Katolickie Państwo Narodu Polskiego |
Piszę po przeczytania odpowiedzi, jakiej Marek Jurek udzielił red. Pawłowi Lisickiemu, który krytycznie ustosunkował się do głośnej już, „Deklaracji Szesnaściorga”. Nie będę jednak tu odnosił się do całokształtu treści zarówno deklaracji, jak i odpowiedzi Marka Jurka na głosy krytyki; nie jestem bowiem ani teologiem, ani biblistą, toteż zaznaczę jedynie, że w tym aspekcie sprawy uważam za przekonujące argumenty wyłożone przez ks. Dariusza Olewińskiego oraz Pawła Lisickiego. Chcę natomiast odnieść się do aspektu polityczno-ustrojowego problemu, ponieważ leży on w zakresie moich kompetencji. Wątek ten pojawił się zarówno w „Deklaracji Szesnaściorga”, jak i w odpowiedzi Marka Jurka – tu jako punkt 4., zatytułowany „Rzeczpospolita i dobro wspólne”, którego pierwszy i kluczowy akapit brzmi następująco:
„No i jest na koniec kwestia państwa, Rzeczypospolitej. Państwo – w odróżnieniu od Kościoła – nie jest wspólnotą dobrowolną, ale sprawuje w swych granicach powszechną, suwerenną władzę. Z tej powszechnej władzy wynikają powszechne obowiązki. Nigdzie nie piszemy, w jaki konkretnie sposób naród katolicki powinien wyrażać szacunek i wspólnotę wobec innych wspólnot, współtworzących z nami Rzeczpospolitą. Jesteśmy natomiast przekonani, że powinien, bo – jak przypominamy – „dobro wspólne obejmuje – we właściwy sposób – każdą społeczność i osobę tworzącą wspólnotę Rzeczypospolitej”. To jest to większe dobro, najważniejszy motyw tolerancji, o którym pisał Pius XII. To ono tworzy pewniejszy klimat ewangelizacji, niż głucha wrogość. Ta norma jest zresztą pięknie zakorzeniona w naszej narodowej tradycji”.
Musimy wyjść od spostrzeżenia, że „państwo chrześcijańskie” nie jest jakąś ideą platońską, egzystującą ponad światem fizycznych epifenomenów, lecz pewną konkretną rzeczywistością, choć dziś już niestety nieistniejącą. Rzeczywistością z pewnością niedoskonałą – bo nic co wcielone, poza Logosem Bożym – takim być nie może, ale realną i prawdziwą. Jej początki sięgają późnej starożytności, czyli czasów chrystianizacji Cesarstwa Rzymskiego, lecz w dojrzałej formie zaistniała ona w średniowiecznej Res Publica Christiana, czyli pluralistycznym świecie królestw, księstw, marchii, hrabstw, seniorii etc. uznających duchowy i moralny prymat papieża oraz polityczny prymat chrześcijańskiego cesarza. W tej rzeczywistości Kościół i państwo były jak awers i rewers nierozłącznej jedności tej Rzeczypospolitej Chrześcijańskiej. Bycie chrześcijaninem wszczepionym przez chrzest do Kościoła i bycie poddanym władcy chrześcijańskiego stanowiło jedno i to samo. Oznacza to, że i wspólnota społeczna (societas) i wspólnota polityczna (civitas) państwa chrześcijańskiego obejmują nie wszystkich ludzi w ogóle, lecz tylko i wyłącznie chrześcijan, choć oczywiście w całym zróżnicowaniu stanowym ówczesnego społeczeństwa. Pojęcie „naród chrześcijański” nie jest tu metaforą, lecz ścisłym określeniem tego, co w języku nowożytnym nazywamy „obywatelstwem”. Kiedy XVI-wieczni herezjarchowie protestanccy rozerwali jedność instytucjonalną i dogmatyczną łacińskiego chrześcijaństwa, określenie „państwo chrześcijańskie” musi być doprecyzowane jako „państwo katolickie”. Pojawia się wówczas problem, co w państwie katolickim zrobić z tymi, którzy zostali zwiedzeni przez nauczycieli błędu i trwają uparcie w herezji? Odpowiedzią na ten problem, która nie narusza wolności sumienia, stało się rozróżnienie pomiędzy kultem publicznym a kultem prywatnym. Błędnowiercy mogą uprawiać kult prywatny w nieoznakowanych zborach, mogą przekazywać swoją wiarę dzieciom, ale nie mogą uprawiać prozelityzmu na zewnątrz swojej wspólnoty, a kult publiczny może być wyłącznie katolicki, zawierając się – jak to słusznie napisano w punkcie 5. deklaracji - „przede wszystkim w wyrażanej publicznie czci dla Boga i dla wiary Kościoła”. Kościoła – który jest jeden – a nie wielu wyznań. Zresztą w państwach protestanckich postępowano analogicznie, reglamentując z kolei kult katolicki.
Jeszcze w XIX wieku, nawet w państwach protestanckich przejście do społeczeństwa obywatelskiego, zajmowania urzędów, możliwości wykonywania zawodów zaufania publicznego, udziału w życiu politycznym, wymagało chrztu. Likwidowanie tego obowiązku oznaczało właśnie koniec „państwa chrześcijańskiego”, czyli – doprecyzujmy jeszcze raz – państwa chrześcijan i dla chrześcijan”. W świetle powyższego pojęcie państwa chrześcijańskiego z punktu 5. „Deklaracji Szesnaściorga” oraz punkt 4. odpowiedzi Marka Jurka staje się rozmyte i enigmatyczne.
Prof. Jacek Bartyzel
Źródło: https://www.facebook.com/jacek.bartyzel.7
Tytuł i ilustracja od redakcji Tenete Traditiones
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz