiny", a nie przez nawrócenie: "Konieczny jest dialog teologiczny, niezbywalne jest także pogłębienie historycznych przyczyn decyzji podjętych w przeszłości. Najpilniejsze jednak jest «oczyszczenie pamięci», do którego wiele razy wzywał Jan Paweł II. Tylko ono może otworzyć dusze na przyjęcie pełnej prawdy o Chrystusie".
  • 25 kwietnia Benedykt XVI zapowiedział, że duch fałszywego ekumenizmu (zapoczątkowany pod jego kierownictwem na Vaticanum II) będzie kontynuowany pod jego przywództwem. Nie ma od niego odwrotu: "Podążając śladami moich poprzedników, a w szczególności Pawła VI i Jana Pawła II odczuwam silną potrzebę ponownego potwierdzenia nieodwracalnego zaangażowania przyjętego na II Soborze Watykańskim" (podkreślenie K.V.).
  • 26 kwietnia zapowiedziano, że "Benedykt XVI będzie nadal «z ojcowską sympatią» kierował kościelnymi ruchami, stowarzyszeniami i wspólnotami, które cieszyły się wsparciem Papieża Jana Pawła II". Do tych "kościelnych ruchów" zaliczyć należy Odnowę w Duchu Świętym ("katolicką charyzmatyczną" organizację), Opus Dei (fałszywą ekumeniczną organizację) oraz wiele innych.
  • Dwudziestu sześciu watykańskich delegatów wysłano na odbywającą się w dniach 9 – 16 maja Konferencję Światowych Misji i Ewangelizacji, sponsorowaną przez Światową Radę Kościołów. ŚRK stwierdziła tam m.in.: "Głównym celem konferencji ma być stworzenie chrześcijanom i kościołom przestrzeni służącej wymianie swoich doświadczeń i umożliwiającej wspólne rozważenie priorytetów misyjnych oraz przyszłości chrześcijańskiego świadectwa". Jakie "priorytety misyjne" mogą podzielać katolicy z 347 niekatolickimi członkami-religiami Światowej Rady Kościołów?
  • 25 maja Benedykt XVI powitał około 50 żydowskich reprezentantów Międzynarodowego Sympozjum judeochrześcijańskiego zorganizowanego przez Ruch Focolari. Tematem Sympozjum była Miłość Boga i miłość bliźniego w tradycji żydowskiej i chrześcijańskiej. Takie spotkania są bliskie sercu i nauczaniu Benedykta XVI, mimo tego, że miłość Boga i miłość bliźniego w objawieniu chrześcijańskim daleko różni się od tej praktykowanej przez żydów w Starym Testamencie. Dla katolików miłość Boga i bliźniego opiera się na ewangelicznych nakazach Jezusa Chrystusa, doktrynie całkowicie obcej dla ludu żydowskiego. Ponieważ duch "nowej ewangelizacji" nie wymaga nawracania żydów na katolicką Wiarę, możemy sobie tylko wyobrazić, o czym dyskutowano na tych spotkaniach.
   Szczupłość miejsca nie pozwala mi na przytaczanie kolejnych przykładów. Mogę was zapewnić, że kolejne miesiące: czerwiec, lipiec i sierpień obfitowały w podobne (a nawet gorsze) przykłady. To, co tutaj przypomniałem wystarcza do zademonstrowania jak energiczne wysiłki podejmował Benedykt XVI oraz modernistyczny Watykan, nie tylko po to by utrzymać ducha fałszywego ekumenizmu, który był sztandarową cechą modernistów począwszy od Vaticanum II, lecz także po to by rozszerzać wpływ tego złego ducha w każdy dostępny sposób.

Dlaczego nie możemy więcej "czekać i patrzyć"

    Szaleńczy duch fałszywego ekumenizmu jest siłą napędową większości działań, jakie dokonują się w neokościele. Każdego niemal dnia mamy tego przykłady. Katolicy, którzy przyjęli postawę "poczekamy, zobaczymy" muszą uznać istnienie następującego faktu: Benedykt XVI zamierza kontynuować "tradycję", którą zapoczątkował, gdy na Vaticanum II autoryzował i rozpoczął promocję modernistycznych błędów. Od prawie czterdziestu lat dokonuje się deprawacja wiary milionów katolików – wiary zniekształcanej głównie poprzez fałszywe nauki na temat chrześcijańskiej jedności. Co więcej, te nauki są wtłaczane do głów biednych ludzi za każdym razem gdy uczestniczą w Novus Ordo (np. słysząc, że owoce śmierci Chrystusa odnoszą się do "wszystkich ludzi") i słyszą różne kazania wychwalające modernistyczną ewangelię. Jak długo jeszcze mamy wytrzymać, czekając na "znak" mający świadczyć o tym, że współczesny Rzym zmierza do podjęcia tak koniecznego kroku, jakim jest publiczne przywrócenie prawdziwej nauki katolickiej oraz zlikwidowanie modernizmu? Miesiąc? Kolejny rok? A może dwa? Jak długo będziemy nadal znajdować wytłumaczenia dla w oczywisty sposób błędnych nauk emanujących z niegdyś katolickich świątyń, codziennie oszukując się zapewnieniem: "Pewnego dnia to się zmieni"? Na jak wiele kompromisów z zasadami naszej Wiary jeszcze sobie pozwolimy zanim powiemy: "Dość! Nie chcę mieć już więcej nic wspólnego z tym modernistycznym duchem!"? A tymczasem, moderniści nadal czekają, czekają i czekają. Już od ponad 150 lat kontynuują swą niszczycielską pracę. Cóż znaczy dla nich kilka lat więcej? Ale w czasie, gdy oni czekają, Wiara katolików podlega stopniowej destrukcji, która dochodzi już do tego stopnia, że obecnie toleruje się większą liczbę doktrynalnych i liturgicznych błędów niż miało to miejsce jeszcze przed rokiem. Oczywiście są katolicy, którzy jeszcze skarżą się na taką sytuację, ale ich głosy są coraz słabsze, ponieważ stają się coraz bardziej "tolerancyjni" na zło i mniej świadomi zasad Świętej Wiary.

Prof. J. Bartyzel: Istotą Monarchii jest ściśle osobisty charakter więzi pomiędzy królem a jego ludem.

"Istotą Monarchii jest ściśle osobisty charakter więzi pomiędzy królem a jego ludem; więź wzajemnej wierności, która może zaistnieć tylko pomiędzy osobami prawdziwymi i odpowiedzialnymi, a nie pomiędzy istnością bezosobową i abstrakcyjną, jaką jest Państwo i ludem anonimowym, jakim jest Demokracja. Ta więź osobowa w Monarchii istnieje pomiędzy królem, który rządzi jako delegat Boga, od którego pochodzi wszelka władza – konkretnie Chrystusa Króla – i wielu poddanymi, osobowymi i odpowiedzialnymi, którzy ufają, że ten król broni ich wolności i bezpieczeństwa. W tej naturalnej wierności zakorzenia się istotna prawowitość (legitimidad) wszelkiej Monarchii jako formy rządu; na odwrót, nie ma jej w Demokracji, ustroju legalności (legalidad), który obywa się bez Boga i rodziny, i tym samym jest pozbawiony prawowitości" (Álvaro d’Ors).
Źródło: Prof. Jacek Bartyzel (facebook.com)

niedziela, 2 lutego 2020

Bez Wiary katolickiej nie można podobać się Bogu, należeć do Kościoła Bożego, i być Papieżem!

Kazanie lefebrystycznego "kapłana".

Kiedy zobaczyłem ten film z "kazaniem" lefebrystycznego "świeckiego kaznodziei" – pana Konstantego Najmowicza z zeszłej niedzieli, w pierwszym momencie stwierdziłem, że nie warto odpowiadać na każdą głupotę, którą palnie funkcjonariusz tej "tradycjonalistycznej gałęzi" modernistycznego neokościoła. Przecież tyle już razy jasno udowadniali oni, że nie mają pojęcia o teologii katolickiej, lub co gorsza, świadomie jej zaprzeczają. Sam tytuł powyższego wywodu jasno sugeruje, że autor nie ma zielonego pojęcia o czym mówi, lub celowo wprowadza zamęt i zamieszanie wśród wiernych. Otóż przecież jak wiemy z podstaw Katechizmu, ktoś kto nie posiada Wiary katolickiej (jest heretykiem lub apostatą) nie należy do Kościoła. A ktoś kto nie należy do Kościoła, tym bardziej nie może być widzialną głową tego Kościoła. Jeśli więc dana osoba (np. Jerzy Bergoglio) nie posiada Wiary katolickiej, to automatycznie jest na 100 % pewne, w świetle niezmiennego Magisterium Kościoła, że ta osoba nie jest Papieżem. Wynika to jasno z Wiary katolickiej i Prawa Bożego. Tak więc już sam tytuł jest nonsensem, i na jego podstawie można wyciągnąć jasne wnioski, co do autora i jego intencji. Rzetelność dziennikarska wymagała jednak zapoznać się z treścią niniejszego "kazania", co też uczyniłem. Nie znalazłem tam jednak żadnej odpowiedzi na to co sugeruje tytuł, a więc ŻADNEJ wzmianki na temat "papieża-heretyka". Początkowo zastanawiałem się, czy jest sens odpowiadać, gdyż w ten sposób paradoksalnie robi się tylko lefebrystom poniekąd większą reklamę, a poza tym w tym wywodzie nie ma żadnej jawnej herezji, i ktoś mógłby mi zarzucić, że czepiam się nie wiadomo czego. Ważne jest jednak nie tyle to, co w tym wywodzie jest, a to czego tam nie ma. A jak zwykle, nie ma wyciągniętych oczywistych i logicznych wniosków, które wprost wypływają z Wiary katolickiej. Jest natomiast wyraźna sugestia (przynajmniej w tytule filmu), że można być Papieżem, a jednocześnie nie wyznawać Wiary katolickiej, czyli nie być katolikiem a więc członkiem Kościoła. Jest to oczywisty nonsens i herezja, wobec czego nie można przejść obojętnie. Pismo Św. uczy, że mamy nastawać "w porę i nie w porę". Być może na 200 bądź 300 osób które przeczytają ten tekst, chociaż jedna osoba, która do tej pory w dobrej wierze ufała "ślepym przewodnikom ślepych" z neo-FSSPX, przejrzy na oczy i nawróci się na Prawdę Katolicką - Prawdę Jedyną. Warto więc, chociaż dla tej jednej osoby, po raz kolejny wytknąć błędy i niekonsekwencje lefebrystycznego (a raczej modernistycznego) bractwa. 
Poucza nas Apostoł: „Bez Wiary Bogu podobać się nie można”, i to jest to sedno.
Kiedy pukaliśmy  do bram Kościoła, to o jedno prosiliśmy. Kiedy Sługa Boży stanął przed nami i zapytał się czego pragniesz od Kościoła Bożego? W imieniu naszym chrzestni powiedzieli: Wiary, Wiary pragnę! Bo bez Wiary nic mi  nie pomoże wszystko inne, tego pragnę i tego pożądam, ponieważ to jest klucz do Bożego Serca. (...)   
Drodzy wierni, jeżeli stoimy przed całą tą falą tzw uchodźców, czyli też najeźdźców, jakbyśmy ich nie nazwali i mówi się nam - przyjmujcie ich w parafiach, budujcie dla nich domy, dzielnice. Budujcie meczety dla nich. To drodzy wierni, jeżeli tak będziemy robić, to zgubimy siebie i ich. Czego ci ludzie potrzebują? Prawdziwej Wiary, nie byle jakiej, nie Dzień Islamu, nie Dzień Judaizmu! Drodzy wierni, tylko cały rok Wiary Katolickiej i całe życie w wyznawaniu tej Świętej Wiary, poza którą nie ma Zbawienia. Nie można ludziom dać socjal, dać im pracę, miejsce zamieszkania, otworzyć granice, a nie dać im to co najważniejsze. Z gubi to i nas i ich!...” -  K. Najmowicz
Piękne słowa, wydawało by się, czysta katolicka nauka. Owszem, zgodzę się.  „Bez Wiary Bogu podobać się nie można”, i to jest to sedno. Ktoś kto tej Wiary nie wyznaje w sposób integralny, tj. w całości, bez żadnego uszczerbku, nie jest katolikiem i nie należy do Kościoła. Pan Najmowicz mówi wyraźnie, że ci którzy organizują "dzień islamu", "dzień judaizmu" etc., oraz pan Jerzy Bergoglio który karze przyjmować "uchodźców" nie wyznają prawdziwej Wiary katolickiej. Czyli wniosek dla każdego katolika może być tylko jeden, bez Wiary Katolickiej nigdy nie byłby Papieżem. Więc albo, to my się mylimy, i te wszystkie herezje które są głoszone od ponad 60 lat, od czasów zbójeckiego pseudo-soboru Vaticanum II (fałszywy ekumenizm, wolność religijna, kolegializm etc.) w rzeczywistości nie są żadnymi herezjami, jakikolwiek opór wobec nich jest więc bezzasadny, heretycki i schizmatycki (odrzucamy bowiem wówczas kierownictwo Ducha Św. w Kościele, nieomylność Kościoła, Papieża i Soboru Powszechnego), i jedynym co możemy wówczas zrobić aby być katolikami, to zostać "konserwatystami novus ordo" uznającymi w całości nauczanie oraz autorytet Vaticanum II i posoborowych "papieży", łącznie z panem Bergoglio (a krytykującymi co najwyżej "błędne interpretacje" wychodzące od "mediów i lobby watykańskich" które "przekręcają i zniekształcają" wypowiedzi "papieża"), uznającymi "nową mszę" za w pełni ważną, godziwą i prawowitą, i nie odmawiającymi uczestnictwa w niej, a także cieszącymi się z powodu mottu proprio Ratzingera i uczestniczącymi czasem w "równouprawnionej" "nadzwyczajnej formie rytu rzymskiego", nie odrzucającymi jednak nigdy "formy zwyczajnej" (co jest koniecznym warunkiem dla godnego uczestnictwa w "mszy neo-indultowej", jak jasno pisał Ratzinger). Oznaczało by to więc że cały opór FSSPX przez ostatnie 50 lat był całkowicie bezzasadny, schizmatycki i heretycki, i jedyne co bractwo może i powinno zrobić, to bezwarunkowo uznać w całości Vaticanum II i poprosić o status kanoniczny, stając się kolejnym "w pełni uznanym" ośrodkiem "tradycji" soborowej, jak Bractwo Św. Piotra czy Apostolska administratura personalna Świętego Jana Marii Vianneya (dawniej "Diecezja na Wygnaniu" w Campos, w Brazylii), IDP etc.

Kazanie na Święto Matki Bożej Gromnicznej – x. Rafał J. Trytek ICR, 2 lutego AD 2020.

sobota, 1 lutego 2020

Bp Marek A. Pivarunas CMRI: Błędy doktrynalne Dignitatis humanae (List pasterski z 1995 r.)

J. Exc. x Bp. Marek A. Pivarunas, Przełożony Generalny CMRI,
Rektor Seminarium Mater Dei.

Błędy doktrynalne Dignitatis humanae

List pasterski

BP MARK A. PIVARUNAS CMRI

    2 lutego 1995

    Święto Oczyszczenia Najświętszej Maryi Panny

    Umiłowani w Chrystusie,

    W 1995 roku mija trzydzieści lat od zamknięcia obrad Drugiego Soboru Watykańskiego i bez wątpienia zamieszanie, podziały oraz utratę wiary dotykające katolicki Kościół można wprost przypisać niektórym dekretom i deklaracjom tego soboru. Wśród tych dokumentów, najbardziej kontrowersyjnym podczas Vaticanum II i najbardziej destrukcyjnym dla wiary katolickiej po Vaticanum II, była deklaracja o wolności religijnej Dignitatis humanae ogłoszona 7 grudnia 1965 roku przez Pawła VI.

    Deklaracja ta była najbardziej kontrowersyjna i najbardziej niszczycielska z tego powodu, że otwarcie głosi nauki potępione w przeszłości przez Papieży. I było to tak ewidentne, że wielu konserwatywnych ojców soborowych sprzeciwiało się do samego końca; podczas gdy nawet liberalni kardynałowie, biskupi i teologowie, którzy promowali nauczanie Dignitatis humanae musieli przyznać niemożność pogodzenia tego dokumentu z wcześniejszymi potępieniami Papieży. Przestudiujmy doktrynalne błędy deklaracji o wolności religijnej, by zrozumieć co wywołało wszystkie te spory podczas Drugiego Soboru Watykańskiego.

    Rozważmy na samym początku ważkie zasady związane z tym tematem. Jako pierwszy należy rozpatrzyć termin prawo. Prawo definiuje się jako właściwość moralną przynależną osobie – coś, co wszyscy inni muszą respektować – czynienia, posiadania albo domagania się czegoś. Taki tytuł do czegoś opiera się na prawie, gdyż istnienie prawa jednej osoby pociąga za sobą obowiązek, by wszyscy inni nie naruszali ani nie utrudniali możliwości realizacji tegoż prawa. I właśnie tylko prawo może wprowadzić taki przymus – czy będzie to prawo naturalne (w naturze, dane przez Boga); czy też prawo pozytywne, które to prawa ostatecznie zasadzają się (jak każde rzeczywiste prawo) na Odwiecznym Prawie Boga. Dlatego też, ostateczną podstawą danego prawa jest Odwieczne Prawo Boskie.

     Obecnie wielu ludzi głośno domaga się swoich "praw". Niektórzy twierdzą, że mają "prawo" zabić nienarodzone dziecko w łonie matki; niektórzy żądają "prawa" handlu pornografią; inni domagają się "prawa" do sprzedaży i reklamy środków antykoncepcyjnych; jeszcze inni domagają się "prawa" do skorzystania przy samobójstwie z pomocy lekarza. W tym rozumieniu, te tak zwane "prawa" w ogóle nie są prawdziwymi prawami. Są one sprzeczne z Boskimi prawami: "Nie zabijaj; Nie cudzołóż". Człowiek może mieć wolną wolę popełnienia grzechu, ale nie posiada do tego prawa – moralnego tytułu. Taki jest podstawowy powód tego, że społeczeństwo znajduje się obecnie w tak opłakanym stanie. Jest to przyczyną rozpanoszenia się niemoralności i zniszczenia tkanki moralnej społeczeństwa. Człowiek odszedł od praw Boskich i ślepo podąża za swymi żądzami i namiętnościami.

    Pójdźmy teraz krok dalej w naszych rozważaniach. Jeśli człowiek nie ma "prawa" do lekceważenia Boskiego prawa, to nie ma również "prawa" do bycia obojętnym (indifferens) w zakresie obowiązków wobec swego Stwórcy. Jako katolicy wiemy, że Bóg objawił rodzajowi ludzkiemu jedną religię za pośrednictwem której winna Mu być oddawana cześć. Religia ta została w boski sposób objawiona przez Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, Obiecanego Mesjasza, Odkupiciela. Jezus Chrystus wypełnił proroctwa dotyczące Obiecanego Mesjasza, głosił, że jest Mesjaszem i Synem Bożym oraz publicznie dokonywał najbardziej zdumiewających cudów (zwłaszcza Swego Zmartwychwstania) na potwierdzenie Swej nauki. Żadna inna religia nie posiada takiego Boskiego poświadczenia. Jezus Chrystus założył Kościół, którym – jak to wiemy z Pisma Świętego, Tradycji i historii – jest Kościół katolicki. Temu Kościołowi Jezus Chrystus przekazał Swą własną Boską Władzę "nauczania wszystkich narodów":
"Jako mnie posłał Ojciec, i ja was posyłam" (J. 20, 21). 
"Kto was słucha, mnie słucha" (Łk 10, 16). 
"Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody... ucząc je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem. A oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata" (Mt. 28, 19). 
"Idąc na cały świat, opowiadajcie Ewangelię wszelkiemu stworzeniu. Kto uwierzy i ochrzci się, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony" (Mk 16, 16).
    Papież Pius IX w alokucji Singulari quadam (9 grudnia 1854) wyraził to, że dla człowieka czymś koniecznym jest posiadanie prawdziwej religii kierującej nim oraz nadprzyrodzonej łaski umacniającej go:
"Skoro więc jest rzeczą pewną, że z powodu skazy pierworodnej, rozplenionej na wszystkich potomków Adama, osłabione zostało światło rozumu, a rodzaj ludzki tak nieszczęśnie wypadł z pierwotnego stanu sprawiedliwości i niewinności, czy może ktoś wywodzić, że do osiągnięcia prawdy wystarczy sam rozum? Czy może ktoś – wśród tylu niebezpieczeństw i wobec takiej słabości sił – odmawiać sobie, koniecznych do ochrony przed zachwianiem i upadkiem, zbawczych pomocy Boskiej religii i niebieskiej łaski?".
    Wracając do tematu, czy można powiedzieć, że człowiek ma "prawo" czcić Boga w dowolny sposób, jaki mu się spodoba? Czy można uznać, że człowiek ma "prawo" do swobodnego rozpowszechniania w społeczeństwie błędnych nauk dotyczących kwestii religijnych i swobodnego propagowania wszelkiego typu błędnych doktryn? Czy można uznać, że człowiek posiada "prawo" – moralną właściwość do nauczania i szerzenia doktryn ateizmu, agnostycyzmu, panteizmu, buddyzmu, hinduizmu i protestantyzmu? A co z tymi, którzy praktykują czary albo satanizm? Zastanówmy się nad tym zwłaszcza w odniesieniu do krajów katolickich, gdzie państwową religią jest katolicyzm. Czy katolickie rządy byłyby zobowiązane do uznania w prawie cywilnym "prawa" do propagowania wszelkich form religii? Czy katolickie rządy byłyby zobowiązane na mocy prawa cywilnego do dopuszczenia wszelkiego rodzaju doktryn wyznawanych przez różne religie? Aby odpowiedzieć na te pytania, przyjrzyjmy się nauczaniu Papieży, Wikariuszy Chrystusa na ziemi.