Niedawno pewien duchowny religii Novus Ordo, pan "bp" Atanazy Schneider zaapelował do "papieża Franciszka" (pan Jerzy Bergoglio) o "pełne kanoniczne uznanie FSSPX", a także wypowiedział się na temat możliwego (jego zdaniem) "dialogu", czy też "zbliżenia" z "sedewakantystami". Takie słowa u ust typowego "konserwatysty novus ordo", oraz oficjalnego przedstawiciela [po]soborowego "kościoła", są same w sobie pewnym zaskoczeniem i nowością. Jak dotąd bowiem, zarówno "oficjalna" hierarchia modernistyczna, jak również większość świeckich przedstawicieli "oficjalnie uznanych" konserwatystów czy "tradycjonalistów", zbywała temat milczeniem, udawała że nas nie ma, że nie istniejemy, traktowała nas jak jakiś temat tabu, jak trędowatych, a samo słowo "sedewakantyzm" nie przechodziło im nawet przez gardło, było "słowem którego nie wolno wymawiać".
To chyba pierwsza tego typu wypowiedź modernistycznego "biskupa" którą usłyszałem od ok 10 lat, czyli od czasu kiedy sam utożsamiam się z "sedewakantyzmem", czyli po prostu integralnym, rzymskim katolicyzmem. Co najlepsze, ta wypowiedź nie jest w duchu pejoratywnym, wręcz przeciwnie, "bp." Schneider sam wprost przyznaje, że sedewakantyści "nie odrzucają żadnych prawd wiary, jak czynią to schizmatycy". Tak więc nawet modernistyczny neokościół nie jest w stanie zarzucić nam żadnej herezji czy błędu (jak nieudolnie próbowali to kiedyś robić lefebryści, sami będący de facto jansenistyczno-starokatolickimi heretykami, odrzucającymi Nieomylność Papieską). Nie da się obalić stanowiska sedewakantystycznego, za pomocą teologii i filozofii katolickiej, ani żadnych innych racjonalnych i merytorycznych argumentów. Nie da się również tego stanowisko i ruchu ignorować w nieskończoność. Owszem, było to możliwe na początku, w latach 70'tych i 80'tych, a nawet na początku lat 90'tych, gdy sedewakantystami byli naprawdę nieliczni "wybrańcy", gdy był to ruch marginalny, spotykający się na Mszach św. odprawianych rzeczywiście w słynnych "piwnicach i garażach", ale ta sytuacja przez ostatnie 25-30 lat diametralnie się zmieniła. Dziś "sedewakantyści" posiadają (przynajmniej na zachodzie, zwłaszcza w obydwu Amerykach) normalne kościoły, w których toczy się życie parafialne, klasztory, instytuty życia konsekrowanego, instytuty kapłańskie, seminaria duchowne, szkoły dla dzieci i młodzieży etc., a więc wszystko to, czym szczyci się FSSPX czy FSSP. Od 2013 r., od czasów objęcia funkcji naczelnego okupanta Watykanu przez Jerzego Bergoglio, liczba "sedewakantystów" (przynajmniej w Polsce) zwiększyła się co najmniej dwukrotnie. Dziś więc nie sposób już udawać, że nas nie ma, bo coś takiego świadczy tylko i wyłącznie o ignorancji lub świadomej manipulacji i kłamstwie...
Na zdjęciach powyżej katolickie siostry od św. Tomasza z Akwinu (dominikanki) związane z x. bp. D. Sanbornem (ICR), w tle niedawno wybudowany nowy klasztor wraz z kaplicą klasztorną w stylu neogotyckim, Brooksville, Floryda, USA.
Jak podaje portal Dorzeczy.pl:
Schizmatycy są bliżej Kościoła niż sedewakantyści?
Bp Schneider zwrócił uwagę na paradoks, w ramach którego posoborowa Stolica Apostolska utrzymuje bliższe stosunki ze schizmatykami z różnych wspólnot prawosławnych niż z sedewakantystami, którzy są jego zdaniem bliżej Kościoła i nie odrzucają żadnych prawd wiary, jak czynią to schizmatycy.
Duchowny wskazał w tej kwestii na „okoliczności łagodzące” w podejściu do ruchu sedewakantystycznego, jakie stanowi fakt kryzysu w Kościele, do eskalacji którego „przyczyniły się władze Stolicy Apostolskiej”. Jednak zbliżenie Watykanu i sedewakantystów, jak uważa bp Schneider, „będzie możliwe tylko wtedy, gdy w Rzymie Boża Opatrzność ponownie zezwoli na obecność silnych i odważnych, ortodoksyjnych papieży, którzy głoszą i promują całkowitą integralność wiary katolickiej, liturgii i moralności”.
https://dorzeczy.pl/religia/273205/bp-schneider-o-fsspx-fssp-i-sedewakantystach.html
W pełni możemy się również zgodzić z ostatnim zdaniem. Jakiekolwiek "zbliżenie" z Watykanem „będzie możliwe tylko wtedy, gdy w Rzymie Boża Opatrzność ponownie zezwoli na obecność silnych i odważnych, ortodoksyjnych papieży, którzy głoszą i promują całkowitą integralność wiary katolickiej, liturgii i moralności”. Aczkolwiek wówczas problem po prostu sam się rozwiąże, czy raczej zniknie. Jeżeli na tronie św. Piotra zasiądzie wreszcie katolik, który będzie silny i odważny, ortodoksyjny, który będzie głosił i promował całkowitą integralność wiary katolickiej, liturgii i moralności, to wówczas po prostu zakończy się okres vacatu, i Stolica Apostolska będzie znowu obsadzona, będziemy mieć Papieża, katolickiego (bo innego nie ma!), i problem obecnego sedevacante po prostu zniknie. Katolicy Rzymscy integralni z największą radością poddadzą się najwyższej, Apostolskiej i Chrystusowej władzy prawowitego namiestnika Boga – naszego Pana Jezusa Chrystusa na Ziemi i następcy Księcia Apostołów – św. Piotra. Oczywiście, słowa te musimy jednak rozumieć prawidłowo, po katolicku. Ktoś kto "głosi i promuje całkowitą integralność wiary katolickiej" to NIE JEST konserwatysta Novus Ordo (czyli np. pan Atanazy Schneider, albo jego idol, x. Józef Ratzinger). Ktoś kto "głosi i promuje całkowitą integralność wiary katolickiej" to ktoś, kto zachowuje ją całą i nieskalaną, oraz niezmienną, kto wierzy we wszystko, co było "zawsze, wszędzie i w ten sam sposób", a brzydzi się wszelką nowością, ktoś kto potępia herezje, nowinki i błędy współczesne, bowiem logiczną konsekwencją przyjęcia i głoszenia prawdy, jest wykazanie i potępienie błędów, słowem, jest to Katolik Rzymski integralny.
Kiedy więc będziemy wiedzieli, że mamy katolickiego Papieża? Gdy dokumenty heretyckiego Vaticanum II zostaną uroczyście spalone na pl. św. Piotra, wraz z heretyckim i bluźnierczym "mszałem" Novus Ordo Missae "świętych" heretyków Montiniego i Wojtyły, gdy wszystkie posoborowe herezje zostaną uroczyście potępione, a ich twórcy i propagatorzy uroczyście wyklęci z Kościoła, gdy nowa "msza" zostanie całkowicie zniesiona i zakazana, a prawdziwy Mszał Rzymski (św. Piusa V, z późniejszymi zmianami aż do 1958 r.) zostanie uznany za "jedyną formę lex orandi Rytu Rzymskiego", gdy uznane za nieważne zostaną wszystkie fałszywe, posoborowe "kanonizacje" (w przypadku tych potencjalnie prawdziwych, dotyczących katolików żyjących przed soborem, którzy zmarli w opinii świętości, przyszły papież może oczywiście "zatwierdzić" ich kult [uznać ważność kanonizacji, czy raczej uczynić je ważnymi] za pomocą jednego dekretu, bowiem to papież decyduje o formie procesu kanonizacyjnego, i może wręcz pominąć wszelkie formalności...), w końcu gdy potępieni zostaną jako jawni heretycy i odstępcy od prawdziwej wiary wszyscy posoborowi pseudopapieże, od Roncalliego po Bergoglio.
Jak w praktyce się to dokona, tego oczywiście nie wiemy. Nie ma w obecnych strukturach "posoborowego kościoła" nikogo, kto mógłby być kandydatem na papieża. To jest raczej oczywiste. Wszyscy oni zdążyli nasiąknąć herezją modernizmu. Nie ma również kogoś takiego w szeregach FSSPX, które już teraz stało się de facto częścią neokościoła, choć jeszcze nie posiada formalnie statusu kanonicznego, ale zachowuje się dokładnie w taki sposób, jakby już go posiadało, a więc tak jak instytuty "ecclesia dei". Dlatego zgadzam się również z pierwszą częścią wypowiedzi "bp." Schneidera, że „nie ma żadnych ważnych powodów, aby odmawiać duchowieństwu i wiernym FSSPX oficjalnego uznania kanonicznego”. Takie uznanie już się dokonało, gdy Bergoglio zezwolił im bezterminowo na udzielanie rozgrzeszenia oraz błogosławienie małżeństw (do tych dwóch aktów niezbędna jest jurysdykcja). Tak więc lefebvryści czekają jedynie na oficjalne zatwierdzenie ich statusu, w praktyce niczym nie różniąc się już teraz od indultowców (którymi często gardzą, wbrew logice). Natomiast aby przywrócić katolickiego Papieża, niezbędna jest Boska interwencja, i to niezależnie od tego, jaką tezę teologiczną się wyznaje. Jeśli ktoś jest zwolennikiem tezy materialno-formalnej (Cassiciacum) to liczy na cud, w postaci nawrócenia jakiegoś modernisty ("kardynała" Novus Ordo) i wyboru go na papieża przez modernistyczne "kolegium kardynalskie" (kolejny cud), lub też nawrócenie już wybranego "papieża materialnego" (co również byłoby cudem). Jeśli natomiast ktoś jest zwolennikiem "twardego" sedewakantyzmu, to liczy albo na bezpośrednią Boską interwencję, albo na wybór papieża przez niedoskonały (niepełny) sobór powszechny. Ale żeby doszło do takiego wyboru przez aktualnie żyjących, katolickich biskupów, to również potrzebny jest cud, aby się oni zjednoczyli i spotkali razem, na wspólnym posiedzeniu, na którym wybiorą papieża... A więc koło się zamyka, za każdym razem opieramy się na cudzie, na nadprzyrodzonym działaniu Bożej Opatrzności. Dlatego zostaje nam modlitwa. Być może, pewnym rozwiązaniem jest tutaj miecz (ramię świeckie) a więc, że Boża Opatrzność doprowadzi do nawrócenia jakiegoś narodu, który zbuduje katolickie państwo, i to państwo przeprowadzi "specjalną operację militarną" zajmując zbrojnie Watykan, obalając modernistycznych okupantów (przeprowadzi więc "demodernizację") a następnie przywróci tam władzę prawowitym właścicielom – katolikom integralnym, co spowoduje że nasi katoliccy biskupi będą niejako "zmuszeni" zorganizować wreszcie na Watykanie ten "niepełny sobór" i wybrać spośród siebie katolickiego papieża. Jest to jedna z możliwych opcji.
Módlmy się o katolickiego Papieża i zakończenie obecnego kryzysu Kościoła i świata, za wstawiennictwem Maryi Niepokalanej Królowej i Wszystkich Świętych!
Michał Mikłaszewski, redaktor naczelny
Może, niektórzy z nas doczekają chwili, kiedy ci wszyscy tzw. konserwatyści z novus ordo zrozumieją, że tylko postawa tzw. sedewakantystów jest jedyną katolicką odpowiedzią na dzisiejszą apostazję watykanu i ich naśladowców lokalnych.
OdpowiedzUsuńTak im i nam dopomóż Bóg.
Myślę że tzw. konserwatyści novus ordo zrozumieją to nawet szybciej niż sekciarze - lefebvryści, którzy mają po prostu całkowicie wyprane mózgi, które są niezdolne do logicznego, racjonalnego, katolickiego myślenia...
UsuńProblem w tym że katolicy nie znają swojej wiary. Ja się urodziłem w 87r i znam tylko Novus ordo od dziecka. Wszystko czym byłem karmiony to modernizm. Angażowałem się mocno w religię. I przez ponad 35lat życia nie trafiłem na nic o tradycji. Pomimo kontaktu z zakonami wyjazdów rekolekcji pielgrzymek nic...
Usuń"(w przypadku tych potencjalnie prawdziwych, dotyczących katolików żyjących przed soborem, którzy zmarli w opinii świętości, przyszły papież może oczywiście "zatwierdzić" ich kult [uznać ważność kanonizacji, czy raczej uczynić je ważnymi] za pomocą jednego dekretu, bowiem to papież decyduje o formie procesu kanonizacyjnego, i może wręcz pominąć wszelkie formalności...)"
OdpowiedzUsuńW tym fragmencie przypomniał mi się fragment tekstu duchownego FSSPX (link do tekstu: https://www.piusx.org.pl/zawsze_wierni/artykul/3253):
" Z dokumentu komentującego motu proprio Ad tuendam fidem z roku 1998 wynika, że będziemy obecnie mieli do czynienia z innym rodzajem „nieomylnego” magisterium papieskiego, niebędącym bezpośrednio nieomylnym ani niedefiniującym per se, ale raczej aktem zwyczajnego magisterium papieskiego dotyczącego doktryny nieomylnie nauczanej przez zwyczajne i powszechne magisterium kolegium biskupiego. W trybie tym papież działa po prostu jako interpretator kolegialnego magisterium. A biorąc pod uwagę konstytucję apostolską Divinus perfectionis Magister z roku 1983, jasne jest, że odnosi się to do kanonizacji. Tak więc obecnie kanonizacje nie cieszą się gwarancją osobistej nieomylności uroczystego magisterium papieskiego. Czy więc cieszyć się będą gwarancją [nieomylności] zwyczajnego i powszechnego magisterium kolegium biskupiego? Biorąc pod uwagę osąd Benedykta XIV dotyczący legislacji ws. beatyfikacji i kanonizacji dokonanych do XII wieku, odpowiedź wydaje się negatywna (De servorum Dei beatificatione et beatorum canonizatione, ks. I, rozdz. 10, nr 6). Papież ten uważał owe dekrety za omylne właśnie dlatego, iż papieże w tych wcześniejszych czasach jedynie autoryzowali akty lokalnych biskupów. Posoborowa legislacja stanowi powrót do legislacji sprzed XII wieku i z pewnością rodzi wątpliwości co do nieomylności obecnych kanonizacji."
Czyli FSSPX rozróżnia kanonizacje na te przedsoborowe, które były nieomylne i na te posoborowe, które były omylne, bo zmieniono procedurę kanonizacyjną. To jest jakiś absurd, bo kanonizacja jest jedna i ta sama, papieża przecież nie obowiązują żadne formalne procesy w tej dziedzinie i nie musi stosować się do formalnych procedur. Jeśli chce to może ogłosić kogoś świętym przez dokument na piśmie podpisany lub nawet poprzez audycję wideo. Liczy się to, żeby wyraźnie zadeklarował, że podaje do wiadomości wszystkim katolikom, że dana osoba jest świętą i jego kult obowiązuje w całym Kościele katolickim. Nie potrzeba do tego wcześniejszego aktu beatyfikacji. Taki akt zyskuję tę samą rangę nieomylności, co klasyczna procedura kanonizacyjna. Inaczej dochodziłoby do absurdów, czyli możliwości kwestionowania świętości świętych wczesnego Kościoła, którzy przecież nie mieli żadnej procedury kanonizacyjnej.
Zresztą sama kanonizacja rozumiana jako konkretny akt formalny jest procesem wtórnym w Kościele, nie jest pierwotna dla Kościoła więc samo sugerowanie, że potrzeba dodatkowo tego do nieomylności jest absurdem. Istotą jest sama w sobie decyzja papieża do uznawania kogoś za świętego i do sprawowania jego kultu. Sam fakt, że papież w swoim nauczaniu podaje osobę jako świętą wystarczy i sam fakt, że papież modlił się w ramach czynności liturgicznej do danego świętego automatycznie daje katolikom do zrozumienia, że sprawowanie kultu tego świętego jest właściwe. Papież przecież nie może modlić się w czasie danej czynności liturgicznej do fałszywego "świętego"? Lex orandi, lecz credendi.
OdpowiedzUsuń