Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

środa, 20 kwietnia 2022

Czy palenie konopii to grzech ciężki? Czy katolik może popierać legalizację marihuany?

 Dziś, 20 kwietnia jest "Światowy Dzień Marihuany". Z tej okazji pragnę poruszyć ten jakże kontrowersyjny (zwłaszcza u nas, w Polsce) temat, i odpowiedzieć możliwie merytorycznie i bez emocji na dwa tytułowe pytania. Temat jest kontrowersyjny, zwłaszcza dlatego, że wywołuje skrajne reakcje również w polskim, szeroko rozumianym środowisku "konserwatywnym". Z jednej strony mamy bowiem liberałów z partii Korwin, wprost opowiadających się za pełną legalizacją, wyznających zasadę, że "chcącemu nie dzieje się krzywda", oraz "nie ma ofiary, nie ma przestępstwa". Naczelną zasadą liberalizmu jest bowiem, że "moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiej osoby". Z drugiej strony mamy natomiast kryjących się pod płaszczykiem nacjonalizmu czy też tradycjonalizmu zwolenników zamordyzmu, totalitaryzmu czy czegoś na kształt islamskiego dżihadu, tyle że "katolickiego". Chcieliby oni prawnego zakazania absolutnie wszystkiego, co jest, lub WYDAJE im się być, złe, grzeszne lub niemoralne. Zwolennicy jednej i drugiej opcji są dość liczni, i jedni i drudzy uważają się przy tym za katolików, i są pewni, że to co głoszą, jest zgodne z tradycyjną nauką Kościoła. Są to jednak skrajności, które w obydwu przypadkach, są równie niebezpieczne i szkodliwe. 

Co do pierwszego pytania, można odpowiedzieć, posługując się tradycyjnymi rachunkami sumienia, które znajdziemy w każdym tradycyjnym, katolickim modlitewniku, wydanym przed 1958 r., lub jego wiernym reprincie. Otóż w tych starych, katolickich rachunkach sumienia, jest wyraźnie napisane, że grzechem jest nadużywanie tytoniu, alkoholu czy innych używek. Nadużywanie, czyli stosowanie w nadmiernej ilości, szkodliwej dla zdrowia, upijanie się etc. Nie jest natomiast grzechem okazjonalne zapalenie cygara lub fajki (a nawet zwykłego papierosa), albo napicie się (w rozsądnej ilości) jakiekolwiek alkoholu, także wysokoprocentowego. Są to wszystko używki, których można używać, w bezpiecznej ilości (jaka ilość jest bezpieczna zależy oczywiście od wielu czynników, i człowiek ma po to rozum, aby móc to stwierdzić. Kiedy jednak nie jest w stanie, albo nie potrafi przestać, wówczas mamy już raczej do czynienia z nałogiem...). Musimy wiedzieć, że każda używka w nadmiarze jest szkodliwa dla zdrowia, oraz każda, mniej lub bardziej, uzależnia. Poza najczęściej wymienianymi alkoholem i tytoniem, powszechną używką jest również kawa (ogólnie, kofeina), herbata (teina), cukier (sacharoza) etc. To wszystko w nadmiarze szkodzi i prowadzi do różnych chorób (nadciśnienie, zawały serca, cukrzyca etc.). Czy jednak w takim razie wszystkie te używki są złe i powinny być zakazane? Oczywiście, nie. Człowiek ma bowiem rozum i wolną wolę, aby używać tego wszystkiego "z głową", i aby sobie nie szkodzić. Tak samo bowiem szkodzi sobie alkoholik, wypijający dziennie butelkę wódki, jak i palacz palący paczkę papierosów, podobnie jak człowiek uzależniony od kofeiny, który dziennie wypija po 10 kaw, mimo że ma nadciśnienie i grozi mu zawał serca. Ktoś kto robi to świadomie i dobrowolnie oczywiście grzeszy ciężko, natomiast w przypadku kiedy jest to poważny nałóg, wówczas świadomość i dobrowolność jest częściowo ograniczona, ale z nałogiem również należy walczyć, i brak jakiegokolwiek działania również jest grzechem (przyzwolenie na zło). Tak samo jest także w przypadku marihuany. Jest już masa argumentów wskazujących, że marihuana nie jest tak szkodliwa, jak nam to przez lata wmawiano. To coś naturalnego, bardziej niż alkohol (zwłaszcza ten wysokoprocentowy, sztucznie [chemicznie] przetworzony).

Skoro więc Kościół nie uznaje wypicia kieliszka wódki za grzech ciężki, tak samo [per analogiam] w przypadku zapalenia jednego "skręta", nie ma mowy o grzechu śmiertelnym, tym bardziej, skoro jest to coś mniej szkodliwego, mniej uzależniającego i przede wszystkim, mniej śmiertelnego. Trzeba mieć na uwadze, że wódkę można przedawkować, natomiast marihuany praktycznie się nie da. Chyba jeszcze nikt nigdy nie umarł z powodu spożycia marihuany (z przedawkowania), natomiast z powodu wypicia zbyt dużej ilości mocnego alkoholu co roku umiera bardzo wiele osób. Do tego należy dodać wszystkie zgony spowodowane spożyciem alkoholu, i przestępstwami popełnionymi "pod wpływem". Są to zarówno morderstwa, pobicia ze skutkiem śmiertelnym, jak również spowodowanie wypadków śmiertelnych przez pijanych kierowców. Mimo to wódka w Polsce jest legalna i obecna wszędzie, chociaż codziennie policja wyłapuje pijanych kierowców. Ilu natomiast łapie zjaranych? Jeśli ktoś myśli, że legalizacja marihuany spowodowała by jakiś znaczący wzrost tego typu przestępstw, to jest w błędzie, jest bowiem zazwyczaj wręcz odwrotnie. Natura ludzka (skażona grzechem pierworodnym) powoduje że "zakazany owoc smakuje najlepiej". Jeśli marihuana została by zdepenalizowana, to jej spożycie wcale znacząco by nie wzrosło. Nie należy wierzyć w mity, że jak czegoś się zakazuje to tego nie ma. Jest, tylko że na czarnym rynku, gorszej jakości (znacznie bardziej szkodliwe, bo zmieszane z różnymi sztucznymi świństwami), niekontrolowane i sprzedawane m.in. nieletnim. 

Tak więc odpowiedź na pierwsze pytanie brzmi: nie. Nie jest to grzech śmiertelny, oczywiście jeśli ktoś robi to okazjonalnie, i potrafi zachować umiar. Nie jest to wyłącznie moja opinia, ale w podobnym tonie wypowiadali się także duchowni "tradycji", których spytałem się o tą kwestię. I nie jest to grzechem również obecnie, gdy marihuana jest prawnie zakazana. Złamanie prawa cywilnego nie może bowiem być rozumiane automatycznie w kategorii grzechu, przeciwnie dochodziło by bowiem do absurdów, że musielibyśmy spowiadać się z przejścia ulicy na czerwonym świetle, lub z przekroczenia dopuszczalnej prędkości o kilka kilometrów, albo z prowadzenia samochodu po wypiciu jednego, małego piwa. W świetle przepisów prawa cywilnego są to oczywiście wykroczenia, a nawet przestępstwa, ale w świetle Prawa Bożego i kościelnego, nie jest to nic złego (o ile nie narażało się przy tym życia własnego lub innych). Jeśli bowiem przekraczamy ruchliwą ulicę, w godzinach szczytu, kiedy z obu stron jeżdżą z dużą prędkością samochody, albo gdy przekraczamy znacząco prędkość (np. o połowę, lub o ponad 50 km./h) w terenie zabudowanym, w ciągu dnia, gdy chodzą tam ludzie, lub gdy wsiadamy za kierownicę będąc pod wpływem alkoholu (czyli po wypiciu znacznej ilości, "po pijaku"), wówczas stanowimy poważne zagrożenie dla siebie lub innych, i wtedy jest to grzech. Grzechem jest bowiem nie samo "złamanie przepisów", lecz autentyczne sprowadzenie realnego zagrożenia dla życia lub zdrowia ludzi. Są oczywiście skrupulanci, którzy uważają że najważniejsze jest "posłuszeństwo władzy cywilnej" (jakakolwiek by ona nie była) oraz którzy potrafią spowiadać się z najmniejszej błahostki, jak choćby z tego, że wypadł im batonik z automatu, za który nie zapłacili, i go zjedli, albo że kobieta w sklepie źle wydała im resztę, i oni zachowali sobie te kilka złotych. Znałem osobiście takie przypadki, i to wśród "tradycyjnych katolików" związanych z FSSPX. Takie skrupulanctwo jest jednak poważną duchową chorobą, która zabija życie nadprzyrodzone, prowadzi bowiem do nieustannego poczucia życia w grzechu, i zabija działanie łaski Bożej. W istocie, sam Marcin Luter był takim właśnie skrupulantem, któremu wydawało się, że cały czas grzeszy, i potrafił spowiadać się kilkanaście razy w ciągu jednego dnia...

Osobiście dobrze pamiętam, jak te zasady wyłożył mi w dość prosty sposób pewien kapłan FSSPX (którego akurat bardzo lubię i szanuję, był jednym z niewielu naprawdę normalnych kapłanów jakich poznałem w FSSPX, nie będę więc wymieniać go z imienia i nazwiska, aby nie robić mu ewentualnych problemów), gdy w Wielkanoc 2012 r. w Chorzowie, po Liturgii Wielkosobotniej (która zaczynała się o 22:00, a więc kończyła już po północy w Wielkanoc), zaprosił nas (ministrantów i kilku wiernych świeckich) na piwo. Miałem wówczas 17 lat, a więc teoretycznie, zgodnie z prawem świeckim, nie powinienem spożywać alkoholu, a osoba pełnoletnia nie powinna mi go proponować. Jednak xiądz X powiedział, że mam już bierzmowanie, a więc dla Kościoła jestem jak dorosły, a prawo kościelne nie jest zależne od świeckiego, dlatego mogę wypić piwo i nie jest to grzechem...

Co natomiast tyczy się drugiego pytania, to odpowiedź w dużej mierze znajduje się już powyżej. Czy państwo może zakazywać czegoś, co nie jest złe samo w sobie, a co najwyżej może być złe, jeśli się z tego źle korzysta? Oczywiście, nie. Dlatego odpowiedź na drugie pytanie brzmi: tak. Katolik może popierać legalizację, lub przynajmniej depenalizację marihuany. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, to konsekwentnie powinien opowiadać się za delegalizacją wszystkich używek, a zwłaszcza tytoniu i mocnego (wysokoprocentowego) alkoholu, które są, jak mówi nauka, dalece bardziej szkodliwe dla zdrowia i uzależniające. Nikt poważny jednak tego nie postuluje, przynajmniej nie wprost. Doskonale bowiem wiadomo, że wszelka prohibicja przynosi zazwyczaj skutki przeciwne do zamierzonych. Kwitnie wówczas szara strefa, a państwo traci jakąkolwiek kontrolę. Zwolennicy państwa autorytarnego, państwa opiekuńczego etc. powinni wręcz popierać legalizację marihuany, wówczas bowiem państwo będzie miało pełną kontrolę nad tą działalnością, będzie mogło nakładać akcyzę, podatki i inne ograniczenia, kontrolować rynek, pilnować aby produkt był czysty, bez sztucznych dodatków, i nie trafiał w niepowołane ręce (do dzieci i młodzieży etc.). Oczywiście państwo powinno skutecznie zapobiegać oraz leczyć nałogi, alkoholizm, narkomanię, i wszelkie uzależnienia, ale nie powinno zakazywać substancji tego typu (mowa oczywiście o tzw. "miękkich" narkotykach, do których oczywiście należy zaliczyć także alkohol, kofeinę, etc. - to wszystko są narkotyki). Natomiast zapobieganie nie polega na zakazaniu wszystkiego, wtedy bowiem skutki są wręcz odwrotne. Z psychologicznego punktu widzenia jest oczywiste, że zakaz i ewentualne kary więzienie etc. nie są żadnym rozwiązaniem, bowiem świat przestępczy nic sobie z tego nie robi. Jest to dokładnie taka sama sytuacja jak z zakazem posiadania broni palnej. Przestępcy wciąż mają broń i popełniają przestępstwa, a normalni, porządni ludzie nie mają dostępu do broni, i nie mają jak bronić się przed przestępcami. 

Oczywiście niektórzy wciąż będą uważać że państwo powinno zakazywać wszystkiego, co ich zdaniem jest niemoralne lub złe (choć nie jest to obiektywnie, samo przez się [per se] niemoralne czy złe). Chcieliby oni wprowadzenia "katolickiego dżihadu", całkowitego totalitaryzmu, który kontrolował by wszelkie aspekty życia, również prywatne, w tym moralność, obyczajowość etc. Niedawno ktoś zapytał mnie, w komentarzu pod jednym z artykułów na tej stronie:

A jeśli chodzi o prywatne praktykowanie sodomii czy nierządu/rozpusty (współżycia pozamałżeńskiego) czy państwo powinno się tym zajmować? Czy powinno to tolerować? Nie chodzi tutaj o publiczne manifestacje sodomitów - do tego nie mają żadnego prawa.

Odpowiedziałem wówczas następująco: 

Na pewno zakazane powinno być jakiekolwiek publiczne propagowanie sodomii, nierządu, rozpusty, zdrady etc. A więc zarówno publiczne manifestacje, jak też jakiekolwiek materiały, gazety, kluby, prasa, filmy czy programy telewizyjne, strony internetowe, nie mówiąc już w ogóle o zajęciach z tzw. "tolerancji" (seksualizacji) czy "gender" (ideologia LGBT+) w szkołach czy na uczelniach, powinny być całkowicie zakazane i ścigane prawnie. Natomiast moim zdaniem państwo nie jest od tego aby karać za same czyny, o ile są one w pełni dobrowolne i dotyczą dorosłych, świadomych (zdrowych na umyśle ludzi). Karać należy (i to bardziej surowo niż teraz) za gwałty, pedofilię, wykorzystywanie seksualne, pośrednictwo i czerpanie korzyści z prostytucji (ale też nie za samą prostytucję bo to nic nie da), handel ludźmi, przestępstwa seksualne wobec dzieci i młodzieży etc. Myślę że po prostu należy zwiększyć kary za te przestępstwa które są [+ zakaz propagandy], oraz ściganie przestępców i nieuchronność kary.

I myślę że tu leży sedno tematu. Dla totalitarystów, zwolenników "katolickiego dżihadu" etc., państwo może kontrolować jednostkę, zarówno w sferze publicznej, jak i prywatnej. Natomiast dla liberałów, państwo nie może nas kontrolować w żadnej sferze, jedynie w tym, co dotyczy osobistego prawa innych ludzi, a więc zgodnie z zasadą : "wolność mojej pięści kończy się na wolności twojego nosa". Ja natomiast, stojąc na gruncie tradycyjnej, racjonalnej polityki wolnościowej (w dobrym znaczeniu tego słowa), uważam, że państwo nie powinno ingerować w strefę prywatną (za wyjątkiem wyżej wymienionej zasady naruszenia praw innych osób), natomiast ma pełne prawo i obowiązek ingerowania w strefę publiczną, dbając o publiczną moralność i zasady. Dlatego też, wbrew liberałom, uważam że państwo katolickie ma prawo i obowiązek, w sferze publicznej, nakazywać odpowiednie zachowania i treści, a inne zakazywać. Państwo ma obowiązek dbania o to, aby w sferze publicznej nie było miejsca dla zła, fałszu i grzechu. Dlatego państwo ma obowiązek zakazywać propagowania komunizmu, nazizmu, ale także, a zwłaszcza, fałszywych religii, które są gorsze od dwóch w.w. zbrodniczych systemów, bowiem zabijają duszę. Państwo ma obowiązek zakazywać publicznego propagowania, w jakikolwiek sposób, wszelkich zboczeń, sodomii, zła i grzechu, i skutecznie karać za jakikolwiek próby np. propagowania homoseksualizmu, LGBT+ etc. Państwo ma obowiązek ogłosić świętą Wiarę katolicką religią państwową i panującą, oraz tylko tej religii nadać przywilej swobodnego, publicznego głoszenia i praktykowania. Państwo ma obowiązek ścigania za przestępstwa przeciwko tej religii, a więc za publiczne bluźnierstwa, profanacje, zbezczeszczenie świątyń i ołtarzy oraz osób duchownych (a nie żadną obrazę subiektywnych "uczuć religijnych"). Państwo ma w końcu obowiązek zakazywania rzeczy obiektywnie i moralnie złych, takich jak rozwody, aborcja, in vitro etc., dotyczą one bowiem nie tylko jednostek, ale komórek społecznych, jakimi są rodziny, uderzają w najbardziej niewinne osoby, jakimi są dzieci. Natomiast państwo nie powinno i nie ma podstaw aby wchodzić "z buciorami" do prywatnego życia ludzi i wychowywać ich, czyli wprowadzać kary m.in. za zdrady, czy inne, nawet bardzo złe i niemoralne akty między dwoma dorosłymi osobami, jeśli są one świadome i dobrowolne (bo niby jak, zdaniem totalitarystów, miałoby to robić? Montując obywatelom kamery w sypialniach, czy wspierając sąsiedzkie donosicielstwo?). Nie można nikogo zmusić do moralności. Religia katolicka tym różni się od islamu, i innych fałszywych wierzeń, że ma na uwadze wolną wolę i godność istoty ludzkiej, a więc jej prawo do samostanowienia. Jeśli ktoś chce się zbawić, to z Bożą pomocą uda mu się. Państwo oczywiście powinno w tym pomagać, nie może przeszkadzać, ale nie może też nikogo na siłę zmuszać, ani do wiary, ani do moralności katolickiej. Jeżeli ktoś nie chce, to Pan Bóg go na siłę, wbrew jego woli, nie zbawi, i tym bardziej państwo nie może tego robić. Dlatego też nie uważam aby rozsądne były kary za prostytucję, za zdradę małżeńską, czy nawet za akty homoseksualne. Zasadne i konieczne są oczywiście kary za jakiekolwiek publiczne propagowanie tych obrzydliwości, lecz nie za same czyny. Równie "zasadne" były by bowiem karanie ludzi za zjedzenie mięsa w piątek, albo urządzenie prywatnej imprezy w Wielkim Poście. Oczywiście państwo nie może pozwalać na imprezy publiczne w czasach zakazanych, ale nie powinno się mieszać do sfery prywatnej, bowiem te sprawy muszą pozostać rozdzielone. 

Nie bójmy się więc panicznie marihuany. Pokażmy, że jesteśmy państwem ludzi wolnych. Osobiście nie palę zioła, to nie są moje klimaty. Ale uważam, że każdy człowiek rozsądny w temacie używek, przypomina o postulacie depenalizacji marihuany. Ja natomiast dorzucam kwestię równie istotną, a przy tym bliższą sercu i wielopokoleniowej tradycji Polaków: NIECH ŻYJE WOLNA DESTYLACJA.

Michał Mikłaszewski, redaktor naczelny

9 komentarzy:

  1. Mam podobne do Pana poglądy, jeśli idzie o egzekwowanie wolności (słowa, prasy, wyznania...) w państwie katolickim. Daj Panie Boże dożyć kiedyś takiego kraju... Natomiast dawniej w państwach katolickich czyny homoseksualne były zakazane jako takie. Ciekawe jak to funkcjonowało? Wydaje mi się, że żeby doszło do skazania, taka "parka" musiała zostać złapana na gorącym uczynku albo jakoś się ze swoimi zboczeniami afiszować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, mówimy więc raczej de facto o zakazie czynów homoseksualnych w przestrzeni publicznej, co jest oczywiste samo przez się (choć de jure mogło to być wyrażone jako zakaz czynów tego typu jako takich, czyli wszędzie, jednak nie wiem jak by to miało funkcjonować, zwłaszcza w dawnych czasach, gdy ogólna inwigilacja ludzi była dużo mniejsza niż obecnie). Do skazania mogło dojść więc tylko w sytuacji donosu i przyłapania na gorącym uczynku (co wydaje się mało prawdopodobne), lub jakiegoś afiszowania się, a to oczywiście powinno być całkowicie zakazane, bo podlega pod publiczne propagowanie zła, zboczeń, dewiacji etc. Tak samo powinno być w przypadku zdrady małżeńskiej czy innych grzechów przeciwko czystości, ich publiczne propagowanie czy jakiekolwiek afiszowanie się powinno być karalne.

      Usuń
    2. PS. Oczywiście, patrząc czysto hipotetycznie, nie mam nic przeciwko ustanowieniu takiego prawa w państwie katolickim w jego pierwotnym brzmieniu, a więc zakazującego jakichkolwiek stosunków, zdrady małżeńskiej, prostytucji etc., ale w praktyce byłoby to prawo martwe, stosowane tylko wówczas, kiedy coś zostanie udowodnione, a więc kiedy wypłynie na światło dzienne. Oczywiście za tego typu przestępstwa kary nie mogą być tak dotkliwe jak za gwałt czy pedofilię (za które, moim zdaniem, zasadna jest kara śmierci). Kary za inne przestępstwa przeciwko moralności mogłyby co najwyżej być karami pozbawienia wolności na okres od kilku miesięcy do max. kilku lat (i tak chyba było w tym dawnym prawodawstwie). Cel takiego prawa byłby czysto pedagogiczny, zniechęcał by do afiszowania się z tego typu czynami. Do faktycznego skazania dochodziło by bardzo rzadko albo wręcz wcale. Oczywiście osobne (i surowsze!) kary powinny obowiązywać, jak już napisałem wcześniej, za jakiekolwiek propagowanie tych rzeczy w przestrzeni publicznej.

      Usuń
    3. Więc mówi Pan, że zdrada małżeńska, prostytucja itp. były w dawniej w państwach katolickich ścigane karnie? Mi się wydawało, że czyny homoseksualne były pod tym względem wyjątkiem, bo traktowano je jako zbrodnię przeciwko społeczeństwu. Logika była, zdaje się taka, że gdyby wszyscy obywatele/poddani znajdowali upodobanie w tej samej płci, to nie rodziłyby się dzieci i naród by wyginął. Stąd takie rygorystyczne traktowanie homoseksualizmu.

      Usuń
    4. W średniowieczu karano także za zdrady itp. Prostytucja do dziś w wielu państwach jest nielegalna. Te przepisy zmieniały się w ciągu wieków (zazwyczaj były jakoś tam łagodzone). Historycznie, były okresy i państwa, w których wszystkie czyny niemoralne były prawnie zakazane. Bolesław Chrobry miał ponoć nakazywać wybijanie zębów ludziom którzy nie pościli w piątek. Ale czy takie przepisy są rzeczywiście dobre? Czy państwo jest od tego żeby ludzi przymuszać do moralności? Oczywiście, argument że homoseksualizm jest zbrodnią przeciwko społeczeństwu, oraz jest jednym z grzechów wołających o pomstę do nieba, i powinien być traktowany specjalnie, jest jak najbardziej sensowny i logiczny...

      Usuń
  2. A jak pogodzić z Biblią i Tradycją istnienie neandertalczyków/jaskiniowców/małpoludó itp?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim Słowo Boże (Pismo św. i Tradycja) nie jest podręcznikiem do biologii, chemii, geografii, historii i ogólnie nauk wszelakich. Jest to Objawienie Boże, depozyt Wiary, który ma nas doprowadzić do zbawienia. Dlatego jest ono bezwzględnie nieomylne tylko w sprawach Wiary i moralności, a nie np. w dosłownie pojmowanym opisie stworzenia itp. (oczywiście nie oznacza to że Biblia w tych sprawach myli się lub kłamie, ale nie należy tego odczytywać jako opis ścisły, naukowy, jak robią to sekty protestanckie czy niektórzy pseudo-tradycjonaliści). Po drugie, czy są jakieś niepodważalne dowody na istnienie tych wszystkich neandertalczyków/jaskiniowców/małpoludów etc. Być może były to różne rasy ludzkie, które nie dotrwały do dziś? Biblia również mówi przecież o olbrzymach, być może tymi olbrzymami, dla ówczesnych Izraelitów, były właśnie wciąż żywe wspomnienia (spotęgowane przez wieki ustnych przekazów) o neandertalczykach (którzy byli wyżsi i więksi od współczesnych ludzi). Nie są to jednak kwestie należące bezpośrednio do spraw Wiary i moralności...

      Usuń
    2. Niech się pan spyta swojego pastora tudzież modernistycznego biblisty. To jest katolicki blog.

      Usuń
    3. Warto w tej kwestii przeczytać orzeczenie Papieskiej Komisji Biblijnej z 1909 odnośnie Księgi Rodzaju, encyklikę papieża Piusa XII "Humani generis" (paragrafy 35-39) oraz podręczniki przedsoborowych teologów.
      Teologowie nie mieli żadnego problemu z ewolucjonizmem jako z przyrodniczym wyjaśnieniem powstania i różnorodności gatunków roślin i zwierząt. Mówili po prostu, że jest to hipoteza z zakresu nauk przyrodniczych, która nie jest sprzeczna z wiarą katolicką i ze zdrową filozofią (jak kiedyś określano filozofię arystotelesowsko-tomistyczną), o ile nie urąga się w jej wykładzie i wyjaśnianiu zasadzie przyczynowości.
      Teologowie wyjaśniali, że odnośnie powstania człowieka, to co do duszy to każdorazowo jest ona stwarzana bezpośrednio przez Boga z niczego (ex nihilo). Jest to dogmat wiary ze zwyczajnego i powszechnego nauczania Kościoła. Odnośnie ciała ludzkiego to Kościół nigdy dogmatycznie nie określił sposobu powstania ciała ludzkiego. To nie jest żadna herezja Piusa XII - teologowie wcześniej dopuszczali taką możliwość jako niesprzeczną z nauczaniem Kościoła i ze źródłami Objawienia. To nie jest łatwy problem. To trudne zagadnienie z zakresu teologii, filozofii i nauk przyrodniczych.
      Warto poczytać w tym temacie:
      - http://introiboadaltaredei2.blogspot.com/2019/08/adam-and-eve.html
      - http://introiboadaltaredei2.blogspot.com/2017/10/an-age-old-problem.html
      - http://introiboadaltaredei2.blogspot.com/2017/02/monkey-business-about-creation.html
      - http://introiboadaltaredei2.blogspot.com/2018/02/in-beginning.html

      Mam nadzieję, że Pan Redaktor się ze mną zgodzi.

      Usuń