Stefan [kard.] Wyszyński - arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz prymas Polski w latach 1948 – 1965 |
Modernistyczny Neokościół zapowiedział że dokona "beatyfikacji" Stefana Wyszyńskiego. Pseudopapież Bergoglio upoważnił watykańską "Kongregację do Spraw Kanonizacyjnych" do ogłoszenia dekretu o "cudzie" za wstawiennictwem "Czcigodnego Sługi Bożego" kard. Stefana Wyszyńskiego. Oznacza to, że "proces beatyfikacyjny" zakończył się i wkrótce poznamy datę i miejsce uroczystej "beatyfikacji" – poinformowało Biuro Prasowe Archidiecezji Warszawskiej.
Bergoglio przyjął wczoraj na audiencji "prefekta" "Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych", "kard." Angelo Becciu i upoważnił tę dykasterię do opublikowania ośmiu dekretów. Jeden z nich dotyczy "cudu" za przyczyną kard. Stefana Wyszyńskiego – poinformowało na oficjalnych stronach watykańskie biuro prasowe. Wkrótce, być może w ciągu najbliższych tygodni, możemy spodziewać się kolejnego komunikatu "Stolicy Apostolskiej": zostanie w nim podana data "beatyfikacji" oraz jej miejsce. Dowiemy się także, kto w imieniu "papieża" dokona promulgacji (ogłoszenia) dekretu o "beatyfikacji". Przypomnijmy, że "kard." Kazimierz Nycz wyraził nadzieję, że "beatyfikacja" odbędzie się w Warszawie. Proces rozpoczął się w 1989 r. a zakończył w 2019 r.
Kim był kard. Stefan Wyszyński? Był na pewno ostatnim jak dotąd Prymasem Polski. To nie ulega wątpliwości. Został mianowany na ten urząd w 1948 r. przez Papieża Piusa XII i objął go ważnie i legalnie, nie był przed przyjęciem tego urzędu jawnym heretykiem. Był także biskupem Kościoła katolickiego (miał ważną, katolicką sakrę biskupią) oraz Kardynałem Świętego Kościoła Rzymskiego (mianowany także przez Piusa XII, w 1953 r.). Jednak okoliczności jego wyboru na urząd prymasowski są co najmniej bardzo dziwne i podejrzane. Po śmierci Augusta kard. Hlonda, ostatniego z wielkich Prymasów Polski, jego naturalnym następcą był Biskup łomżyński - J.Exc x Stanisław Kostka Łukomski (który celebrował uroczystości pogrzebowe zmarłego Prymasa). Wyszyński nie był wówczas w ogóle brany pod uwagę. Jednak Bp. Łukomski wracając z pogrzebu kard. Hlonda z Warszawy do Łomży zginął w "wypadku samochodowym". W rzeczywistości jednak był to zwyczajny mord dokonany przez komunistów, Bp. Łukomski był bowiem prawdziwie nieugięty i niezłomny (w przeciwieństwie do Wyszyńskiego, o czym parę słów powiemy później). Prawdopodobne jest też że w ten mord zamieszane było także środowisko modernistyczne, które współpracowało z komunistami w destrukcji polskiego Kościoła. Do tego środowiska należał także i Wyszyński (grupa z Lasek etc.). Co prawda nie ma żadnych dowodów na jakiekolwiek powiązania Wyszyńskiego czy jakiegokolwiek innego duchownego z tym zabójstwem, ale dziwnym trafem w "wypadku" nie zginął ani kierowca Bp. Łukomskiego, ani jego sekretarz. I również dziwnym "zbiegiem okoliczności" po śmierci Bp. Łukomskiego pojawiła się nagle kandydatura młodego wówczas Bp. Wyszyńskiego, związanego z modernistycznym i podejrzewanym o związki z masonerią środowiskiem Lasek.
Fakty są jednak takie, że Wyszyński od początku swych rządów wykazywał się brakiem stanowczości i bezwzględnej obrony zasad zarówno w kwestiach religijnych, jak i politycznych. W latach 50'tych pozwolił na swobodne rozprzestrzenianie się modernistycznych trendów i awansy osób podejrzanych o modernizm, które później okazały się czołowymi modernistami. Doprowadził do wyświęcenia na biskupa młodego krakowskiego modernisty - Karola Wojtyły w dniu 28 września 1958 r. - na kilkanaście dni przed śmiercią Piusa XII (Wojtyła nie miał wówczas nawet 40 lat, był natomiast znany z tego że np. już ok 1950 r. wbrew przepisom liturgicznym odprawiał nielegalne i świętokradcze msze w szałasach pasterskich lub na kajakach przodem do ludu, i wprost mówił że już za kilka lat będzie je odprawiał po polsku, to wszystko działo się pod nosem Wyszyńskiego, który nic z tym nie robił, za takie naganne zachowanie Wojtyła powinien zostać co najmniej suspendowany, on jednak został... biskupem...). Niedługo później Wojtyła otrzymał kolejny awans, na ordynariusza krakowskiego, jeszcze w czasie trwania Vaticanum II, w 1964 r., widocznie w nagrodę za sprzyjanie modernistom i destrukcję Wiary katolickiej dokonaną na tym zbójeckim pseudo-soborze.
W latach 60'tych Wyszyński razem z Wojtyłą i grupą kilkudziesięciu polskich biskupów wziął udział w obradach zbójeckiego Vaticanum II. Prymas Polski kard. Stefan Wyszyński zasiadał w "Prezydium Soboru" oraz w "Sekretariacie do spraw Nadzwyczajnych". Wojtyła należał zdecydowanie do frakcji liberalnej (tzw. "postępowej"), natomiast Wyszyńskiego zaliczyć można do grupy tzw. centrum, które głosowało w większości w zgodzie z wytycznymi i propagandą frakcji liberalnej (wspomina o tym m.in. abp. Marcel Lefebvre w swojej książce "Oni Jego zdetronizowali" oraz "Oskarżam Sobór"). W 1965 r. Wyszyński podpisał (podobnie jak Wojtyła) heretyckie dokumenty Vaticanum II, zwłaszcza jawnie heretycką konstytucję "o Kościele w świecie współczesnym" Gaudium et spes (Wojtyła był jednym z aktywniejszych członków jej zespołu przygotowawczego i przyczynił się do ostatecznego jej kształtu), "konstytucję dogmatyczną o Kościele" Lumen gentium, "Dekret o ekumenizmie" Unitatis redintegratio, "Deklarację o stosunku Kościoła do religii niechrześcijańskich" Nostra aetate, oraz "Deklarację o wolności religijnej" Dignitatis humanae. Wszystkie te dokumenty są jawnie heretyckie, sprzeczne z Magisterium Kościoła katolickiego, naukami wszystkich poprzednich Papieży i Soborów Powszechnych, a zwłaszcza nauczeniem wielkich Papieży ostatnich dwustu lat - od Grzegorza XVI aż do Piusa XII włącznie, którzy potępiali te błędy i zwalczali je (liberalizm, wolność religijną, modernizm, fałszywy ekumenizm, błędne poglądy o Kościele i świecie). Wszystkie te błędy zostały potępione m.in. w Syllabusie Papieża Piusa IX, w wielu encyklikach Papieskich, m.in. Quanta cura Piusa IX, Libertas Leona XIII, Pascendi Św. Piusa X, Mortalium Animos Piusa XI, oraz Mystici corporis Piusa XII. W chwili podpisania heretyckich dokumentów Vaticanum II Wyszyński, Wojtyła jak i wszyscy inni, którzy je podpisali, stali się jawnymi heretykami i wykluczyli się sami automatycznie z Kościoła katolickiego, tracąc przy tym wszelką jurysdykcję i prawo do urzędów kościelnych (stało się to najpóźniej w tym momencie, zakładając że wcześniej nie wiedzieli nic o heretyckich intencjach Roncalliego i Montiniego, inaczej już wcześniej byli heretykami i schizmatykami, uznając ich za Papieży).
O tym co działo się później wszyscy już dość dobrze wiedzą. Herezjarcha Montini (pseudo-papież "Paweł VI") w 1965 r., jeszcze w trakcie trwania soboru wprowadził pierwszą "reformę liturgiczną", w której dopuścił celebracje mszy przodem do ludu oraz w językach narodowych, w 1967 r. przedstawił po raz pierwszy projekt NOM (tzw. "msza normatywna") który został wówczas odrzucony przez większość biskupów. Ostatecznie w 1969 r. (w pierwszą niedzielę Adwentu b.r. minie dokładnie 50 lat) wprowadził ten sam projekt, z niewielkimi poprawkami (m.in. zmiana definicji w "ogólnym wprowadzeniu", jednak istota pozostała bez zmian) - czyli heretycką i bluźnierczą judeo-protestancką nową "msze" (Novus Ordo Missae - NOM), która stała się nowym kultem nowej posoborowej religii modernistycznejgo Neokościoła (znacznie bardziej pasującym do nowej ekumeniackiej doktryny Vaticanum II niż katolicka Msza Św.). Spełniły się więc dokładnie marzenia i słowa Wojtyły z lat 50'tych, za które został by niewątpliwie ekskomunikowany przez jednego z wielkich Papieży, jak choćby św. Pius X. Wyszyński wszystkie te zmiany zaakceptował, przyjął i konsekwentnie aczkolwiek bardzo powoli i rozważnie wprowadzał je w naszym Kraju (zgodnie z wytycznymi samego Montiniego, który nie chciał natychmiastowej rewolucji, obwaiał się bowiem oporu). To on jest bezpośrednio odpowiedzialny za zniszczenie katolickiej Wiary i Kościoła w Polsce. Nie popełnił błędu który popełnili skrajnie liberalni biskupi na zachodzie, wprowadzając wszystkie zmiany radykalnie, od razu, w ten sposób powodując zdecydowany opór i narodzenie się środowisk "tradycjonalistycznych". Wyszyński przyjął strategię typową dla konserwatysty novus ordo, strategię prezentowaną i dopracowaną do perfekcji przez takich modernistów jak Józef Ratzinger, i jego współcześni następcy ("kard" Burke, Sarach, "abp" Schneider etc.). Strategia ta polega na bardzo powolnym wprowadzaniu zmian, tylko na tyle na ile jest to absolutnie konieczne, z zachowaniem wielu dotychczasowych form zewnętrznych, oprawy, zwyczajów, a nawet zezwolenie czy popieranie powrotu pewnych czysto zewnętrznych elementów tradycyjnych. Jest to tzw. "hermeneutyka ciągłości", jak to określił Ratzinger, czyli inaczej modernizm ubrany w tradycyjne szaty, i posługujący się katolicką terminologią. Znamy to doskonale z przykładów historycznych, w ten sam sposób postępowali anglikanie, i dlatego udało się im zwieść 99 % angielskich katolików...
Wiemy więc że Wyszyński nie bronił Wiary katolickiej przed modernistami, wręcz przeciwnie, przyjął modernizm, stanął po stronie rewolucji modernistycznej i doprowadził walnie do upadku Katolicyzmu nad Wisłą, i to z gorszymi skutkami niż w krajach zachodnich, gdzie spora część katolików zorientowała się w sytuacji i sprzeciwiła się modernistom odchodząc z fałszywego "kościoła", tworząc skupiska Kościoła katolickiego, które chociaż rozproszone, dziś funkcjonują prężnie, w wielu krajach istnieją liczne katolickie parafie, szkoły, klasztory oraz seminaria duchowne. W Polsce niestety do tego poziomu jest nam bardzo daleko... To oczywiście zamyka jakąkolwiek dyskusje w sprawie ewentualnej beatyfikacji Wyszyńskiego (której mógłby dokonać katolicki Papież, kiedy tylko znowu będzie). Heretyk nie może być Świętym Kościoła katolickiego. Niektórzy jednak próbują usprawiedliwiać Wyszyńskiego stwierdzając że co prawda, był modernistą, ale był też wielkim Polakiem, patriotą, (politykiem?) i zrobił dużo dobrego dla Polski, bronił Kościół przed komunistami etc. Już samo postawienie sprawy w ten sposób pokazuje, że taka osoba nie posiada katolickiego myślenia, nie ma tego co konieczne - sensum catholicum, sensum fidei (czyli zmysłu Wiary). Katolik NIGDY, pod żadnym pozorem, nie może odróżniać polityki od religii (podobnie jak nie może odróżniać życia prywatnego od publicznego). Dla wierzącego katolika polityka jest zawsze podporządkowana zasadom Religii, nigdy nie odwrotnie. Podobnie zresztą jak każda inna dziedzina życia. Katolik nie ma podwójnej, potrójnej czy poczwórnej moralności jak np. żydzi czy protestanci. Katolik ma tylko jedną moralność, tylko jeden system i hierarchię wartości - katolicką. Tak więc ktoś kto jest heretykiem, a więc wrogiem Wiary katolickiej, nie może jednocześnie być patriotą ani prawdziwie kochać Ojczyzny, nie może zrobić dla niej niczego obiektywnie dobrego, gdyż najważniejszym dobrem Ojczyzny jest to, aby była ona katolicka, aby synowie jej Narodu byli dobrymi katolikami i zbawili swe dusze. Nie ma większego dobra Ojczyzny. Dobra doczesne i materialne, nawet wolność, są wobec tego niczym.
Ale czy rzeczywiście Wyszyński był takim "bezkompromisowym antykomunistą" jak zwykło się go obecnie przedstawiać? Oczywiście, nie był. Należy tu rozróżnić oczywiście, nazwijmy to, zdroworozsądkową i racjonalną politykę (z którą nie każdy musi się zgadzać) jaką prowadził np. kard. Hlond, a więc po prostu aby nie dać się zbyt łatwo i szybko zabić (podobną politykę prowadził przecież Papież Pius XI zarówno w Meksyku jak i w Hiszpanii, gdzie dopiero po ostatecznym zwycięstwie gen. Franco Stolica Apostolska uznała oficjalnie jego rząd i nawiązała z nim stosunki dyplomatyczne, wcześniej zachowując neutralność). Wyszyński jednak posunął się zdecydowanie dalej, udzielając w pewnym momencie wręcz "mandatu" władzy ludowej, byle by nie dociskała zbyt mocno Kościoła. Jego "non possumus" było wyjątkowo niekonsekwentne. Nie wyciągnął żadnych konsekwencji od biskupów, którzy pod jego nieobecność podczas "internowania" (warunki miał zapewnione bardzo dobre, niczym TW Bolek w latach 80'tych) podpisali haniebne i uwłaczające dla Kościoła porozumienie z komunistami (w którym m.in. potępiono "bandytów" ukrywających się w lasach - czyli Żołnierzy Niezłomnych). Żaden z nich nie został ekskomunikowany, suspendowany czy odwołany, mimo iż Pius XII wyraźnie zakazał jakichkolwiek układów z komunistami, pod groźbą ekskomuniki. Wyszyński nie reagował też szczególnie na mordy dokonywane na biskupach i księżach, którzy byli więzieni i torturowani w katowniach ubeckich, i skazywani na śmierć w sfingowanych procesach. Nie przeciwstawił się grabieży majątku narodowego, majątku Kościoła i ziemian, kolektywizacji która doprowadziła do zniszczenia wsi polskiej. Wręcz przeciwnie, zdawało się, że popierał większość tych "reform", w swoich pismach więcej sprzeciwiał się kapitalizmowi i niesprawiedliwości społecznej, niż komunizmowi, który wówczas był w Polsce problemem realnym (w obecnych czasach mamy często sytuację odwrotną - walkę z wyimaginowanych "komunizmem", a nie z kapitalizmem, który obecnie toczy Naród Polski). Warunki jakie mu zapewniono w czasie "internowania" były nieporównywalne z tym co musiał przechodzić choćby Prymas Węgier József kard. Mindszenty, aresztowany 26 grudnia 1948 r. Torturowany Mindszenty stanął 3 lutego 1949 r. przed sądem i po trwającym zaledwie pięć dni procesie pokazowym został skazany za zdradę stanu na dożywotnie więzienie. 12 lutego 1949 r. Pius XII ekskomunikował wszystkich odpowiedzialnych za uwięzienie i proces Prymasa. Prymas Mindszenty został uwolniony podczas powstania na Węgrzech 30 października 1956 r., a 1 listopada wygłosił przemówienie radiowe, w którym udzielił swojego poparcia powstańcom. Po interwencji radzieckiej, 4 listopada 1956, stłumieniu oporu i zajęciu Węgier przez Armię Czerwoną prymas schronił się w ambasadzie USA w Budapeszcie, gdzie przebywał przez następne 15 lat, prawie do końca życia. Amerykanie oddali do dyspozycji Prymasa dwa pokoje i mógł on się poruszać jedynie po wyznaczonym terenie. Nie mógł spotykać się z żadną osobą ani rozmawiać z Węgrami zatrudnionymi w ambasadzie. Nawet kontakt ze Stolicą Apostolską mógł się odbywać jedynie za amerykańskim pośrednictwem. Kard. Mindszenty mógł tylko cztery razy do roku spotykać się ze swoją matką i siostrą. Później odwiedzali go też i inni członkowie rodziny, ale zawsze w tych spotkaniach asystowali pracownicy ambasady. Bez świadków mógł rozmawiać jedynie ze swoim spowiednikiem.
Wyszyński oczywiście nie udzielił poparcia powstańcom na Węgrzech w 1956, ani Prymasowi Mindszentemu, nigdy też nie wezwał do podobnego aktu w Polsce, wręcz przeciwnie, zachęcał zawsze do zachowania spokoju, pozostania w domach i nie atakowania władzy (kiedy dochodziło do strajków i innych sytuacji). Ostatecznie w latach 60'tych doprowadził do uznania przez Roncalli'ego polskiego zwierzchnictwa nad archidiecezją Wrocławską (za co komuniści postawili mu szkaradny pomnik we Wrocławiu, pomnik wyjątkowo dobrze ukazujący szkaradę novus ordo, i będący dowodem na jawny sojusz Neokościoła z komunistami, pamiętajmy że Roncalli odmówił potępienia komunistów podczas Vaticanum II), a następnie do oficjalnego uznania "granicy" Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej przez Montini'ego. Należy przypomnieć że Stolica Apostolska nigdy, aż do śmierci Piusa XII nie uznała układów jałtańskich - 5 rozbioru Polski, i konsekwentnie uznawała przynależność administracyjną polskich Kresów z Wilnem i Lwowem do Polski (istniała cały czas [i wciąż istnieje] archidiecezja lwowska z tymczasową siedzibą w Lubaczowie [Lubaczów to jedyne obecnie miasto leżące w współczesnych tzw. "granicach", należące do archidiecezji lwowskiej] oraz wileńska w Białymstoku).
Czy gdyby w październiku 1948 r. Prymasem Polski został J. Exc. x. Bp. Stanisław Kostka Łukomski, to mielibyśmy w Polsce identyczny scenariusz jak na Węgrzech, i to w tym samym czasie? Bardzo możliwe. Bp. Łukomski był równie nieustępliwy i bezkompromisowy co kard. Mindszenty, i równie znienawidzony zarówno przez komunistów, jak i liberałów, tzw. "liberalnych katolików", czyli modernistów. Był przyjacielem Romana Dmowskiego, aktywnie udzielającym się politycznie przed wojną i popierającym endecję. Czy komuniści w Polsce byli inni (bardziej "ludzcy"?) niż na Węgrzech? Raczej nie. Po prostu my niestety nie mieliśmy tak ideowego i bezkompromisowego Prymasa. Ale mogliśmy mieć. Być może jednak (co najbardziej możliwe) komuniści przewidzieli tą sytuację, i żeby nie robić sobie niepotrzebnych problemów, nie wzbudzać niepokojów społecznych i nie tworzyć kolejnego Męczennika, pozbyli się Bp. Łukomskiego, zanim ten zdążył objąć urząd... Być może moderniści także mieli w tym jakiś udział, tego nie wiemy, i już raczej się nie dowiemy. Wszystkim im zależało jednak na tym aby Prymasem nie został Bp. Łukomski, tylko ktoś zupełnie inny, o innych poglądach, podejściu i charakterze. Ktoś z kim się można dogadać, kto nie będzie stawiał zdecydowanego oporu.
Reasumując. Ostatnim wielkim Prymasem Polski był kard. Hlond i to on zasługuje na beatyfikację i kiedyś na pewno będzie beatyfikowany, gdy tylko znowu będzie katolicki Papież. Jego następcą miał być bp. Łukomski tyle że komuniści go zamordowali bo był nieugięty... On także powinien być beatyfikowany oraz kanonizowany, jako Męczennik za Wiarę. Natomiast "beatyfikacja", a raczej beatyFIKCJA Wyszyńskiego jest nic nie znacząca, i niczym nie różni się od "beatyfikacji" i "kanonizacji" soborowych i posoborowych heretyków - Roncalli'ego, Montini'ego i Wojtyły, których w ekspresowym tempie dokonuje ostatnio herezjarcha Bergoglio, chcąc chyba przyćmić ilością prawdziwych Świętych Kościoła katolickiego. Nie ilość się jednak liczy a jakość, a raczej autentyczność. Pseudo-papież pseudo-kościoła może sobie produkować kolejnych pseudo-świętych, najlepiej niech nawet siebie i Ratzingera kanonizuje, oczywiście jeszcze za życia...
Za niespełna tydzień obchodzić będziemy 61. rocznicę śmierci ostatniego katolickiego Papieża - Piusa XII. Jednocześnie rozpoczęliśmy przedwczoraj październik - miesiąc Różańca Świętego, który tak bardzo ukochał Pius XII - Papież Fatimski (30 i 31 października oraz 1 i 8 listopada 1950, Papież Pius XII na własne oczy zobaczył cud słońca, przechadzając się ogrodami Watykanu). Módlmy się więc w tym miesiącu szczególnie za duszę zmarłego Ojca Świętego, oraz o rychły wybór jego prawowitego następcy oraz beatyfikację Piusa XII.
Michał Mikłaszewski, redaktor naczelny
Prymas Hlond opuścił owczarnie we wrześniu 1939 roku , kiedy Piłsudski dokonał przewrotu w 1926 wszedł w niepisany układ z ,,sanatorami".Owszem , nigdy nie popadł w herezje -lecz to nie jest dostateczna podstawa do jego ewentualnej beatyfikacji w przyszłości.Co do kard. Wyszyńskiego to oczywiste że porzucił Kościół i jego zbawienie jest wątpliwe , tak jak np. kard.Richelieu którego polityka doprowadziła do umocnienia protestantyzmu w Europie.
OdpowiedzUsuńTak jak napisałem, Prymas Hlond prowadził taką a nie inną politykę, z którą nie każdy musi się zgadzać, ale która była jak najbardziej uzasadniona w tamtych czasach. Sytuacja polityczna w Polsce po 1926 r. nie była łatwa. Prymas musiał zachować się tak, aby mieć ciągle jak największy wpływa na sprawy publiczne. Ostatecznie zamach majowy nie był raczej największą tragedią jaka mogła nas spotkać. Wcześniejsze rządy były słabe i nieudolne. Osobiście nie jestem demokratą więc nie mam jakoś szczególnego sentymentu do "legalnie wybranej władzy". Rządzić powinien ten który się do tego nadaje. Rządy autorytarne są zawsze lepsze od demokracji. Konstytucja kwietniowa była znacznie lepsza od wcześniejszej, marcowej, wręcz można powiedzieć, że była wzorcowa, poza niektórymi punktami, jak np. zrównanie prawne Religii katolickiej z fałszywymi religiami (ten artykuł brzmiał tak samo w obydwu konstytucjach). Niestety - o ironio - po śmierci Piłsudskiego rządy sanacyjne stały się tak samo gnuśne i nieudolne jak rządy przed przewrotem majowym. Ale na to już Prymas Hlond nie miał wpływu. To fakt że w 1939 r. pod naciskiem Becka wyjechał wraz z rządem z Polski, ale później jak wiadomo chciał wrócić, był m.in. w nazistowskim więzieniu w okupowanej Francji, a zaraz po wojnie, mimo nacisków rządu emigracyjnego, wrócił do okupowanej przez sowietów Ojczyzny, narażając własne życie. Nie można więc do końca powiedzieć o nim, że był tchórzem i że opuścił owczarnię. Zrobił wiele dobrego, do dzięki niemu w Polsce aż do 1939 r. nie było rozwodów, pozostawił po sobie wielką spuściznę w postaci wspaniałych dzieł literackich. Moim zdaniem ogólna ocena jego postaci wypada pozytywnie, chociaż można się spierać, czy lepiej nie wypadł np. J. Emm xiążę Biskup Adam Stefan kard. Sapieha, który nie opuścił Krakowa w czasie wojny, i w praktyce "pełnił obowiązki" Prymasa przez te najcięższe lata. Czy kard. Hlond zasługuje na beatyfikację, o tym zdecyduje Papież katolicki, kiedy tylko będzie nam dany.
UsuńNo, cóż. Artykuł już zablokowany na FB. Zamordyzm wzrasta z każdą godziną
OdpowiedzUsuńFacebook blokuje bez powodu od prawie roku link do strony naszego pisma "Myśl Katolicka - Organ Katolików świeckich". Nie da się wrzucić żadnego linka ani nawet wysłać w prywatnej wiadomości na FB. Moje konto na tym portalu zostało niedawno usunięte, i nie mam możliwości założyć nowego, bo usuwają od razu. Jest to szczyt bezczelności i zamordyzmu i dlatego ja już osobiście z tym portalem nie chcę mieć nic wspólnego, nie będę się tam już pchał, to bez sensu. Niestety trzebs znaleźć albo stworzyć inne miejsce.
Usuń