Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

poniedziałek, 22 stycznia 2024

Prof. Bartyzel: Poszli nasi w bój bez broni – kompilacja. W rocznicę Powstania Styczniowego.

 Mało co jest większym – a jednocześnie bezmyślnym – samooskarżeniem, jak słowa: "poszli nasi w bój bez broni".

 W rocznicę powstania styczniowego przypomina się najczęściej jego najszlachetniejszą postać, czyli ostatniego dyktatora Romualda Traugutta. To zrozumiała taktyka ze strony apologetów tego szaleńczego aktu, jakim było to powstanie, ale jeśli chcemy całej prawdy, to musimy wydobywać także postaci innego kalibru.

 Ot, na przykład pierwszy dyktator – Ludwik Mierosławski. "Wzorcowy" przykład międzynarodowego kondotiera rewolucji, propagującego także metody terrorystyczne – taki XIX-wieczny prekursor "Carlosa – Szakala", wspólnik Garibaldiego, szlajający się po rewolucjach na świecie (na Sycylii, w Badenii- Palatynacie), niemających nic wspólnego ze sprawą polską. Bufon i pyszałek, przy tym nieudolny jako dowódca, więc jest zdumiewające jak mógł cieszyć się sławą wybitnego stratega, któremu powierzano naczelne dowództwo. Na dyktatora powstania właściwie narzucił się rządowi "czerwonych" (tylko Stefan Bobrowski poznał się na nim i głosował przeciwko niemu). Po przybyciu (ze zwłoką) do Królestwa, stanął na czele 500-osobowego oddziału, z którym przegrał dwie potyczki z Rosjanami – pod Krzywosądzem i Nową Wsią – po czym porzucił swoich żołnierzy, wyjeżdżając do Paryża, acz wcale nie składając dyktatury.

 Osobliwe jest to, że wywołania powstania styczniowego bronią ludzie uważający się zazwyczaj za prawicowych (choć raczej w sensie "pisowskim") i katolików, a niezdający sobie sprawy (lub wypierający ten fakt ze świadomości), że wywołała je – a przedtem parła do niego przez dwa lata, eskalując napięcie wszystkimi środkami, od wykorzystywania świątyń do manifestacji politycznych po zamachy terrorystyczne – ówczesna ekstremistyczna lewica ("Czerwoni", albo "Czerwieńcy"), powiązana z ośrodkami rewolucji europejskiej, również rosyjskiej, dążącej do rewolucji politycznej, antyreligijnej i społecznej, która w polskich warunkach oznaczała przede wszystkim likwidację szlachty, a przynajmniej jej pozycji ekonomicznej i roli przywódczej w społeczeństwie (co się niestety, rękami rosyjskimi, powiodło). Dowodzą tego również późniejsze losy autorów powstania, jak Jarosława Dąbrowskiego i Walerego Wróblewskiego jako hersztów Komuny Paryskiej. Nie pierwszy to zresztą i ostatni raz patriotyczna i katolicka większość społeczeństwa daje się wodzić za nos "rewolucjonerom" wykorzystującym te uczucia do własnych celów. Ale pocieszające, że niekiedy instynkt samozachowawczy działa, jak np. w marcu 1982 roku, kiedy społeczeństwo nie dało się sprowokować manifestem Jacka Kuronia wzywającego do powstania, które niewątpliwie zostałoby utopione we krwi przez sowieckie czołgi (bo Jaruzelski by już nie wystarczył).

 Najgorszą rzeczą, jaka zdarzyła się w 1863 roku nie był wybuch powstania w styczniu, tylko przystąpienie do niego na wiosnę "Białych" oraz ich odpowiedników w Galicji (konserwatystów krakowskich) i na emigracji (Hotel Lambert). Po pierwsze, nadało to powstaniu legitymizację jako narodowemu, a nie tylko przedsięwzięciu ekstremistycznej partii rewolucyjnej. Po drugie, rozszerzyło zasięg powstania o środowiska ziemiańskie dające "partiom leśnym" oparcie logistyczne. Po trzecie, poprzez kontakty z dworami i gabinetami europejskimi dało złudną nadzieję na wsparcie Zachodu, przynajmniej dyplomatyczne (sławetnie "durez!" Napoleona III). Wszystko to, a zwłaszcza drugie i trzecie, przedłużyło ogromnie agonię powstania, wielokrotnie multiplikując straty, bez czego powstanie "czerwonych" upadłoby po paru miesiącach, pozostając w gruncie rzeczy mało znaczącą "ruchawką". A co najważniejsze, być może nie doszłoby do dymisji Wielopolskiego i całkowitego zwrotu w polityce rosyjskiej odwracającego proces reform. Dlatego decyzja ta była bardzo wielką winą Białych, za co najrozumniejsi z nich słusznie się kajali. Natomiast prawdziwymi bohaterami, reprezentantami patriotyzmu rozumnego byli wówczas św. abp Zygmunt Szczęsny Feliński i Ojcowie Zmartwychwstańcy, na czele z ks. Hieronimem Kajsiewiczem autorem "Listu do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych".

 Na sytuację, która doprowadziła do wybuchu w 1863 roku należy spojrzeć również z bardziej pośredniego, bo demograficznego punktu widzenia. Mniej więcej co 25-30 lat społeczeństwo reprodukuje się w kolejnym pokoleniu. W wypadku narodów zniewolonych oznacza to (jeśli reprodukcja ta jest na odpowiednio wysokim poziomie) przypływ nowej energii społecznej, a ponadto dochodzi do dorosłości pokolenie, które nie dźwiga na sobie traumy klęski pokolenia swoich ojców. Tak było też ok. 1860 roku, kiedy ów wybuch nowej energii zaczynał następować (zarazem tłumaczy to dlaczego nic w Królestwie się nie działo w czasie wojny krymskiej, która była okolicznością sprzyjającą: bo to pokolenie było jeszcze niedojrzałe, a starsi byli wciąż sparaliżowani poczuciem niemocy). Rzecz tylko w tym, że ta energia może eksplodować w sposób niekontrolowany i nierozumny – co się niestety stało, a może zostać spożytkowana rozumnie i planowo, tak jak na przykład kolejne 30 lat później, przez obóz narodowy. Trzeba jednak do tego wybitnego przywódcy umiejącego zarówno sformułować cel, jak i przekonać do niego aktywną część społeczeństwa. I tu zawinili obaj kandydaci, choć każdy z innego powodu: "Pan Andrzej" (Zamoyski), który stawiał cel popularny, ale nierealistyczny (niepodległość natychmiast w granicach z 1772 oku) oraz Margrabia, który cel wytyczył realistyczny, ale nie umiał do niego przekonać i stworzyć wokół siebie większość, spychając do narożnika radykałów, grzesząc też pychą, że można coś zrobić dla Polaków, ale nie z Polakami.

 Ci, którzy głoszą, że powstanie w 1863 "musiało wybuchnąć", bo sytuacja była beznadziejna a terror ekstremalny, nie tylko kompletnie nie znają historii, albowiem miesiące poprzedzające przynosiły krok po kroku nową zdobycz (przywrócenie Rady Stanu Królestwa, utworzenie Rządu Cywilnego, polonizacja administracji, ustawa o samorządzie terytorialnym, utworzenie Szkoły Głównej, powiększenie liczby szkół elementarnych i średnich, oczynszowanie chłopów), ale również nie rozumieją elementarnego prawa socjologii i psychologii społecznej, odkrytego dawno temu przez Tocqueville'a: że rewolucje nie wybuchają wtedy, kiedy jest najgorzej, a ucisk największy, tylko wówczas, kiedy system się rozpręża, odsłaniając swoje słabości, zmniejsza nacisk społeczny i inicjuje reformy, ale z punktu widzenia rewolucjonistów są one zbyt wolne i niedostateczne. I to samo dotyczy powstań czy rebelii o charakterze narodowym.

 Nazbyt częstym przejawem infantylizmu politycznego jest u nas ocenianie działaczy politycznych – w interesującym nas teraz wypadku podejmujących decyzje o wszczynaniu powstań – li tylko z punktu widzenia ich intencji, a z zupełnym pominięciem skutków, w tym takich, które dają się przewidzieć (w ich wypadku jest to natomiast dowód na kierowanie się tym, co Max Weber nazwał "etyką idei", w przeciwieństwie do "etyki odpowiedzialności"). Pomijając już to, że sprawa intencji oraz celów wcale nie jest taka prosta we wszystkich przypadkach, a zwłaszcza tych, którzy w cieniu i z zagranicy mogli sterować lub inspirować te działania, mając na oku cele zupełnie inne niż narodowe polskie, to nawet gdyby wszyscy decydenci powstania byli czyści jak łza, powodowała nimi wyłącznie żarliwa miłość do ojczyzny i pragnienie jej niepodległości, i tak ocenianie ich wyłącznie przez pryzmat intencji jest niedojrzałością. "Dobre chęci" nie zwalniają polityków ani od obowiązku rzetelnego obrachunku sił i środków, ani od rozpatrzenia wszelkich alternatywnych scenariuszy, ani przede wszystkim od rozważenia prawdopodobnych skutków podjętego działania. To jest zresztą dowód na to, że coś niedobrego było i jest nadal w Polsce w wychowaniu religijno-moralnym, bo przecież katolik powinien wiedzieć, że "dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane" i moralnej wartości czynu nie można oceniać po zamierzeniach.

Profesor Jacek Bartyzel

za Facebukiem złożył A.Jakubczyk

ZA: https://myslkonserwatywna.pl/prof-bartyzel-poszli-nasi-w-boj-bez-broni-komplilacja/

Aleksander hrabia Wielopolski herbu Starykoń

Traugutt i Wielopolski

 17 stycznia 2013  Redakcja Konserwatyzm.pl

 Ale jednocześnie postać tragiczna nie tylko ze względu na nieuchronny koniec na Cytadeli. Także dlatego, że ilustrujący to przekleństwo naszej porozbiorowej historii, że – szantażujący moralnie opinię publiczną – „Czerwoni” stwarzają fakty dokonane, które prowadzą do zagłady, a „Biali” podporządkowują się im i także skaczą w tę otchłań („społem w przepaść!”), już to, aby dowieść (lecz komu?), że nie są gorszymi patriotami, już to z poczucia wewnętrznego imperatywu solidarności. U Traugutta z pewnością działał ten drugi czynnik, co w sferze rezultatów i tak niczego nie zmienia, ale warto pamiętać, że jeszcze podczas swojego przesłuchania po aresztowaniu go powiedział otwarcie: „Powstania nikomu nie doradzałem, przeciwnie, jako były wojskowy widziałem całą trudność walczenia bez armii i potrzeb wojennych z pań­stwem słynącym ze swej militarnej potęgi”. Tak naprawdę powstanie stało się tragedią nie wtedy, kiedy wybuchło – wszczęte przez partię rewolucyjnych ekstremistów – ale wiosną, kiedy przystąpili do niego Biali, zamieniając drobną ruchawkę w powstanie narodowe.

 Historii oczywiście zmienić się nie da, ale po to, aby unaocznić ogrom nieszczęścia, warto wyobrazić sobie możliwą historię alternatywną. Margrabiemu Wielopolskiemu udaje się wyrwać następne ustępstwo Rosjan: przywrócenie wojska polskiego i pod polską komendą. Na czele tej armii staje – powracający do służby czynnej – pułkownik Romuald Traugutt (oczywiście awansowany na generała). Umacnianie się narodowego charakteru i samodzielności Królestwa Polskiego wzmaga napięcie w stosunkach prusko-rosyjskich, aż ostatecznie dochodzi do wojny pomiędzy Rosją i Królestwem Polskim a Prusami. Wojsko Polskie zadaje klęskę armii pruskiej, a gen. Traugutt przyjmuje kapitulację gen. von Moltke. Premier Prus Otto von Bismarck jest zmuszony podpisać traktat pokojowy (po drugiej stronie współsygnują go minister Gorczakow i naczelnik rządu cywilnego Królestwa Wielopolski), na mocy którego Wielkie Księstwo Poznańskie zostaje przyłączone do Królestwa Polskiego.

Jacek Bartyzel

źródło: facebook.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz