Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

poniedziałek, 17 czerwca 2019

Ronald Lasecki: W sprawie Degrella.

Komentarze Bąkiewicza, Bosaka i Wielomskiego na temat wpisu lubelskiego ONR upamiętniającego Degrelle'a dowodzą, że środowisko narodowe jest poważnie skorodowane demoliberalną poprawnością polityczną, przejawiającą się bezrefleksyjnym przejęciem rosyjsko-anglosasko-żydowskiej wersji historii Europy, w której II wojna światowa była „starciem dobra ze złem”, w starciu tym zaś „dobro” reprezentowane było przez obóz związany z UK, USA i ZSRR, natomiast „złe” było wszystko co miało jakiekolwiek związki z Niemcami. 

Pisałem już wielokrotnie, że zarówno z punktu widzenia prawdy historycznej, jak i z powodów pragmatycznych, powielanie takiej narracji przez Polaków jest głupie i szkodliwe, wpisując się przy tym doskonale w mentalne i symboliczne struktury jankeskiej dominacji nad naszym krajem. II wojna światowa była wznowieniem tragicznej europejskiej wojny domowej i dziejową katastrofą Europy, w której klęskę ponieśli wszyscy Europejczycy. Złe było samo wywołanie i doprowadzenie do tej wojny, po jej wybuchu nie było zaś już „dobrych” orientacji, choć ta proniemiecka wydawała się dla ludzi Prawicy akurat najmniej zła i najbardziej naturalna. 

Co do samego Degrelle'a, to – jak wspomniałem już kiedyś wcześniej – nie funkcjonuje on w środowisku polskich narodowców jako nazista, co z upodobaniem wmawiają narodowcom jedynie fascynaci obrony pomników „radzieckich wyzwolicieli” i PRL-owszczyzny. Od czasu wydania polskiego tłumaczenia „Płonących dusz” i pamiętnego posłowia prof. Wieczorkiewicza do „Frontu Wschodniego”, Degrelle zaistniał w świadomości polskiej prawicy jako:

- przedstawiciel chrześcijańskiego rewolucjonizmu (jak Jose Antonio Primo de Rivera, Corneliu Codreanu, Bolesław Piasecki);

- zwolennik społecznego solidaryzmu i państwa pracy jako drogi do odrodzenia wspólnoty narodowej;

- reprezentant politycznego romantyzmu, całkowicie poświęcający się „sprawie” i pracy dla niej;

- ożywiciel ducha rycerstwa, wypraw krzyżowych, Średniowiecza, heroicznych wieków cywilizacji chrześcijańskiej;

-  nieprzeciętny talent literacki i dzielny żołnierz zarazem (jak Ernst Junger), uosabiający faszystowski ideał połączenia mistrzostwa we władaniu piórem z mistrzostwem we władaniu mieczem, ideał ciągłości i harmonii pomiędzy umysłem a ciałem;

- wróg komunizmu i europejski patriota, wychodzący w swych patriotycznych uniesieniach daleko poza narodowy egoizm i rasizm, w kierunku solidarności wszystkich ludów europejskich. 

Polscy zwolennicy Degrelle'a widzą w nim i cenią go właśnie za te cechy, a nie za jego fascynację Hitlerem, czy jego raczej dyletanckie i dość kontrowersyjne interpretacje historyczne. Zainteresowanie Degrellem nie produkuje zatem kolejnych nazistów, chorobliwych germanofilów ani nawet rewizjonistów historycznych, tylko rozwija u swoich adeptów marzenia o bohaterskich przygodach, idealizm, żarliwość i gotowość do poświęceń: dusz, w których – pisząc Tomaszem Gabisiem - „rozpala dumny i dziki ogień wikingów i arystokracji wypraw krzyżowych”. Stykający się z mitem Degrelle'a czerpią więc z niego to, co w nim najlepsze, i mit ten też wydobywa z tych ludzi to, co w nich najlepsze. 

Musi to budzić zaniepokojenie u wszystkich „moskiewskich gównojadów” i wyznawców radzieckiej wizji historii, jak też u tych „starszych wiekiem i doświadczeniem działaczy”, którym chodzi o to, by młodym ludziom obciąć skrzydła i zamiast wychować ich na mężczyzn, zrobić z nich oślizgłych karierowiczów noszących teczki za jakimiś „republikanami”, czy innymi „katolickimi wolnościowcami”. Mit Degrelle'a jest dla nich jak dla niedźwiedzia cierń wbity w jego łapę, i dlatego nie przepuszczą żadnej okazji by Degrelle'a obsmarować. Bohaterowie jednak nigdy nie umierają, ale towarzyszą nam w bardziej subtelnym wymiarze rzeczywistości. Degrelle będzie więc zawsze z nami, a dialog z nim i jego pisarstwem po latach dawać będzie nam siłę do walki ze demoliberalnym światem miękkich kluch, karierowiczów, oportunistów kunktatorów i koniunkturalistów.


Wielu jest takich, którzy mit Degrelle'a próbują „dekonstruować”, wyszukując odbrązawiające jego bohatera fakty. To zabieg równie daremny i degenerujący duchowo, jak żałosne jest miotanie się endeckich karłów, poświęcających gros swojej aktywności na zwalczanie mitu marszałka Piłsudskiego. Ja sam jestem bardzo krytyczny wobec historycznej postaci Piłsudskiego i krytycyzm ten w ostatnim roku dość dramatycznie u mnie wzrósł. Z upływem lat nabrałem również krytycyzmu, czy w każdym razie dystansu, do historycznego Degrelle'a. Mit jest jednak oparty na historii jedynie bardzo luźno. Prawda mitu jest zaś w prawdą w zasadzie samodzielną wobec prawdy historii. I dlatego tej prawdzie mitu Marszałka, ani prawdzie mitu Degrelle'a nie zaszkodzi na pewno dłubanina historyczna rozmaitych „odbrązawiaczy”, tak jak kiedyś dłubanina biblistyczna Zenona Kosidowskiego nie zaszkodziła mitowi chrześcijańskiemu. Jedyne, czym coś takiego grozi, to duchowe skarlenie samego „dłubacza”, dość powszechne zresztą w tym gremium rzeczników mieszczańskiej „filozofii kantoru”, czy wręcz politycznej „ideologii kurewstwa”. 

Ja sam – nie wstydzę się tego napisać – czytywałem (również po francusku) Degrelle'a z wypiekami na twarzy, i tak jak do dziś pozytywnie oceniam, polecam innym i czasem nawet sam lubię wrócić do lektury pochłanianych pasjami w młodości powieści podróżniczo-przygodowych Verne'a, Sabatiniego, Szklarskich, Wernica, May'a, czy Stevensona, tak też Degrelle jako figura symboliczna i jako bohater rycerskiego mitu krucjatowego wciąż pozostaje dla mnie istotnym punktem odniesienia i inspiracją.

Ronald Lasecki

Źródło: Facebook.com

Tytuł od red. Tenete Traditiones 

OD REDAKCJI: Całkowicie nie dziwi nas zachowanie liberalnych, systemowych pseudo "narodowców" pokroju Bąkiewicza i spółki, a także towarzyszy z endokomuny, jak prof. Wielomski. Ich ignorancja historyczna i ideologiczna jest powszechnie znanym faktem. Jednak ONR nie tylko nie okazał zdecydowanej dezaprobaty wobec tych śmiesznych i kompromitujących wypowiedzi, ale także ugiął się, usunął swój wpis o Leonie Degrellu, a także zakazał swym członkom jakichkolwiek komentarzy czy wpisów na temat Degrella (sic!). To pokazuje brak konsekwencji i zdecydowanej postawy w obronie własnej idei, co wraz z narastającą w ostatnich latach rezygnacją z radykalnej symboliki, haseł, mundurów czy publicznego wykonywania Saluto Romano, stawia współczesny ONR w bardzo złym świetle, jako organizację konformistów. Co w takim razie oznacza "Radykalizm" w nazwie tej organizacji, skoro po raz kolejny ugina się ona pod naciskiem sprzedawczyków, karierowiczów i innych wrogów Idei?

2 komentarze:

  1. A czy Bolesław Piasecki nie zalicza się do endeko-komuny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po wojnie, owszem, poniekąd jest. Dlatego o Piaseckim należy mówić w tym samym tonie, co o Degrellu. W pełni odwołujemy się do jego przedwojennej myśli i działalności, jednak o powojennej po prostu dyplomatycznie milczymy. Podobnie jak Degrelle, Piasecki niejako "nie miał innego wyjścia". To było wymuszone sytuacją. Aczkolwiek Piasecki nigdy nie był endekiem, tylko Narodowym Radykałem, a więc ciężko mówić o nim jako o endeko-komunie. On nigdy na pozycje endeckie, na szczęście, nie zjechał. Przynajmniej pod tym względem jest lepszy od współczesnych endeko-komuchów.

      Usuń