Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

poniedziałek, 31 sierpnia 2020

Michał Mikłaszewski: Kilka słów na kolejną rocznicę... Wolna Polska - marzenie, czy rzeczywistość? O co walczymy?

Takie granice mogła by mieć Polska (w federacji z Czechosłowacją),
gdyby rzeczywiście znalazła się w obozie zwycięzców po II WŚ.

Powyższa mapa idealnie odwzorowuje co by było, gdyby idea geopolityczna Rządu RP w Londynie oraz Władysława Sikorskiego (co ciekawe nawet przez jakiś czas wspierana przez UK) weszła w życie... Tak mogło by być, ale niestety nie było (co nie oznacza przecież, że nie może być w przyszłości). Co ważne, mogło by do tego dojść gdyby nie Jałta - IV (lub wg. niektórych V) rozbiór Polski (Pakt Ribbentrop-Mołotow niektórzy nazywają IV rozbiorem, jednak był to niejawny dokument, niezaakceptowany przez inne mocarstwa światowe, który doprowadził do wybuchu wojny światowej, Jałta zaś była oficjalnym aktem międzynarodowym kończącym wojnę, uznanym przez większość państw świata, dlatego tu bardziej pasuje określenie "rozbiór". Tak więc to Jałta powinna być określana mianem IV rozbioru). Jutro obchodzimy rocznicę rozpoczęcia II wojny światowej, która dla nas Polaków nie skończyła się do tej pory. Skończyły się tylko działania zbrojne, ale nie skończyła się okupacja naszej Ojczyzny. 1 września 1939 r. zaatakowali nas Niemcy, a 17 września Sowieci, przy całkowitej obojętności i zdradzie ze strony alianckich "sojuszników" - Francji i Wielkiej Brytanii. Jedna okupacja zakończyła się ok roku 1944, ustępując drugiej okupacji (gorszej od tej pierwszej, bo zabijającej nie tylko ciało, ale i duszę Narodu), która trwała aż do roku 1989, kiedy ustąpiła (a raczej przekształciła się) kolejnej, euro-atlantyckiej, która trwa do dziś (która z tych dwóch ostatnich jest gorszą, to akurat ciężko jednoznacznie stwierdzić, obie powodują demoralizację i całkowitą degrengoladę Narodu Polskiego, obie nas zniewalają, upadlają i tworzą z nas bezmózgą masę podludzi, pozbawionych prawdziwie polskiej i katolickiej duszy, nie będących już właściwie Narodem a raczej szarą masą, "społeczeństwem" bez wyrazu i bez tożsamości). Dlatego każdy kto dziś sugeruje, że Jałta była czymś pozytywnym, że ma jakiekolwiek dobre strony, że pojałtańskie "granice" są dla nas "optymalne i korzystane" i należy pogodzić się z obecną rzeczywistością (braku niepodległości i odcięcia od Ojczyzny połowy naszych, rdzennie polskich ziem na wschodzie), jest zwykłym zdrajcą i wrogiem Ojczyzny. Każdy kto uważa, że Polska w 1945 roku znalazła się w obozie zwycięzców, jest zwykłym ignorantem i pożytecznym idiotą, nie mającym pojęcia o historii. Czy państwo będące w obozie zwycięzców traci ponad połowę swego przedwojennego terytorium, ludność jest siłą przesiedlana na obce ziemie, a w okupowanym przez obcą armię kraju zostaje zainstalowany marionetkowy, niesuwerenny, całkowicie zależny od obcego mocarstwa "rząd"? To są pytania retoryczne.


Należy oczywiście jasno podkreślić, że polityka polskiego Rządu przed wybuchem II wojny światowej była błędna, nieodpowiedzialna i ostatecznie doprowadziła do tragedii. W 1938 r. wydawało się, że sanacja przyjęła dobry kierunek, zajmując Zaolzie i kilka wiosek i dolin Tatrzańskich na Podhalu, Orawie i Spiszu (co wcale nie kolidowało by w przyszłości ze zrealizowaniem planu stworzenie federacji z tymi państwami, w obliczu wspólnych zagrożeń, i realizacji wspólnych celów, zwłaszcza Zaolzie było zamieszkiwane w większości przez Polaków, i odzyskaliśmy po prostu to, co Czesi nam zrabowali w 1920 r., kiedy byliśmy zajęci wojną z bolszewikami). 

W 1939 r. należało przyjąć tą samą strategię, i wejść do obozu państw Europy Środkowej, razem z Węgrami, Rumunią, Włochami, Słowacją etc., nie z powodu miłości do Hitlera i nazizmu, ale z miłości do Polski, z poczucia odpowiedzialności i realizmu. Realizm polityczny nakazywał w 1939 r. iść wspólnie z Niemcami na bolszewików. Uniknęlibyśmy wówczas masakry jaka spotkała nas w 1939 r., zniszczonych miast, mordowanej ludności cywilnej, profesorów i uczonych, bolszewickiej agresji 17 września, okupacji niemiecko-bolszewickiej, uniknęlibyśmy zarówno Auschwitz jak i Katynia, polska inteligencja nie została by wyrznięta, nie usunięto by z polskiego krajobrazu dworów szlacheckich, prawdziwej ostoi polskości, nie okradziono by polskiej szlachty, mieszczan, a zwłaszcza Kościoła Świętego z ich majątków i posiadłości ziemskich, za to pozbylibyśmy się z Polski (i to nie naszymi rękami) "polskich" komunistów, anarchistów i nastawionych antypolsko Żydów, czyli elementu najbardziej destrukcyjnego dla naszego Narodu.

Mówiąc o pozbyciu się Żydów z Polski, nie mam na myśli całkowitej eksterminacji, a np. idee wywiezienia Żydów na Madagaskar, która przed wojną była brana całkowicie na poważnie, i była popierana zarówno przez narodowych radykałów, jak i niektóre grupy syjonistyczne... Oczywiście niektórzy zarzucą mi, że Hitler i tak przeprowadził by eksterminację Żydów, a Polaków zmusił by wówczas do aktywnego współudziału w "holocauście". Są to jednak mrzonki, bo ani na Węgrzech, ani w Rumunii, ani we Włoszech aż do zajęcia tego państwa przez III Rzeszę i odsunięcia Mussoliniego od realnej władzy, czy w żadnym innym państwie, taka sytuacja nie miała miejsca. Niby dlaczego w Polsce miałoby być inaczej? Należy pamiętać że Hitler bardzo szanował Józefa Piłsudskiego (ogłosił w Niemczech żałobę narodową po jego śmierci, uczestniczył w uroczystej Mszy św. i nabożeństwie żałobnym z symboliczną trumną, a po zajęciu Krakowa kazał wystawić mu na Wawelu wartę honorową), i raczej byłby dość pozytywnie nastawiony wobec władz sanacyjnych. Wydaje mi się, że gdyby Józef Piłsudski dożył 1939 r., to sytuacja wyglądała by zupełnie inaczej, mielibyśmy Pakt Ribbentrop-Beck, a Hitler nie odważył by nam się siłą narzucić niczego, na co Piłsudski by się nie zgodził...

IV rozbiór Polski dokonany de facto we wrześniu 1939 r.,
potwierdzony de jure na konferencji jałtańskiej w 1945 r.
Ten podział trwa do dnia dzisiejszego...
Hitler najprawdopodobniej planował inwazję na ZSRR już wiosną 1939 r., i liczył na to że Polska wejdzie do paktu anty-bolszewickiego. Zwlekał zapewne ze względu na brak jakiejkolwiek chęci współpracy ze strony polskich władz. Gdyby wojna rozpoczęła się, dajmy na to, w czerwcu 1939 r., to już wiosną 1940 mogłaby się zakończyć, wspólną Niemiecko-Polsko-Słowacko-Węgriersko-Rumuńską defiladą zwycięstwa na placu Czerwonym w Moskwie. Wówczas Polska rzeczywiście znalazłaby się w obozie zwycięzców, być może odzyskalibyśmy nasze ziemie wschodnie z czasów przedrozbiorowych, udało by się reaktywować wówczas unię polsko-litewską i Rzeczpospolitą Obojga Narodów, a być może również Węgry i Słowacja (możliwe że jako jedno unitarne państwo Węgierskie z autonomią słowacką na północy...) weszły by z czasem do tego typu federacji.

Być może tymczasowo utracilibyśmy całkowicie Śląsk i Pomorze (wrócilibyśmy do granic przedrozbiorowych również na zachodzie), ale bardzo możliwe że Hitler po wygranej z bolszewikami, zbyt pewny siebie od razu zaatakował by też Francję i Wielką Brytanię, i tam znacznie by się osłabił. Wówczas koalicja polsko-litewsko-węgierska mogła by zmienić front (w myśl zasady „Wielka Brytania [Polska] nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów; wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii [Polski] i obowiązek ich ochrony”). Taka zmiana frontu jest czymś normalnym w czasie każdej wojny, i zresztą w ciągu II WŚ zdarzała się nie jeden raz. Choćby w ten sposób właśnie Stalin załatwił Hitlera. Po takiej zmianie frontu, oczywiście w odpowiednim momencie, moglibyśmy zaatakować III Rzeszę, odzyskać Śląsk i Pomorze, a do koalicji/federacji dołączyć mogły by Czechy.

Czy i jak by się to stało, oraz jak długo mogło by to trwać, tego nie wiemy. Pewne jest natomiast to, że pokonany i zniszczony został by nasz największy wrog - ZSRR. Nie ma bowiem gorszego ustroju i ideologii niż komunizm, nie ma większego zagrożenia dla wolności i samego istnienia Narodów. Dokończylibyśmy wtedy nasze wielkie dzieło z 1920 r., którego wówczas niestety dokończyć się ostatecznie nie udało. Wówczas ocaliliśmy (wbrew neosowieckiej propagandzie) nie tylko siebie, ale i całą Europę przed bolszewikami. W 1939 r. moglibyśmy całkowicie wyzwolić cały świat od komunistycznego potwora, bolszewickiej czerwonej zarazy, która niestety po 1945 r. rozlała się na prawie cały świat (z wyjątkiem kilku nielicznych państw europejskich, jak Hiszpania czy Portugalia, oraz Ameryki Łacińskiej, które wówczas skutecznie się przed nią obroniły). Wobec tego scenariusza wszelkie inne rzeczy tracą znaczenie, wszelkie dylematy [pseudo]"moralne" muszą ustąpić. To nawet nie byłby wybór "mniejszego zła". Tu chodziło o nasze być lub nie być, tego egzaminu jednak nie zdaliśmy, i  dlatego dziś jako Narodu nas już właściwie nie ma (poza nielicznymi jednostkami). W większości przetrwało ciało, ale bez duszy. Dusza bez ciała może żyć (i może się odrodzić, zmartwychwstać w ciele), zaś ciało bez duszy żyć (zbyt długo) nie może. Taki organizm to sztuczny twór, jakieś "zoombie", żywy trup, który skazany jest na powolną śmierć, samozagładę...

Po ludzku więc nie widzę w ogóle możliwości odrodzenia Narodu i Państwa Polskiego, podobnie jak patrząc czysto po ludzku ciężko widzieć możliwość odrodzenia i tryumfu Kościoła Świętego i Papiestwa. Różnica jest jednak taka, że Kościół jest Boską instytucją, przez samego Boga założoną, a Bóg obiecał że bramy piekielne nie przemogą go, a więc jest on niezniszczalny i odrodzi się kiedyś na pewno, w całej swej potędze, bo to wynika wprost z naszej Wiary, i co do tego każdy katolik musi mieć absolutną pewność. Natomiast narody i państwa tworzą się i upadają, takie są losy historii, tak zawsze było i będzie. Być może  nasza historia właśnie się kończy, być może jesteśmy więc już ostatnim żyjącym pokoleniem prawdziwych Polaków. Być może po nas już następnych nie będzie, i Naród nasz podzieli los wielu innych, które były przed nami. Nie mogę mieć żadnej pewności, jednak ufam że nasza Królowa - Matka Najświętsza nie opuści swego "usiłowanego Narodu", i będzie wstawiać się za nami przed tronem swego Boskiego Syna, wraz ze wszystkimi świętymi Patronami naszej Ojczyzny, św. Wacławem, Florianem, Wojciechem, Stanisławem, Jackiem Odrowążem i Andrzejem Bobolą. Oby dobry, miłosierny Bóg raczył się nad nami po raz kolejny zlitować...

Zakładając jednak, że wydarzy się kolejny Cud nad Wisłą, Matka Najświętsza znowu nas uratuje, Pan Bóg zlituje się nad nami i pozwoli nam znowu cieszyć się wolnością, zastanówmy się co robić dalej, po przeanalizowaniu historii, podstawowych błędów i postawieniu jasnej diagnozy na podstawie faktów, jak mogła i jak powinna potoczyć się historia w 1939 r., teraz zaś pomyśleć należy, jak powinna wyglądać Polska w przyszłości, po ewentualnym odzyskaniu niepodległości. Nie można bowiem cały czas zakładać, że "jakoś to będzie". To zawsze w historii był nasz największy błąd. Nigdy nie mieliśmy jasno określonego planu... Trzeba wiedzieć w jakim kierunku powinniśmy podążać.

Należy przede wszystkim połączyć, dokonać niejako syntezy idei endeckiej (silnego państwa narodowego, tzw. "Polska piastowska" [choć to określenie wymyślone raczej dopiero po wojnie przez komunistów i powtarzane współcześnie przez endekokomuchów, nie mające wiele wspólnego z rzeczywistością]) i piłsudczykowskiej (międzymorza, federacji środkowoeuropejskiej, lub jak kto woli "Polska jagiellońska") dotyczącej rozwoju i polityki państwa polskiego. Takiej syntezy dokonano już zresztą pod koniec lat 30'tych, jest to element programu Idei Narodowo Radykalnej (zwłaszcza "Falangi" - RNR) czyli idea Polski Mocarstwowej - Imperium Polskiego. Tak samo sprawę widzieli młodzi polscy konserwatyści wywodzący się z rodzin pochodzenia szlacheckiego, ziemiańskiego, pragnący uczestniczyć w życiu politycznym państwa i popierający rządzące stronnictwo (piłsudczyków). Wśród nich był m.in. polski monarchista, urodzony w 1909 r. Adolf Bocheński, który pisał:  „Jesteśmy skazani na wielkość i albo wielkość tę zdobędziemy lub też się w niwecz obrócimy. Musimy dlatego być narodem imperialnym, prężnym inicjatywą i wolą ekspansji. Tak jak niegdyś stoją przed nami nieograniczone wprost możliwości. Ale Imperium Polskie może powstać w tym punkcie geograficznym, w którym nas Opatrzność postawiła, tylko pod warunkiem nadania mu absolutnie odmiennego charakteru od dwu sąsiadujących z nami imperiów. (…)". W rzeczywistości bowiem między tymi dwoma koncepcjami nie istnieje jakaś zasadnicza sprzeczność, zarówno endecy jak piłsudczycy chcieli Polski niezależnej, Wielkiej i silnej, tylko trochę inaczej ją sobie wyobrażali. To w końcu Piłsudski powiedział że "albo Polska będzie Wielka albo nie będzie jej wcale", z czym całkowicie się zgadzam. Polska nie może być państwem małym, nas na to po prostu nie stać, nie w tym położeniu geopolitycznym. Państwo w środku Europy, położone między dwoma mocarstwami, może albo samo stać się mocarstwem, albo być satelitą jednego z mocarstw (co oznacza brak suwerenności)... Każdy też wie jakich granic Polski pragnęli Narodowcy, o jakie granice dla Polski walczył na konferencji w Wersalu Roman Dmowski, który chciał przecież aby Polska sięgała jeszcze dalej na wschód, niż ostatecznie ustalono w traktacie ryskim (patrz tzw. Linia Dmowskiego). Żaden z nich nie wyobrażał by sobie nigdy oderwania od Polski naszego Wilna, Lwowa czy Grodna. Narodowi Radykałowie połączyli te koncepcje w jedną, spójną, idealną całość, zaś komuniści po 1945 r. sztucznie przeciwstawili je sobie (całkowicie je przy tym wypaczając na własną modłe), jako rzekomo sprzeczne, aby skłócić i podzielić Naród, w myśl starej zasady "dziel i rządź"...

W pierwszej kolejności należy więc dążyć bezwzględnie do odzyskania niepodległości i przywrócenia granicy wschodniej i południowej z 31 sierpnia 1939 r. To jest warunek sine qua non. Następnie należy dążyć do podpisania jak najbardziej korzystnego dla nas traktatu pokojowego z Niemcami, kończącego oficjalnie II WŚ, w którym ostatecznie ustalona została by granica zachodnia oraz sprawa reparacji wojennych. Należy przy tym dążyć oczywiście do zachowania granicy na Odrze i Nysie, o ile to będzie możliwe, choćby ze względu na fakt zamieszkiwania obecnie tych ziem w większości przez ludność Polską, odbudowania ich z ruin po wojnie przez Polaków, historycznej polskości Śląska etc. etc.. Jako że to Niemcy nas zaatakowali, bez oficjalnego wypowiedzenia wojny, a ostatecznie przegrali wojnę, wg. wszelkich reguł i zasad należą nam się zarówno zajęte terytoria, jak też (przede wszystkim) reparacje wojenne. Następnie należy zająć się repolonizacją i rewitalizacją Kresów Wschodnich (na to należy w większości przeznaczyć otrzymane od Niemców reparacje). Równocześnie należy zająć się polonizacją ludów zamieszkujących obecnie te ziemie, zwłaszcza Rusinów (tzw. "Ukraińców"). Należy oczywiście umożliwić im także przesiedlenie za wschodnią granicę, jeśli nie zechcą się dobrowolnie polonizować, a w ich miejsce sprowadzać Polaków - Kresowiaków, pragnących powrócić do siebie, na ziemię swych ojców i dziadów.

Konfederacja Wyszehradzka 

Kolejnym etapem jest stworzenie jednego państwa - [kon]federacji z państwami sąsiadującymi z nami, nie nastawionymi wrogo, z tego samego zasadniczo kręgu i kodu kulturowego, językowego i etnicznego, które są słabsze od nas i nie są w stanie funkcjonować dłuższy czas samodzielnie jako niezależne byty państwowe. Mam tu na myśli przede wszystkim Białoruś, jako spadkobierczynię Wielkiego Księstwa Litewskiego, oraz Czechy, ewentualnie Słowację (która jednak historycznie jest bardziej złączona z Węgrami). Z tymi dwoma państwami (przede wszystkim Białorusią, czyli naszą historyczną Litwą) należy stworzyć jedno państwo na zasadzie unii realnej/federacji, funkcjonujące podobnie jak Rzeczpospolita Obojga Narodów wg. zapisów Konstytucji 3 maja (czyli likwidując całkowicie odrębność państwową, jednak z zachowaniem pewnej autonomii i odrębności administracyjnej, tak jak funkcjonują np. Niemcy czy Wielka Brytania etc.). Granice między tymi państwami a Polską stały by się granicami całkowicie wewnętrznymi (wewnątrz państwowymi) i można by wówczas dokonać ich pewnej korekty, np. przez zjednoczenie wszystkich historycznych ziem Wielkiego Księstwa Litewskiego, z Wilnem, Grodnem, Białystokiem etc, oraz rozwiązując np. sprawę Zaolzia, wydzielając cały Śląsk Cieszyński (lub w ogóle cały Śląsk) jako osobny rejon mający pewną autonomię (na podobnych zasadach jak województwo Śląskie w II RP). Polska pełniła by w tej federacji oczywiście rolę przewodnią i oddziaływała by politycznie i kulturowo na pozostałe kraje/regiony czy jak tego wówczas nie nazwiemy (oczywiście językiem urzędowym byłby na danym terenie język lokalny, a więc odpowiednio białoruski i czeski, język polski mógłby być drugim językiem urzędowym, na terenach zamieszkiwanych przez ludność polską. Dbano by o zachowanie i kultywowanie lokalnych zwyczajów i tradycji, edukacja mogła by się odbywać w obu językach etc.). Najlepszym ustrojem państwa była by oczywiście monarchia - Król Polski i Wielki Książę Litewski byłby jednocześnie Królem Czech. Najważniejszym prawem, ściśle chronionym konstytucyjnie byłaby oczywiście niepodległość i niepodzielność jednego, unitarnego Państwa oraz nienaruszalność jego granic zewnętrznych. Państwo funkcjonowało by na zasadach podobnych jak karlistowska (tradycjonslistyczna) Hiszpania, a więc zgodnie z hasłem przewodnim „Dios, Patria, Fueros, Rey” (Bóg, Ojczyzna, Prawa Lokalne, Król).

Równolegle należało by zawrzeć ścisły sojusz polityczny, militarny i gospodarczy z silniejszym państwem/państwami w naszym rejonie Europy, z którymi mamy długotrwałe dobre relacje i wspólne interesy narodowe. Takim państwem są oczywiście po pierwsze Węgry, nasz odwieczny przyjaciel i sojusznik. Węgrzy mają również podobne do naszych aspiracje, stać się lokalnym Imperium i oddziaływać na kraje sąsiadujące. W tym układzie geopolitycznym liczymy oczywiście na to, że Węgrom również udało by się zjednoczyć swoje utracone przed stu laty ziemie (lub przynajmniej umocnić swoje wpływy na tych terenach), mielibyśmy więc z nimi praktycznie całą południową granicę. Węgry stały by się dla nas naturalnym, głównym partnerem, i wraz z nimi tworzylibyśmy oś przez całą Europę środkową, od Bałtyku po Adriatyk. Unię/koalicję Polsko - Węgierską, którą możemy nazwać roboczo Konfederacją Wyszehradzką, mogła by również ostatecznie połączyć np. unia personalna, czyli wspólna osoba Monarchy, jak nieraz to bywało między zaprzyjaźnionymi państwami. W tym układzie Europa podzieliła by się na trzy strefy wpływów - zachodnią, środkową i wschodnią, czyli tak jak było zawsze (zniknął by sztuczny, dualistyczny podział wschód-zachód, który powstał po II WŚ w wyniku podziału wpływów przez Stalina i USA). Polska (podobnie jak Węgry) zajmuje swoje naturalne miejsce między wschodem a zachodem, i dlatego nie może być zależna ani od zachodu, ani od wschodu, musi być suwerenna.

Inny możliwy hipotetycznie scenariusz.

Dlatego właśnie dziś Polacy nie mogą popierać ani zachodu, ani też wschodu. Tak samo jak musimy pragnąć rozpadu UE i USA, tak samo musimy pragnąć rozpadu putinowskiej Rosji, łukaszenkowskiej Białorusi etc. Tak długo jak państwa te będą istniały w obecnej formie, tak długo zachowany będzie obecny status quo, i nic się nie zmieni. Te państwa są sygnotariuszami Jałty i dopóki będą istnieć, będą strażnikami pojałtańskiego porządku, będą dbać o to aby nic się nie zmieniło. Wszyscy więc którzy uważają, że Łukaszenko powinien dalej rządzić na Białorusi, parafrazując Romana Dmowskiego, bardziej nienawidzą zachodu, niż kochają Polskę. Nasza racja stanu nie polega na dokopaniu jankesom i lewackiej UE, i oddaniu się pod protektorat funkcjonariuszy żydowskiego KGB. To już przerabialiśmy po roku 1945. Ta okupacja jest już za nami. Ludzie popierający Łukaszenke zapomnieli chyba co znaczy wolność i niepodległość, przestali już chyba w nie wierzyć. Oczywiście że Polakom powinno zależeć na destabilizacji sytuacji na Białorusi, w Rosji, w USA i na całym świecie, tylko w totalnych chaosie politycznym możliwa jest rewolucja / kontrrewolucja narodowa i odzyskanie niepodległości przez narody Europy. Być może do tego konieczna będzie nawet III wojna światowa... Na pewno jednak nie stanie się to na drodze pokojowej czy "demokratycznej". Tak więc popierać należy wszelką destabilizację obecnego Systemu, nie ważne czy po naszej zachodniej, atlantyckiej, czy po wschodniej, euroazjatyckiej stronie. My chcemy zbudować naszą potęgę, a żeby to było w ogóle realne, to wszelkie obecnie istniejące potęgi światowe muszą się ugiąć, a ostatecznie zostać zniszczone. Tak jak 100 lat temu, I wojna światowa aby wprowadzić nowy, rewolucyjny ład, zniszczyła wszystkie tradycyjne państwa (monarchie) europejskie, tak samo dziś musi się stać to samo, państwa post-rewolucyjne, zarówno demoliberalne, jak też post-sowieckie muszą zostać zniszczone, aby mogły powstać w ich miejsce wolne, tradycyjne państwa narodowe. Polska nie jest samotną wyspą na mapie świata, a więc żadna rewolucja / kontrrewolucja nie uda się u nas, jeżeli jednocześnie nie wybuchnie ona w całym regionie a najlepiej na całym świecie, niestety żyjemy dziś bowiem w "globalnej wiosce", świat stał się bardzo mały, i dziś już mechanizmy sprzed 100 lat mogą nie zadziałać w taki sam sposób. Nie wiem co musi się stać aby jakiekolwiek zmiany były możliwe, nie wiem kiedy to nastąpi, wiem jednak że każdy kamyk i każda cegiełka wyjęta z muru jakim jest System, osłabia go i przybliża nasze ostateczne zwycięstwo!

Michał Mikłaszewski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz