Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

wtorek, 2 marca 2021

''Polscy bandyci''. Historia prawdziwa.

Koloryzacja: Mikołaj Kaczmarek - Kolor Historii
 

''Polscy bandyci''.

''Za carskich czasów, wiemy to sami

Byliśmy zwani wciąż bandytami

Każdy, kto Polskę ukochał szczerze

Kto pragnął zostać przy polskiej wierze,

Kto nie chciał lizać moskiewskiej łapy

Komu obrzydły carskie ochłapy


I wstrętnym było carskie koryto

Był "miateżnikiem" - polskim bandytą.

"Polskich bandytów" smutne mogiły

Tajgi Sybiru liczne pokryły.


Przyszedł bolszewik - znów piosnka stara

Czerwonych synów białego cara.

Polak, co nie chciał zostać Kainem,

Że chciał być wiernym ojczyźnie synem,

Chciał jej wolności w słońcu i chwale,

A że śmiał mówić o tym zuchwale,

Że nie chciał by go więziono, bito,

Był "reakcyjnym polskim bandytą".


I znowu Sybiru tajgi pokryły

"Polskich bandytów" smutne mogiły.

Gdy odpłynęła krasna nawała

Germańska fala Polskę zalała.


Kto się nie wyrzekł ojców swych mowy,

W pruską obrożę nie włożył głowy,

Nie oddał resztek swojego mienia,

Swojej godności, swego sumienia,

Kto nie dziękował, kiedy go bito,

Ten był "przeklętym polskim bandytą".


Więc harde "polskich bandytów" głowy

Chłonęły piece, doły i rowy.

Teraz, gdy w gruzach Germania legła,

Jest Polska "Wolna i Niepodległa",

Jest wielka. Młoda, swobodna, śliczna,

I nawet mówią "demokratyczna".


Cóż z tego, kiedy kto Polskę kocha,

W kim pozostało sumienia trochę,

Komu niemiłe sowieckie myto,

Jeszcze raz został "polskim bandytą".


I znowu polskości tłumią zapały

Tortury UB, lochy, podwały.

O Boże, chciałbym zapytać Ciebie,

Jakich Polaków najwięcej w niebie?

(głos z góry)

Płaszczem mej chwały, blaskiem okryci

Są tutaj wszyscy "polscy bandyci".''

Autor nieznany, 1946 r.

Tym samym tradycyjnie pragnę zacząć swój wpis o Żołnierzach Wyklętych.

Bandyci, bandyci, bandyci.

Wszędzie ci bandyci.

W okresie PRL wydawano hurtowo ''żółte tygryski'' - takie małe broszurki propagandowe. Opowiadające o braterstwie ''prawdziwie demokratycznych sił'' ludowego Wojska Polskiego i ''braterskiej'' Armii Czerwonej, o rozlicznych bitwach komunistycznych gierojów, które nigdy się nie wydarzyły, o knowaniach podłych imperialistów. Było tego pełno, można je było kupić za kilkadziesiąt groszy w każdym antykwariacie.

Nie mogło wśród nich zabraknąć oczywiście licznych tytułów o dzielnych utrwalaczach władzy ludowej i ''działaczach demokratycznych'', którzy już po wojnie, w kraju, musieli stawiać czoła zagrożeniom nie mniejszym, niż hitlerowskie czołgi.

Oto plugawi reakcyjni bandyci podnosili swoje łby i terroryzowali kraj.

Dokładnie tak - bandyci. Nie żadni tam ''żołnierze'', ''wojskowi'', ani ''partyzanci''. Co najwyżej ''watażkowie'', ''hersztowie'', czy ''reakcjoniści''. Mieli przekrwione od nadmiaru wódki ślepia, zarośnięte, zakazane gęby i nosili się na pół-wojskowo. Wszyscy, jak jeden mąż, byli złodziejami i mordercami, a co najgorsze, wywodzili się z szeregów Armii Krajowej, albo Narodowych Sił Zbrojnych. Jeśli nie łupili i nie grabili, to zastraszali w imię mikołajczykowskiego PSL, który chciał powrotu londyńskich panów i burżujów, odbierać ziemię chłopom i wywołać kolejną wojnę. Pogrobowcy sanacyjnych pułkowników, którzy Polskę wepchnęli do wojny, płatni agenci Andersa, pachołki imperialistycznego angloamerykańskiego wywiadu, kolaboranci hitlerowscy - to oni dybali na zgubę Polski, siali śmierć i pożogę, łaknąc jeszcze więcej.

''»Huzar«, jeden z najbardziej krwawych i najdłużej ukrywających się hersztów podziemia pochodził z rodziny bogacza wiejskiego, mieszkającego we wsi Markowo-Wólka. Przedwojenny kapral podchorąży rezerwy, notoryczny kawaler z wyraźnymi skłonnościami do sadyzmu, podczas okupacji dowódca plutonu AK, współdziałał z okupantem, wydając w ręce gestapo działaczy lewicowych i partyzantów radzieckich.''

Palili i mordowali ci leśni bandyci, ale, na szczęście, zawsze spotykali się ze stanowczym sprzeciwem. Oto młodzi, przystojni i dzielni oficerowie Urzędu Bezpieczeństwa, Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego i ich dobrotliwi, przyjaźni sojusznicy z NKWD i SMIERSZ chwytali w swoje zmyślne pułapki przeklętych bandytów, których wreszcie spotykała zasłużona kara, a Polska Ludowa mogła wreszcie spać spokojnie.

Historie te w licznych książkach, ku pamięci potomnych, spisywali emerytowani oficerowie MO i KBW, by młodzież pamiętała, jak to hartowała się ludowa ojczyzna. Że o wątpliwej wartości merytorycznej, pisane językiem godnym nazistowskich gazet, z licznymi błędami? Nieważne, liczyła się idea. ''Ryngraf z trupią czaszką'', ''Po »Ogniu« był »Mściciel«'', ''Hasła nie będzie'', ''Gorący las'', ''»Orlik« zostawia ślad'' i wiele, wiele innych. Drukowanych w setkach tysięcy egzemplarzy, żeby była pewność, że każdy dobrze zapamięta historie o podłych reakcyjnych bandach.

Ale nie były to jedyne tego typu twory.

A to Janina Broniewska napisała pseudo-reportaż  ''Białe plamy'' o bandzie Stanisława Grabowskiego ''Wiarusa'', współpracującej z SS, a jej mąż Władysław miażdżył - oczywiście w wierszu - ''faszystów z lasu''.

A to Jan Brzechwa napisał wierszyk o reakcyjnych złodziejach, pijakach i pedofilach z NSZ. 

A to Adam Bahdaj stworzył trzymającą w napięciu powieść o NSZ-owskiej bandzie ''faszystowskiego zbira'' ''Rębacza'', współpracownika Gestapo i Abwehry, który polował na polskich demokratów.

A to Mieczysław Jastrun alias Moj­sze Agatsz­te­in, czołowy wierszokleta komuny, napisał ''Balladę o Puszczy Świętokrzyskiej'' i ''Balladę zimową'', wręcz kipiące nienawiścią do wiary katolickiej i Armii Krajowej.

I Zbigniew Nienacki, twórca słynnego ''Pana Samochodzika'' pisał o leśnych bandach, i Jerzy Putrament, i Roman Bratny, i Tadeusz Różewicz, i Leon Kruczkowski. Okraszali to wszystko byli politrucy, jak chociażby Jan Gerhard, autor ''Łun w Bieszczadach'', i Janusz Przymanowski, wielbiony do dzisiaj autor ''Czterech pancernych''. Był i naczelny PPR-owski grafoman Władysław Machejek, który napisał ''Rano przeszedł huragan'' jako rzekomy pamiętnik Józefa Kurasia ''Ognia''. Poparł go esbecki śledczy, Stanisław Wałach, który w swoich książkach zawarł niestworzone brednie na temat ''Ognia'', m.in. historie o wieszaniu ciężarnych kobiet. 

I zgodnie się to toczyło przez kilkadziesiąt lat. Pisarska i publicystyczna nagonka posłusznych kolaborantów, nie gorsza niż jadowicie antysemickie teksty z hitlerowskiego ''Der Stürmera'', sączyła się całymi dekadami. Niektóre teksty były nadzwyczaj prymitywne i pisane słabym językiem, inne - wręcz przeciwnie. Niektóre z książek zekranizowano, jak ''Łuny w Bieszczadach'' z doborową obsadą jako ''Ogniomistrza Kalenia'', gdzie zapijaczony, wąsaty, gruby ''major Żubryd'' morduje i grabi biednych górali. Przynajmniej do chwili, aż sam nie połyka kulki od podkomendnego. 

Były i inne filmy, jak ''Akcja Brutus'', oparta o powieść Nienackiego szpiegowsko-partyzancka opowieść z Witoldem Pyrkoszem w roli głównej. Była i zekranizowana powieść Przymanowskiego ''Wszyscy i nikt'', utrzymana w konwencji westernu, z gwiazdorską obsadą prymitywna historia o siedmiu sprawiedliwych żołnierzach ludowych, powstrzymujących najazd reakcyjnej bandy.

Było tego wiele, wiele.

Wszystko, by wryć w głowy: to byli ''faszystowscy bandyci''.

I, jak widać, to pomalutku wraca. Dzisiaj już kilkadziesiąt razy zdążyłem przeczytać komentarze, posty i artykuły o ''bandytach wyklętych''. I w literaturze nie ma zbytnich zmian - Katarzyna Bonda swoim ''Okularnikiem'' niestworzonymi bredniami o rąbiącym siekierami Białorusinów ''Burym'' i retoryką wprost wyjętą z lat 50. postawiła się w jednym szeregu z Janiną Broniewską. 

''Bandyci'' - dokładnie tak nazywali polskich bohaterów Niemcy z Gestapo, Sowieci z NKWD i SMIERSZ, oraz polskojęzyczne pachołki Moskwy z UB i KBW. 

Tak - to, w myśl propagandy, nadal są ''reakcyjni bandyci'', którzy najwidoczniej z kaprysu poszli do lasu, bo mieli taką zachciankę, albo zwyczajnie zakochali się w grabieżach, mordach i egzekucjach. Co najwyżej mogli to być jacyś romantyczni głupcy, naiwniacy, sfanatyzowane szczeniaki, którzy wierzyli, że będzie III wojna światowa i pragnęli sczeznąć na ofiarnym stosie w imię fanatycznego... patriotyzmu?

A jak było naprawdę? Odpowiem przykładem przytoczonego już tutaj ''Huzara'', czyli kapitana Kazimierza Kamieńskiego, dowódcy 6. Brygady Wileńskiej.

Jego postać scharakteryzował w raporcie agent UB, który miał go wydać:

''Postać »Huzara« zrobiła na mnie bardzo dodatnie wrażenie. Jest to mężczyzna wysokiego wzrostu, inteligentny, o miłym i szlachetnym wyglądzie, o łagodnym – i zdaje się – szczerym spojrzeniu. Jego fizjonomia każe się domyślać szlachetnej duszy, starannie ukrytej pod płaszczem ogłady. W obejściu miły, bardzo wymowny. Zdradza umysł głęboki i analityczny. Nie wydaje się, aby miał wybujałą ambicję. Jego słabością jest kawaleria, w której widzi szczyt wojskowych doskonałości. Jak się wyraził, bardzo go interesuje historia walk niepodległościowych, kryminalistyka i psychologia.''
Kapitan Kazimierz Kamieński został zamordowany 11 października 1953 roku wraz z sześcioma swoimi podkomendnymi.

Zaiste. Nieobliczalny bandyta, sadysta i psychopata.

Wspomniany podporucznik Stanisław Grabowski ''Wiarus'' był szczególnie znienawidzony przez komunistów. Miał organizować w terenie grupę prowokacyjną przeciwko partyzantom, tymczasem sam zbiegł do lasu i wyjawił NZW swoje zadanie. ''Szalonego Staśka'' ubecy ścigali latami, ale ten, jak na złość wymykał się obławom w kilkuosobowych patrolach. Zagrano więc inaczej. Wyciągnięto z więzienia i zaszantażowano współpracownicę partyzantów, a następnie podsunięto ''Wiarusowi'', licząc że ten zakocha się w kobiecie. Ubecy nie pomylili się i agentka wydała Grabowskiego. ''Wiarus'' zginął w walce z obławą KBW i UB liczącą kilkuset ludzi we wsi Babino 11 marca 1952 roku. Wraz z nim poległo dwóch jego żołnierzy. Gdy ich ciała wrzucano na ciężarówkę, przyprowadzono kobiety ze wsi, by sprawdzić, która zapłacze. Wszystkie dzielnie powstrzymały łzy. Jeden z ubeków kopał po głowach ciała partyzantów i wrzeszczał: ''Skurwysyny, teraz będą w kiblu w Mazowiecku pływać''.

Kapitan Antoni Żubryd faktycznie zginął od kuli podkomendnego. Ale nie tak, jak w filmie. Został zamordowany przez Jerzego Vaulina, agenta MBP, strzałem w tył głowy 24 października 1946 roku. Zaraz potem została w ten sam sposób zamordowana jego ciężarna żona Janina. Janina podobno była w dziewiątym miesiącu ciąży. Jerzy Vaulin vel Wolen, jak sam wspominał, położył się obok ciał zamordowanych przez siebie ludzi i ''napawał się zwycięstwem''. Umierający Żubryd jeszcze wierzgał nogami. Potem, gdy zwieziono ich ciała do Sanoka, ubecy kopali po głowie Antoniego, krzycząc: ''Antoś! Antoś! Wstawaj, bezpieka przyjechała!''.

Komunistyczny morderca został później szanowanym reżyserem, nie poniósł żadnej odpowiedzialności. W wolnej rzekomo Polsce, śmiał się prosto w twarz synowi Żubryda na korytarzu sądowym. Mówił, że ten powinien być mu wdzięczny, bo dzięki niemu przecież otrzymuje rentę za zabitych rodziców...

To wiele, wiele innych historii.

To historia kapitana Henryka Flamego ''Bartka''. Pilota z eleganckim wąsikiem z Brygady Pościgowej, obrońcy Warszawy w 1939 roku, który upokorzył komunistów zajęciem miasteczka Wisła 3 maja 1946 roku i przeprowadzenie defilady trzeciomajowej. Był tak znienawidzony przez komunistów, że ci nie darowali mu nawet po ujawnieniu się przez niego w ramach ''amnestii''. 1 grudnia 1947 roku ''Bartek'' został zamordowany strzałem w plecy w restauracji przez milicyjnego mordercę, Rudolfa Dadaka. Dadak nie poniósł najmniejszej odpowiedzialności za ten mord. UB w prowokacji wywiozło 100 żołnierzy ''Bartka'', zamknęło ich w budynku w Cieszynie i wysadziło w powietrze. Rannych dobijano granatami. Ci, którzy ujawnili się w ramach amnestii, byli skrytobójczo mordowani przez UB we własnych domach.

To historia porucznika Aleksandra Młyńskiego ''Drągala''. Przystojnego, eleganckiego oficera, który, gdy przybył na zabawę do wsi, odebrał pistolet miejscowemu komendantowi MO, a później oddał sołtysowi z prośbą, by ten przekazał broń właścicielowi. Jednocześnie znanego w całym województwie - w końcu w okolicach Radomia grasował tylko jeden ''jednooki bandyta''. Dopuścił się niewybaczalnej ''zbrodni'' odstrzelenia doradcy NKWD, kapitana Wasilija Lesnikowa. Gdy ujawnił się, UB próbowało go aresztować. Wrócił do lasu. Nie wiedział jednak, że w lesie wyda go przyjaciel, Marian Bukała ''Zbych'', któremu ocalił niegdyś życie. ''Drągal'' został zamordowany 25 sierpnia 1950 roku przez grupę prowokacyjną UB. ''Zbych'' spędził jeszcze wiele lat w więzieniu, mimo swojej lojalnej współpracy. I jeszcze przez wiele lat wstydził się zdrady przyjaciela...

To wiele, wiele innych historii.

Jak historia bohatera Szarych Szeregów, przyjaciela ''Zośki'', ''Rudego'' i ''Alka'' - porucznika Jana Rodowicza ''Anody'', któremu, pardon moi, ubeckie skurwysyny skakały po klatce piersiowej, a potem wyrzuciły przez okno z czwartego piętra. Za to, że miał czelność upamiętniać swoich poległych kolegów. 

Jak historia brodatego podporucznika Anatola Radziwonika ''Olecha''. Biednego wiejskiego nauczyciela polskiego i białoruskiego, harcerza, który pozostał na Kresach, by chronić ludność przed sowieckim bezprawiem - kolektywizacją, grabieżami, prześladowaniami za wiarę i język. Do schwytania tego ''bandyty'' NKWD wyznaczyło cały batalion.

Jak historia żywego wcielenia Kastora i Polluksa - majora Hieronima Dekutowskiego ''Zapory'' i kapitana Zdzisława Brońskiego ''Uskoka''. Dwóch nieomalże braci. I niemalże jak bracia zginęli. Okrutnie skatowanego ''Zaporę'' (wyrwano mu wszystkie paznokcie, powybijano zęby i połamano ręce) ubecy wsadzili do worka, powiesili pod sufitem i strzelali tak długo, aż z worka zaczęła ściekać krew. ''Uskok'' przeżył go zaledwie o pół roku. Ubecy wrzeszczeli do niego, by się poddał, bo inaczej wystrzelają wieś. Obiecywali darowanie kary. Próbowali utopić. Na próżno. ''Uskok'' wysadził się granatem.

* * *

To dziesiątki, setki innych życiorysów. Znanych i mniej znanych. Żołnierzy ''ludowego'' WP, którzy uciekli do lasu, takich jak Henryk Chabiera, odznaczony medalem ''Zasłużony na Polu Chwały'' za walki o Wrocław, dawnych ''Hubalczyków'', jak słynny Maciej Kalenkiewicz ''Kotwicz'' grasujący na Kresach, powstańców warszawskich, jak chociażby nadal żyjący generał Jan Podhorski, byłych żołnierzy PSZ, jak przyjaciel Witolda Pileckiego, Ryszard Jamontt-Krzywicki, nawet weteranów Wielkiej Wojny i 1920 roku, jak Zygmunt Broniewski.

Życiorysów kresowych straceńców i tych, co walczyli w kraju. Zwykłych chłopców ze wsi i zawodowych żołnierzy, robotników i intelektualistów. Prawicowych i lewicowych.

Bandytów.

Faszystów.

Watażków.

Rycerzy z orłem w koronie, którzy walczyli przeciwko najbardziej antyludzkiemu systemowi w historii. Przeciwko łobuzom spod czerwonej szmaty, niemającym nic wspólnego z cywilizacją ludzką.

Ostatnich gladiatorów II Rzeczypospolitej.

Życiorysów pełnych wspaniałych kart, ale - również tych ciemnych. Te ciemne plamy dzisiaj są eksponowane, jako norma. Niedawno zrealizowałem wpisy o tych najsłynniejszych ''bandytach'' - kapitanie Romualdzie Rajsie, majorze Zygmuncie Szendzielarzu i majorze Józefie Kurasiu. Jak wyglądały ich występki - możecie sami sprawdzić. Podam w komentarzu. Dość powiedzieć, że większość z nich to wymysły, albo zmanipulowane półprawdy. 

Po drugiej stronie zbrodnie były na porządku dziennym. Tysiące ludzi w więzieniach, katowanych, bitych, maltretowanych. Z wyrwanymi paznokciami, z wybitymi zębami, przypalanych papierosami, tłuczonych do nieprzytomności metalowymi pałami. Jeśli ktoś nie został skatowany i zamordowany, to ''zaliczył'' przynajmniej kilka lat w przepełnionych, wilgotnych celach, albo w obozach koncentracyjnych. Nawet jeśli próbował nawoływać do przerwania walki, jak pułkownicy Jan Rzepecki i Jan Mazurkiewicz oraz generał Emil Fieldorf. Dwaj pierwsi mimo apeli do zakończenia walki i ujawnienia się, spędzili w więzieniu po osiem lat, ostatni został zamordowany za odmowę współpracy z komunistami.

Po wyjściu z więzienia byli inwigilowani i mogli mówić o szczęściu, jeśli mogli gdziekolwiek żyć i pracować. W większości mieli złamane zdrowie i kariery. Byli wrakami ludzi, upodlonymi do granic możliwości, którym odmawiano jakiejkolwiek rehabilitacji przez dziesiątki lat. O emeryturach i odznaczeniach nie wspominając. W czasach, gdy ich oprawcy opływali w zaszczyty, premie i awanse.

Jakoś nikt nie wypomina, że ''utrwalacze władzy ludowej'' siali terror, krzywdę i śmierć, karabinem, pięścią i szantażem dusząc tych, którzy chcieli wolnej Polski.

Nie można zapominać, kto ten terror rozpętał, kto rozpoczął kampanię nienawiści, kto zaczął więzić i zabijać. Wyklęci nie poszli do lasu, bo mieli taki kaprys, tylko dlatego, że ''władza ludowa'' ich ścigała, więziła i mordowała. Już w lipcu 1944 roku sowiecki kontrwywiad nakazywał rozbrajać i aresztować polskich ''bandytów'' na Wileńszczyźnie. Niedługo później PKWN wydał nielegalny dekret o przekazywaniu polskich partyzantów z AK i NSZ w ręce NKWD i SMIERSZ. W sierpniu 1944 roku, gdy krwawiła Warszawa, PKWN uznał wszystkie organizacje podziemne, które mu się nie podporządkowały za ''nielegalne''. Członków AK i NSZ, jako ''bandytów'' więziono na lubelskim Zamku i w zasłanym ciepłymi jeszcze popiołami ludzkimi KL Majdanek. Tysiące żołnierzy AK i NSZ rozstrzelano, albo deportowano do ZSRR jeszcze przed zakończeniem wojny. 

Należy o tym pamiętać, by wiedzieć kto naprawdę był bandytą. 

* * *

Nie byli sami. Długie lata po wojnie walczyli na Litwie, Łotwie i w Estonii antykomunistyczni partyzanci, znani jako ''Leśni Bracia''. Byli wśród nich dezerterzy z Armii Czerwonej, przedwojenni żołnierze, lokalni działacze, milicjanci, byli żołnierze Legionów: Łotewskiego i Estońskiego. Ostatniego z nich, Augusta Sabbe, KGB zamordowało dopiero w 1978 roku. Tak samo boje toczyli rumuńscy partyzanci - zwolennicy obalonego króla Michała I i Żelaznej Gwardii. Ostatniego z nich, Iona Gavrilă-Ogoranu, rumuńska bezpieka Securitate schwytała dopiero w 1976 roku. Walczyli i bułgarscy partyzanci, zwani ''Goriani'', i albańscy zwolennicy króla Zoga i członkowie ruchu ''Balli Kombëtar'', byli i serbscy Czetnicy, nadal wierni Draży Mihailoviciowi i królowi Piotrowi, byli i chorwaccy ''Krzyżowcy'', na dalekim Kaukazie opór stawiali Czeczeni, Gruzini i Ormianie. Nie brakło Białorusinów i Ukraińców, Słoweńców, Rumunów na terenach włączonej do ZSRR Besarabii, a nawet ''białych'' Rosjan, walczących daleko w Związku Radzieckim. 

''Bandytów'' tych zebrała się więc całkiem spora armia, rozsiana od Dunaju po Kaukaz, licząca ponad milion ludzi. Trwająca do zupełnego unicestwienia w latach 50. i 60. Osamotniona. Heroicznie walcząca o wolność. Będąca ustami sprzeciwu wobec niesprawiedliwości. 

Ostatni wojownicy II Wojny Światowej i pierwsi żołnierze frontów Zimnej Wojny. 

* * *

„A może już nikt o nas nie wspomni i nawet nie będzie pamiętać, że walczyliśmy o wolność Ojczyzny, może określenie nas bandytami, wpajane społeczeństwu, pozostanie już na zawsze”, miał rzec wspomniany ''Zapora''

Mam cały czas nadzieję, że ''Zapora'' się mylił.

Niektórych z tych ''bandytów'' poznałem osobiście. Dzisiaj większość z nich już nie żyje. Jak zmarły w grudniu 2019 roku generał Tadeusz Bieńkowicz ''Rączy'', pochodzący z Wileńszczyzny bohater, znany m.in. z akcji ataku na więzienie w Lidzie, kawaler Virtutu Militari, którego miałem zaszczyt poznać i kilkukrotnie z nim porozmawiać. Jak zmarły parę lat temu ppłk Czesław Naleziński ps. ''Arsen'', jak żołnierz ''Ognia'', uczestnik ataku na więzienie św. Michała w Krakowie, Zbigniew Paliwoda ps. ''Jur'', jak porucznik Wacław Szacoń ''Czarny'', przyjaciel Józefa Franczaka. Prawdziwy przyjaciel, który całe życie bronił dobrego imienia ostatniego Wyklętego

Z dumą wspomnijcie ich imiona.

Pozwolę sobie zakończyć jeszcze jednym utworem:

Już księżyc zgasł, i gwiazdki lśnią

Sen zmorzył twą laleczkę 

Więc rączki złóż i oczka zmruż 

Opowiem Ci bajeczkę


Był sobie król, był sobie paź

I była też królewna

Żyli wśród róż, nie znali burz

Rzecz najzupełniej pewna


Na skraju miasta zamek ich stał

Mur go od świata dzielił

A że się tak kochali

Więc mieszkali cela przy celi


A żebyś Ty pojęła sens

Tej kołysanki nowej

Z WiN-u był ''Król''

''Paź'' z NSZ

''Królewna'' z Armii Krajowej

Za: II wojna światowa w kolorze. Facebook.com


10 komentarzy:

  1. Mam pytanie o święcenia ks. Trytka. Kto ich udzielił? Czytałem w jednym komentarzu w internecie, że podobno ks. Trytek "świętokradczo" powtórzył sakramenty u bpa Oraveca? Czy to prawda?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasadniczo święcenia kapłańskie x. Rafał otrzymał 25 czerwca 2005 r. od x. Bp. Tissier de Mallerais w Bractwie Kapłańskim św. Piusa X (FSSPX). Po odejściu z bractwa, na początku 2006 r., nawiązał współpracę z J. Exc. x. Bp'em Oliverem Oravecem. Bp. Oravec uważał, że chrzest w novus ordo może być nie ważny, ze względu na brak intencji u modernistów, jako że herezja modernizmu jest gorsza nawet od protestantyzmu, bo odrzuca jakiekolwiek historyczne Objawienie Boże i prowadzi do apostazji, odrzuca też całkowicie katolicką naukę o Kościele Chrystusowym, i neguje w ogóle konieczność Chrztu i Wiary w Chrystusa do zbawienia (czego nawet protestanci nie negują) twierdząc że "Duch Święty działa w innych religiach" (nawet tych niechrześcijańskich). Dlatego wg. Bp. Oraveca, to co Kościół orzekł o ważności chrztu u protestantów, tego nie można analogicznie przyjmować w przypadku modernistów. W tamtych czasach bp. Oravec był w tej opinii raczej jednym z nielicznych, ale obecnie już nawet bp. Sanborn uznaje nowy chrzest za wątpliwy (patrz: "Dyrektorium pastoralne Instytutu Rzymsko-katolickiego"). Dlatego też, jeśli chrzest jest wątpliwy, to wszystkie udzielone po chrzcie sakramenty tak samo (gdyż bez chrztu, żaden sakrament nie może być ważnie udzielony). Dlatego x. Rafał przyjął wówczas od bp. Oraveca warunkowo (sub conditione) wszystkie sakramenty, w tym święcenia kapłańskie. W żaden sposób nie można zaś uznać tego za "świętokradcze" przyjęcie sakramentów, świętokradztwem jest świadome przyjęcie po raz drugi/kolejny, ważnych sakramentów które wolno przyjąć tylko raz. W przypadku jakiekolwiek uzasadnionej wątpliwości, katolik (a tym bardziej kapłan) ma nie tylko prawo, ale i obowiązek przyjąć warunkowo sakrament. Ja również przyjąłem od śp bp. Oraveca warunkowo sakrament chrztu (w czerwcu 2014 r.), a od bp. Rodrigueza (który sprawował jego uroczystości pogrzebowe) przyjąłem (w październiku 2014 r) warunkowo sakrament bierzmowania (mimo iż "pierwsze" bierzmowanie miałem w tradycyjnym rycie, w FSSPX, od x. Bp. Bernarda Fellay'a, w lutym 2012 r.).

      Usuń
    2. Pytanie 1 Czy bp Oravec sam nie został konsekrowany na biskupa w wątpliwym tycie 1968?
      Pytanie 2 Czy bp Oravec przekazał komuś swoje święcenia biskupie i czy jego linia episkopatu nadal trwa na Słowacji?

      Usuń
    3. Ad 1. Nie, został konsekrowany na biskupa w tradycyjnym, katolickim rycie, w październiku 1988 r. przez J. Exc. o. Bp'a Roberta McKenna OP (konsekrowany przez J. Exc o. Bp'a Guérard des Lauriers OP). Święcenia prezbiteratu miał w lutym 1968 r., jeszcze przed wprowadzeniem nowego rytu, w podziemnym Kościele w Czechosłowacji. Tak więc jego święcenia kapłańskie i biskupie były niezaprzeczalnie ważne.
      Ad 2. Bp. Oravec przekazał Sukcesję Apostolską trzem biskupom (John Hesson - 6 czerwca 1991; Raphael Cloquell - 24 października 1996 ; José Antonio Rodríguez - 25 kwietnia 2007). Żaden z nich nie przebywa z tego co mi wiadomo w Europie, ale bp. Rodriguez, z tego co wiem, odwiedza Słowację przynajmniej raz do roku (był też kilka razy w Polsce). Poza tym bp. Oravec miał też przynajmniej jednego seminarzystę ze Słowacji, który z tego co mi wiadomo, obecnie studiuje w seminarium duchownym Instytutu Matki Bożej Dobrej Rady (IMBC) w Verua Savoia we Włoszech.

      Usuń
  2. Dziękuję za niniejszy artykuł, pytania i odpowiedzi; bardzo się cieszę że trafiłem tu gdyż jestem wzmocniony informacją tu zawartą. Uważam że te odpowiedzi (zwłaszcza o możliwie wadliwej intencji sakramentu chrztu w Novus Ordo i o warunkowym przyjęciu chrztu w tradycyjnym rycie) zasługują na swój własny artykuł z odpowiednim tytułem aby więcej czytelników mogło go znaleźć i przeczytać/odsłuchać.

    Proszę o radę: Skoro nawróciłem się do prawdziwej Wiary katolickiej (tj. Sedewakantyzm) czy powinienem przyjąć warunkowy chrzest mimo iż byłem ochrzczony w Novus Ordo jako niemowlę (w Polsce w roku 1980 lub 1981)? Nie podejrzewam księdza który mnie chrzcił (wygląda na to że był święcony w 1962 roku i otrzymał przedsoborowe seminarium w Olsztynie) o celową intencję unieważnienia chrztu, ale skoro przystał do posoborowej mszy to mógł przecież też przyjąć wypaczone pojęcie chrztu.

    Czy taka wątpliwość wystarcza do ubiegania się o warunkowy chrzest bez zuchwałości/profanacji wobec może jednak już ważnie udzielonego chrztu?

    Bóg zapłać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szanowny Panie!

      Rzeczywiście na temat ważności nowych sakramentów, a zwłaszcza Chrztu, należałoby coś jeszcze napisać. Niestety wielu ludzi nie rozumie jak ważna jest prawidłowa intencja, a także że modernizm jak mało co może mieć szczególny wpływ na tą intencję (znacznie bardziej, niż np. protestantyzm, i inne dawne herezje). Owszem Kościół zawsze domniemywał ważność intencji, w przypadku gdy szafarz zachowywał ważną formę i materię, ale dotyczyło to przede wszystkim katolickich szafarzy. Moderniści nie są katolikami.

      Co do Pańskiej sytuacji, to jest to moim zdaniem wystarczająca przyczyna, by przyjąć chrzest warunkowo, bez obawy profanacji. Kościół dopuszcza bowiem warunkowe przyjęcie sakramentów gdy istnieje jakakolwiek wątpliwość. Z jednej strony mamy ważnie wyświęconego kapłana, który użył raczej na pewno ważnej materii i formy, i można domniemywać, że miał intencje. Z drugiej strony ważne święcenia kapłańskie i tradycyjna formacja seminaryjna nie są w stanie sprawić, że taki duchowny nie będzie później modernistą. Wszyscy Moderniści doby Vaticanum II mieli przecież ważne święcenia i tradycyjną formację. Roncalli, Montinii, Bugninii, Bea, Ratzinger, Wojtyła etc. Można długo wymieniać. Oczywiście zwykły, szeregowy kapłan, wyświęcony w 1962 r., mógł nie być (przynajmniej świadomym, a więc formalnym) heretykiem, co nie zmienia faktu jego przynależności do nowej, fałszywej religii. Tak czy inaczej, absolutnej pewności co do ważności nowego chrztu nie można mieć nigdy. Inaczej w przypadku tradycyjnego rytu, gdzie niejako sam obrzęd "wymusza" posiadanie prawidłowej intencji przez szafarza (nawet heretyckiego).

      Usuń
    2. Chrystus Zmartwychwstał, Alleluja!

      Dziękuję za rychłą i bardzo rzeczową odpowiedź! Wątpliwość zasadniczo rozproszona, zatem bez większej zwłoki postaram się o warunkowy Chrzest od ks. Rafała Trytka. Dzięki Opatrzności Bożej mam możliwość łatwego dotarcia do kaplicy gdzie posługuje ksiądz Rafał. Inni czytelnicy mieszkający daleko mogą zastanawiać się czy też powinni czym prędzej przyjechać do księdza po Chrzest; a co jeśli ktoś nie ma takiej możliwości (choćby brak mobilności, choroba lub inne utrudnienia)? Skoro bez chrztu nie ma zbawienia a godzina śmierci niepewna, toteż zbyt ryzykowne odkładać i nie przyjąć ważnego sakramentu chrztu. No chyba że w ostateczności pragnienie takiego chrztu wystarczy? Może jednak w takim przypadku można skorzystać z posługi Bractwa Świętego Piusa X (którzy z większym prawdopodobieństwem są dostępni bliżej) o warunkowy chrzest? A nawet bez możliwości chrztu od bractwa, czy należałoby poprosić jakąś pobożną osobę o warunkowy chrzest?

      Te pytania się nieco teoretyczne ale mogą się komuś przydać w życiu. Natomiast całkowitą abstrakcją wydaje mi się to co gdzieś czytałem/słuchałem (może nawet w katechizmie ale nie pomnę) że w razie konieczności ważny chrzest można otrzymać nawet od poganina lub muzułmanina - trudno wyobrazić sobie jak do takiej potrzeby mogło by dojść ...

      Usuń
    3. Rozumiem że po warunkowym chrzcie należy odbyć spowiedź generalną z całego życia - w tej kolejności a nie na odwrót, ponieważ:
      a) jeśli pierwszy chrzest był nieważny to spowiedź przed chrztem też byłaby nieważna;
      b) jeśli pierwszy chrzest był ważny to grzech pierworodny jest już przebaczony i chrzest warunkowy nie ma skutku, toteż grzechy osobiste nie zostają odpuszczone podczas chrztu warunkowego.

      Zatem pierw chrzest warunkowy, po czym spowiedź generalna. Przydałby się odrębny wątek/artykuł omawiający spowiedź generalną, tj. jak do niej podejść, np.:
      1) Czy spowiadać się tylko z grzechów ciężkich?
      2) Czy spowiadać się po kolei latami/dekadami swego życia?
      3) Czy raczej wszystkie lata ująć razem wedle każdego Przykazania Bożego?
      4) Co z grzechmi które nie uchodzą za takie w Novus Ordo i które się popełniało z przekonaniem że to dobry uczynek bo soborowa religia zachęca do tego? Np. modlitwy ekumieniczne w pospóltwie z heretykami, bodajrze to grzech ciężki, ale gdy nie miało się świadomości że to nawet grzech - wówczas byłby to był grzech lekki - czy zatem z takich należy się spowiadać?
      5) I odwrotnie, co z przewinieniami wobec Novus Ordo gdy się było wyznawcą tej fałszywej religii, a które nie są grzechami według prawdziwej Wiary katolockiej? Np. nie pójście na niedzielną Novus Ordo Missae; czy był to grzech wobec trzeciego Przykazania Bożego i czy spowiadać się z tego?

      Nie chciałbym Szanownego Pana nadwyrężąć takimi pytaniami, wszakże choćby cząstkowa odpowiedź bardzo by była pomocna. Może wystarczy wskazanie włąściwej lektury? Z góry dziękuję i wspomnę w małych modlitwach, niech Bóg nagrodzi.

      Usuń
    4. Jeśli ktoś nie ma możliwości przyjęcia Chrztu warunkowo, powinien postarać się uczynić to wówczas, gdy będzie miał taką możliwość. Należy roztropnie rozważyć wszelkie możliwości i przyjąć tą, która obiektywnie jest możliwie najlepsza. Najlepiej poradzić się katolickiego kapłana, choćby telefonicznie lub w inny sposób, jeśli to możliwe.

      "No chyba że w ostateczności pragnienie takiego chrztu wystarczy?"

      Tak, w teologii katolickiej mamy pojęcie "Chrztu pragnienia". Chrzest pragnienia jest wtedy, gdy ktoś chce być ochrzczony, ale nie ma osoby, która mogłaby tego Chrztu udzielić. Człowiek ten jeśli umiera w takim stanie, umiera jako ochrzczony. Oczywiście jeśli znajdzie osobę, która zgodzi się go ochrzcić, powinien niezwłocznie przyjąć Chrzest sakramentalny. Jeżeli człowiek znajduje się w bezpośrednim niebezpieczeństwie śmierci, wówczas każdy inny człowiek może udzielić mu ważnie chrztu, nawet samemu nie będąc ochrzczonym. Tak więc nie jest żadną abstrakcją, że nawet żyd, poganin czy muzułmanin mógłby ważnie ochrzcić, tak rzeczywiście uczy Katechizm katolicki. Jak mogłoby do tego dojść? Np. w czasie wojny, na froncie, gdy umierający poganin nagle nawraca się, ale są przy nim tylko jego pobratymcy, również poganie, nie ma nigdzie w okolicy żadnego chrześcijanina. Koledzy ciężko rannego, umierającego żołnierza postanawiają spełnić jego ostatnią prośbę, i udzielają mu chrztu... Chrzest jest ważny. Podobna sytuacja może mieć miejsce w innych nagłych okolicznościach.

      Oczywiście jeśli mamy wybór, powinniśmy w pierwszej kolejności prosić o chrzest katolickiego kapłana, gdy nie ma kapłana, to np. zakonnika lub zakonnicę, jeśli nie to osobę pobożną, dobrego katolika, najpierw mężczyznę, później niewiastę, na końcu dziecko (byle by miało używanie rozumu, czyli ukończone minimum 7 lat). Dlatego też nie powinno się prosić o chrzest kapłanów FSSPX, którzy nie są katolikami, tylko schizmatykami. Chrzest w FSSPX, podobnie jak inne sakramenty, byłby ważny, ale nie godziwy. Poza tym kapłani FSSPX nie zgodzili by się udzielić Chrztu sub conditione, gdyż według nich chrzest w novus ordo jest ważny. Zaproponowali by co najwyżej uzupełnienie obrzędów Chrztu Św., czyli udzielenie namaszczenia, egzorcyzmów etc., ale nie samego Chrztu. O taki obrzęd zwykle prosi się Kapłana wówczas, gdy Chrzest udzielany był przez osobę świecką, w sytuacji zagrożenia życia itp. Tak więc jeśli ktoś boi się, czy dożyje spotkania z kapłanem (jest to uzasadniony lęk, np. z powodu choroby czy podeszłego wieku), może w obecnej sytuacji poprosić o Chrzest warunkowy osobę świecką (koniecznie w obecności przynajmniej dwóch świadków), a jeśli uda mu się później dotrzeć do katolickiego Kapłana, wówczas poinformować go o tym w jaki sposób został mu udzielony Chrzest i przez kogo, i poprosić właśnie o uzupełnienie pozostałych obrzędów Chrztu.

      Usuń
    5. O to w jakiej kolejności najlepiej przystąpić (najpierw spowiedź czy chrzest) najlepiej byłoby zapytać kapłana. Logicznie nasuwa się kolejność którą Pan przytoczył, jednak z tego co dobrze pamiętam, to ś.p. Bp. Oliver Oravec, kiedy mnie Chrzcił sub conditione, to chyba najpierw mnie wyspowiadał (nie była to na pewno spowiedź generalna, a zwykła). Być może chodziło o to, że gdyby pierwszy chrzest okazał się ważny, to wówczas abym był w stanie łaski uświęcającej, przystępując do tych właśnie uzupełniających obrzędów Chrztu (namaszczenie, egzorcyzmy etc), które niosą ze sobą dodatkowe łaski, jako sakramentalia / błogosławieństwa itp. Oczywiście bp. Oravec dopiero po Chrzcie warunkowym dopuścił mnie do Komunii św. (być może była to moja I Komunia Św.) Wówczas byłem z pewnością w stanie łaski, gdyż : a) jeśli pierwszy chrzest był ważny, to grzechy zostały mi odpuszczone w rozgrzeszeniu na spowiedzi; b) jeśli pierwszy chrzest był nieważny, to po prostu spowiedzi nie było, a chrzest warunkowy zmazał grzech pierworodny i wszelkie grzechy uczynkowe.

      Co do spowiedzi generalnej, najlepiej sięgnąć do jakiś starszych poradników / modlitewników / dziełek pobożnych, gdzie jest opisane jak należy się do niej przygotować. Najlepiej też poradzić się bezpośrednio kapłana, odbyć rozmowę duchową przed taką spowiedzią.

      Na pierwsze trzy pytania najlepiej jeśli wypowiedział by się właśnie spowiednik. Ogólną zasadą jest, że nie ma obowiązku spowiadania się z grzechów lekkich, a tylko z ciężkich.

      Co do pytań 4 i 5, to trzeba wiedzieć właśnie kiedy jest grzech ciężki, a kiedy lekki, lub kiedy w ogóle nie popełnia się grzechu. Grzech jest wtedy, kiedy obiektywnie przekroczy się Prawo Boskie. Czyli jeśli coś tylko "wydaje się nam" że jest grzechem, lub zostaliśmy wprowadzeni w błąd w tej materii, np. przez fałszywą religię, jak sekta novus ordo, wówczas nie popełniliśmy grzechu. Np. komuś może się wydawać, że zjedzenie mięsa w każdy piątek jest zawsze grzechem, więc jeśli np. Boże Narodzenie wypadło w piątek, i taka osoba wówczas zjadła mięso, może błędnie myśleć, ze zgrzeszyła. Obiektywnie nie ma jednak grzechu, bo Prawo Boskie ani kościelne nie zostało naruszone. Co innego jest jednak w sytuacji, gdy coś jest grzechem, ale nie wiemy o tym, lub zostaliśmy wprowadzeni w błąd. Wówczas popełniamy grzech lekki (w sytuacji niezawinionej nieświadomości). Tak więc np. wczoraj, w Piątek Wielkanocny, post jakościowy obowiązywał, a więc nie można było jeść mięsa. Jednak w modernistycznej religii również w ten piątek post nie obowiązuje, tak jak w święta nakazane, moderniści zmienili bowiem u siebie dyscyplinę postną. Osoba dopiero co nawrócona z modernizmu może nie znać jeszcze tradycyjnej, katolickiej dyscypliny postnej, i myśleć że w takim dniu można jeść mięso. Wówczas obiektywnie łamie prawo i grzeszy, ale jest to grzech nieświadomy, a więc lekki, z którego nie ma konieczności spowiadać się, nie niszczy on bowiem łaski uświęcającej.

      Tak więc jeśli ktoś nieświadomie uczestniczył w ekumeniackich obrzędach, neokatechumenatach, oazach, dniach młodzieży w Lednicy (taki "katolicki Woodstock") i tym podobnych, myśląc że robi dobrze, to był to jedynie grzech lekki (obiektywnie łamał Prawo Boże, i to w bardzo poważnej materii, ale nie był wówczas tego świadomy). Natomiast nie uczestnicząc w nowej "mszy", nie łamał w żaden sposób Prawa Bożego, ponieważ Pan Bóg ani Kościół nie nakazuje nikomu uczestnictwa w niekatolickich obrzędach, wręcz przeciwnie, jest to zakazane. Grzechem było natomiast właśnie uczestniczenie w nowej "mszy", ale podobnie jak wyżej, był to jedynie grzech lekki. Ciężko też mówić aby taka osoba mogła zgrzeszyć zaniedbaniem obowiązku niedzielnego, skoro w ogóle nie znała katolickiej Mszy Św. Pamiętać należy że grzeszy tylko ten, co opuszcza Mszę św., kiedy ma Mszę do opuszczenia. Ktoś kto nie ma Mszy (tzn. nie ma fizycznej możliwości uczestniczyć we Mszy, lub w ogóle jej nie zna [prawdziwej, katolickiej Mszy]) nie popełnia w ogóle żadnego grzechu.

      Usuń