Thuc odczuł zdradę, gdy Montini nie tylko, nie pozwolił mu wrócić do ukochanej Stolicy [Arcybiskupiej] w Hue, ale wysłał tam człowieka, który starał się podkopać pracę Wietnamczyka przez cały okres biskupstwa Thuca w Hue. Philippe Nguyen-Kim-Dien został mianowany biskupem koadjutorem Hue. Thuc był już człowiekiem bez kraju. Dodatkowo został pozostawiany przez Montiniego samemu sobie. Zamieszkał u księdza zajmującego się kościołem w Luksemburgu. Więcej penitentów klękało przy konfesjonale Thuca. Zazdrość szybko doszła do głosu. Zdarzyło się, że został proszony o spowiedź w czasie Mszy. Najbliżej był konfesjonał gospodarza. Nie myśląc o protokole, skupiając się po prostu na wyspowiadaniu penitentki, wysłuchał jej spowiedzi. Arcybiskup został zaatakowany przez księdza, jakim prawem śmiał skorzystać z jego konfesjonału. Tyle hałasu o taki drobiazg. Potem było gorzej. Latem, upalnego dni, gdy po powrocie z klasztoru żeńskiego, Arcybiskup chciał wziąć tak bardzo potrzebny prysznic, ów pleban odmówił mu. Była to ostatnia kropla goryczy dla Wietnamskiego prałata o łagodnym usposobieniu. Takie było traktowanie, którego obiektem Thuc miał stać się na zachodzie.
Niemniej jednak, zaofiarowano mu schronienie u Cystersów, w Opactwie Casamari, założonym przez św. Bernarda z Clairvaux. W późnych latach 60', było tak mało powołań, że było tam wiele wolnych miejsc. Nic dziwnego! Zadbano o to na Vaticanum Secundum. Arcybiskup szybko stał się ulubionym spowiednikiem zarówno zakonników jak i 5 000 osób należących do parafii związanej z opactwem. Pozostał tam 15 miesięcy. Sprawy miały się dobrze. Pewnego dnia opat został usunięty z powodu kontrowersyjnych, negliżowych malunków w opactwie. Thuc obawiał się, że zostaną one z nim powiązane, ze względu na to, że niedaleko nich zostało napisane jego imię. Zachowując pełną dyskrecję, obawiając się skandalu, napisał do Generała Zakonu. Poprosił o usunięcie swojego imienia lub zdjęcie malunków. Podążał właściwymi kanałami, a mimo to, został sabotowany przez dokładnie te osoby do których apelował. Miast zachować dyskrecję, (jako, że kościół soborowy udowodnił, że nie jest w stanie głosić prawdy), zdradzono zaufanie Thuc'a. Co więcej przypięto mu niesprawiedliwą łątkę osoby stale sprawiającej problemy.
Thuc stał się w opactwie osobą non grata. Nie mógł wrócić o własnego kraju - odmawiano mu potrzebnej visy, za sprawą.... Montiniego. Czy istnieje jakakolwiek wątpliwość, by uważać, że Thuc, mógł się czuć zdradzony? Delikatnie mówiąc. Pozostał mu bezużyteczny tytuł tytułowego biskupa Bulla Regia. Gdziekolwiek to jest. Na Uniwersytecie w Dalat, (założonym przez Arcybiskupa) były wielkie uroczystości. Imię założyciela nie zostało nawet wspomniane. Nasuwa się tu pośrednio kwestia grobu Arcybiskupa Lefebvre... Arcybiskup Thuc napisze:" Imię założyciela Uniwersytetu nigdy nie zostało wspomniane, nawet jeden raz, gdyż wspomnienie jego imienia powoduje niezadowolenie obecnych okupantów Watykanu. Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Założyłem uniwersytet w posłuszeństwie Watykanowi innych czasów. Bóg mi dopomógł. Jemu wszelki honor i wszelka chwała na wieki wieków. Amen."
Przynajmniej zakrwawione ciała Diem'a oraz Can'a zostały zabrane i pochowane po katolicku. Can przed śmiercią, otrzymał 15-20 ciosów bagnetem. Do dziś dnia stoi monument upamiętniający ich imiona, oddający cześć ich pamięci. Nie są honorowani jako członkowie skorumpowanego reżimu, ale jako ci, których historia - prawdziwa historia, nie ta rewizjonistyczna, uniewinniła. Pewnego dnia również ich brat, Ngo-dinh-Thuc, zostanie uniewinniony i oddana zostanie mu pozycją, na którą prawnie zasługuje, prawdziwa rola jaką odegrał w historii Wietnamu oraz Odbudowie Świętej Matki Kościoła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.