Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

sobota, 17 października 2020

Bp. Ottokar Prohaszka: Wytyczne linie naszych obowiązków

WYTYCZNE LINIE NASZYCH OBOWIĄZKÓW





 Jezus daje nam samego siebie, swą miłość, swego ducha, a daje z całym swym ciepłem, swą siłą i radością. Od nas’ zależy, żebyśmy jego zapowiedzi nie przyjmowali jako dobrej nowiny, ale doświadczali jej praktycznie na sobie. Wiedzieć, co mieści w sobie pojęcie miłości, to jeszcze nie żywe jej odczuwanie, to jeszcze nie prawdziwa miłość. Boski Zbawca obiecuje, że nabożeństwo do jego Serca, zatapianie się w jego cnotach i usposobieniu duchowym rozpali w nas miłość. Wierzymy w tę obietnicę, prosimy o jej urzeczywistnienie. Atoli osobistym praktykowaniem cnót należy współdziałać, ażeby obietnica ta w nas się spełniła.

 Najpierw dążeniem do najdelikatniejszej czystości sumienia. Tutaj nie myślimy tylko o sumienności, unikającej wszelkiego świadomego grzechu, wszelkiego wykroczenia popełnionego wolną wolą. Obok tego znajdujemy w sobie jeszcze wiele braków moralnych, wiele zimna sercowego, wiele nieświadomej chęci podobania się, wiele nędzy właściwej naszej istocie. W naszym życiu duchowym tyle szarej bezbarwności. To brak szlachetnych prostych pragnień, to brak rycerskiego nastroju, to brak prawdziwego zainteresowania się dobrym lub złym losem naszych bliźnich. Kiedy indziej brak poczucia obowiązku, brak napięcia sił i ducha energii, brak pracowitości i gorliwości. Naprawdę wiele tu szarzyzny, która z duszy promieniuje także na świat zewnętrzny i cały nasz widnokrąg, a całe nasze życie czyni bezbarwnym i pustym.

 Duszę naszą, będącą w takim stanie, moglibyśmy porównać ze zwiędłym, zmarszczonym obliczem, na którym maluje się wiele zarozumiałości, a bardzo mało znajomości własnego ja. Podobna ona do twarzy pozbawionej wyrazu stanowczości, brak jej jasno uwydatnionego zarysu. Ile to chwiania się w różne strony można na niej wyczytać, jakie zamieszanie w myślach, uczuciach i wzruszeniach! Kto spojrzy w głąb własnej duszy i uświadomi sobie jej braki, w tym budzi się tęsknota do wielkiego stylu duszy Chrystusowej. Budzi się pragnienie prawdziwych wartości moralnych, przekształcenia się wewnętrznego, usubtelnienia duszy, głębszego i szerszego rozumienia jej potrzeb. I dojrzewa w nim postanowienie wyrzucenia z siebie wszystkiego, co zniekształca duszę. Im poważniej zabieram się do wglądania w siebie, tym bardziej wzrasta nasza miłość do Chrystusa, tym żywiej staje jego obraz przed naszym okiem duchowym i zaczyna opanowywać nas w coraz pełniejszej mierze.

 To oblicze Chrystusowe staje się w nas czymś, co ciągle na nas patrzy, co ustawicznie towarzyszy naszym chceniem i poruszeniom, szacując ich wartość z wyższego punktu. Siedzi nas bacznie. Nic nie odwraca jego spojrzenia, i czego me potrafimy ukryć, niczego pozbawić znaczenia uwagi. W kim żyje ten wzrok przenikający Chrystusa, ten nigdy me zapomina o trzymaniu w karności samego siebie. Oko to wgląda w powikłaną tkaninę pobudek, obchodzi pokrzyżowane ścieżki naszych czynów; nic nie pozostaje przed nim tajemnicą. A ponieważ on widzi, my również widzimy siebie. Nie tak, jak prześwietlające wszystko oko Boże, ale tak, jak ludzkie sumienie, widzące czynniki, które działaniu naszemu nadają kierunek i wartość. Ten wciąż oczyszczający wzrok jest najcenniejszym owocem praktycznego życia religijnego. Nie gołe to tylko spojrzenie, lecz czynny wpływ na tkaninę posłannictw, pociągów, pobudzeń i postanowień. Postać Chrystusa nie tylko jest patrzeniem, ona ma usta wymowne, do niej należą także ramiona obejmujące nasze barki, wzywające do pójścia za sobą i prowadzące nasze kroki. Dusza staje się uległym narzędziem w ręku Chrystusa, który ją łagodnie pociąga i nagli. Wystarczy jej dotknięcie nas palcem, ażebyśmy poznali, dokąd iść należy. Ta czułość nie bywa dana gotową. Trzeba o nią prosić, zdobywać ją pracą, nawet cierpieniem i potem, jak nabywa się każdej znakomitej techniki. Wszak technika karności duchowej nie jest gołą uczuciowością, lecz hartem duszy złączonym z czułością. Jak wytresowany w wysokiej szkole szlachetny wierzchowiec, nie potrzebuje bicza i ostrogi, lecz odczuwa najlżejszy nacisk kolan swego jeźdźca, najlżejsze pociągnięcie uzdy, ażeby swymi wybornie sprężystymi mięśniami stalowymi od razu spełniać życzenia jeźdźca, tak dusza praktycznie wyćwiczona w karności, nie potrzebuje bicza cierpień, lecz czyta w każdym drobnym wydarzeniu życiowym, w każdym najlżejszym dotknięciu, co ma czynić, i z świeżą, młodzieńczą siłą przystępuje do spełnienia każdego zadania. Bo wie, że forma, obowiązki, okoliczności jej życia są ramami nałożonymi przez Boga, bożymi dotknięciami, bożym prowadzeniem, że źródłem tego wszystkiego jest wprost dostosowana do interesów duszy opatrznościowa, niebieska pedagogia. I dlatego wkłada w swą pracę wszystką swą energię, by zadość uczynić wymaganiom tej niebieskiej sztuki wychowawczej.

 Praktycznie znaczy to, żebyśmy z całą powagą i szczerością dążyli do zupełnego utożsamienia naszej woli z wolą Bożą. Opanujmy silnie każde swe pragnienie, każdą swą skłonność, każde zmartwienie, każdą depresję. Poruszenia te, cisnące się zawsze do przedsionka duszy, należy oddalać energicznie przede wszystkim pytać się, czego żąda teraz Bóg ode mnie? Z pewnością żąda czegoś zupełnie określonego, albowiem m a względem nas zamiary w każdym położeniu naszego życia. Za okolicznościami i stosunkami, w których się znajdujemy, kryje się praca Jego rąk. Należy nam śledzić Jego myczenia, ażeby zawsze i wszędzie przede wszystkim wola naszego Pana i Boga była nam miarodajną. Do tego należy nam wychować swą duszę, by w każdym położeniu instynktownie spoglądać ku Bogu, badać Jego świętą wolę, iść na jej spotkanie: „Oto, Panie, jestem!“. Z takiego
usposobienia wyrasta wielki styl życia, gdzie moralne wartości bytu dochodzą faktycznie do znaczenia i stają się najbardziej wnętrznymi doświadczeniami duszy. Jeżeli doszliśmy do tego, jesteśmy jak człowiek, który z pustyni duchowej po długiej wędrówce, dotarł do prawdziwego strumienia życia wewnętrznego. Za tym strumieniem należy iść naprzód, jak zbłąkany podróżnik, który dąży ku morzu. Wszak zmierzamy do oceanu życia nieskończonego, atoli wiele błąkamy się dokoła namulistych wód stojących, płytkich filozofii, chorobliwych urojeń, pustych krasomówczych baniek mydlanych. Jest i tam wegetacja, uśmiecha się moczar nadmorski, wszelako ciągnie w dół błoto, wikła trzcina morska, a ruch duszy omdlewa i staje się nienormalnym. Nam potrzeba wód żywych, nie wód martwych, które stojąc na miejscu widzą cel swój w samych sobie. Trzeba nam żywych wód, prawdziwie silnego życia, wielkich polotów, nie biernych komtemplacji. Żywe wody prowadzą swym biegiem, żywe wody wskazują na co innego od nas samych, i ten „Ktoś Inny , od któregośmy wyszli i do którego pragniemy wrócić, kieruje wszystkie nasze uczynki ku sobie i za biegiem wód żywych prowadzi je do oceanu wieczności.

 W nim należy patrzeć na siebie, na swe życie. To znaczy, że powinniśmy każde wydarzenie, każdy objaw naszego życia, i wesele, i dobrobyt, i przykrości, i straty, wszystko, co dosięga nas z zewnątrz i co wewnątrz pobudza, zamieszany tłum nastrojów duszy i kapryśnych zmian jej pogody wprowadzić w stosunek do świata moralnego. Tym samym chwytamy te objawy życia za ich korzenie, którymi tkwią w myślach bożych. Cała treść naszej duszy, wszystko nasze życie umysłowe, wszystkie objawy duchowe, podpadające pod naszą świadomość, wypuszczają dużo korzeni w inne także strony — w próżnię! Takim i „korzeniami” są instynktowe reakcje duszy, przez które nie wpływa w nią moralna siła życiowa. Co innego, jeżeli życie uchwycimy za owe korzenie, z których wyrastają moralne dźwignie duszy. Te wartości bierzmy za drogowskazy, według nich badajmy, poprawiajmy, uszlachetniajmy nasze uczynki. Ciągłe to patrzenie w siebie daje nam głębokie odczuwanie wielkich rzeczywistości, które bezwiednie w sobie nosimy. Daje rzetelną treść naszemu życiu duchowemu, daje ustawicznie odnawiające się doświadczenie, dolewa oliwy do ognia naszych wysiłków, zmierzających do doskonałości.

 Czwartym wymaganiem praktyki miłości jest, ażebyśmy nasze ćwiczenia pobożne, każdy akt naszego wysiłku duchowego wykonywali z wielką energią, jako czyn pełnowartościowy. Wtedy i te akty stale będą nas prowadziły w styczność z wielkim i faktami świata duchowego. Kiedy przystępujemy do sakramentów świętych, albo modlimy się, należy to czynić z świadomością celu, jak czyni ten, który ma określone pragnienie, chce rzeczy określonej i po nią wyciąga rękę. Extendo mem etipsum — „wyprężam się” — mówi św. Paweł, a tak i my powinniśmy czynić. Wyprężać duszę, pchać wolę ku Bogu i wielkim celom ... W używaniu środków łaski tak należy postępować, jak czynią ci, którzy faktycznie czerpią ze źródła, wiedząc, że teraz uczestniczymy w prawdzie, w uzdrowieniu, w łasce, w dobrach, które tutaj tylko a nie gdzieindziej można osiągnąć. Gdy dosięga nas ból, przykrość, gdy spotyka nas ludzka niewdzięczność lub nieszczęście, nieugięcie trzeba stawiać czoło przeciwności i w duchu Chrystusowym obowiązek, dobro i zbudowanie bliźniego przekładać nad nasze osobiste bóle i nieprzyjemności. Chcemy dotrzymać placu, jak w bitwie śród gradu kul oficer, który nie rzuca ważnej
pozycji poruczonej sobie przez wodza.

 Uwolni nas to zarówno od bezpłodnego życia uczuciowego, jak od płytkości w ćwiczeniach zewnętrznych, wykonywanych bez należytego wigoru duchowego. O rzeczywistość, o prawdę dbajmy w życiu duchowym, o płodne przeżycia o uczucia silnie wzruszające, o czyny przeniknione na wskroś myślą i uczuciem. Bóg domaga się całego człowieka, me pustych gestów (zwyczajem stało się rutyniczne pozbawione treści, przystępowanie do sakramentów), ani bezczynnego zatapiania się w uczuciach (modlitwa nie oddziaływująca na uczynki). Nasze chęci i skłonności czerpią swą wartość z czynów z nich wypływających; wagę naszych uczynków określa ożywiające je uczucie i pragnienie. Wrodzona człowiekowi gnuśność chętnie wpada w wygodny automatyzm , albo nieodpowiedzialną wylewność. Jedno i drugie jest łatwym . Co trudne, co nieprzyjemne, co wymaga napięcia, to uzgodnienie obu sił, ich sprzęgnięcie, zorganizowanie w jeden koncert na całej linii naszego życia' Jeśli nie będziemy się troszczyć o samych siebie, nasze czyny będą nieopanowane, nasze uczucia będą falowały bez rezultatu. Napięcie naszych władz wkłada jakby ślub na nasze zachowanie się, zamienia nasze uczucia w uczynki. Praca ta przykuwa do naszej duszy Pana i Jego łaskę i niejako zmusza Go do pozostania z nam i i ustawicznego czynienia zadość naszym pragnieniom i potrzebom.

 Usiłujmy w ten zasadniczy sposób praktyczny osiągnąć cel naszego życia tak, żeby uchwycić za sam korzeń i doprowadzić do rozkwitu wszystkie wartości moralne naszej duszy. Jeśli się tylko trochę zagłębimy w sobie, od razu znajdziemy takie wartości. Praca, nad ukształceniem naszego usposobienia duchowego w zetknięciu się z wielkimi czynami i wartościami rozbudzi w nas silne, a zarazem prawdziwe uczucia, uczucia twórcze, płodne, które nie będą czczymi nastrojami, lecz siłami urabiającymi ducha. Będą to czynne oznaki wspólności życia z Chrystusem, a z nich tryskać będzie
„obfitsze życie“ dla którego Syn Boży oblókł się w człowieczeństwo.


Ks. Biskup Doktor Ottokar Prohaszka, ,,U źródła żywych wód" str, 96 - 101

3 komentarze:

  1. Co Pan sądzi na temat wypowiedzi ks. prof. Michała Hellera?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale o jaką konkretnie wypowiedź chodzi?

      Usuń
    2. Przepraszam, ale przez pomyłkę zamiast opublikować pański komentarz, to go usunąłem. Z podanych linków jednak wnioskuje, że x. Haller jest skrajnym modernistą. Widać to zresztą na pierwszy rzut oka, na prawie każdym zdjęciu jest on w garniturze, pod krawatem, niczym Jozef Ratzinger na Vaticanum II, mimo posiadania ważnych święceń kapłańskich i jeszcze zdrowej formacji seminaryjnej (praktycznie w całości odbytej jeszcze za pontyfikatu Piusa XII). Z analizy x. (?) Olewińskiego również wynika, że teologicznie i filozoficznie jest on modernistą, i nie sposób się tu nie zgodzić z tą analizą. Typowy przykład pogubionego człowieka którego "lata świetności" przypadły na apogeum modernistycznej rewolucji, czyli lata 60'te, i to ukształtowało (a właściwie wypaczyło) jego sposób myślenia już na całe życie...

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.