rycina wg T. Mielcarzewicza |
Hajdamacczyzna, koliszczyzna – o niej bowiem mowa – poczęła się w zasadzie zimą 1768 r., ale sama rzeź sroga w okresie od maja do lipca tego roku. Właśnie w mroźną noc kresowej zamieci śnieżnej przybył do monasteru mortoneńskiego kowal Maksym – zwany Zalizniakiem (Żeleźniakiem), dawniej brat posługujący w tymże klasztorze, potem ataman siczowy – z kilku innymi Kozakami, aby w monasterze za swoje grzechy czynić pokutę. Był to stary zwyczaj zaporoski. Melchizedek uznał to za zrządzenie losu i zdawał się na Kozaków czekać, a może rzeczywiście czekał. To drugie stwierdzenie wydaje się bliższe prawdy. Być może opat listownie wezwał Żeleźniaka, kreśląc przed nim jakieś atrakcyjne miraże, które różniły się od monotonii życia na Siczy. Świadczyć o tym może napływ do klasztoru coraz większej liczby Kozaków, tak że przed Wielkanocą było ich już około 150. Oni to na wiosnę 1768 r. zbudowali w obrębie monasteru dwie szopy, z których każda mogła pomieścić 1000 koni. Taki był początek dzieła, do którego przez lata całe cierpliwie zmierzał Melchizedek. Czekał tylko na odpowiedni moment. Za taki właśnie sprytny mnich uznał zawiązanie konfederacji barskiej, która głosiła, że jej celem jest obrona wiary katolickiej i Kościoła przeciw uchwałom sejmu (1768 r.), dającym równouprawnienie polityczne i religijne dyzunitom i katolikom. Zatem opat dyzunicki, wszczynając bunt, zdawał się stawać w obronie postanowień sejmowych. Niewiele z tego i tak czerń hajdamacka rozumiała, jej wystarczyło nośne hasło: „rizaty Lachiw i Zydiw” i z takim hasłem właśnie Melchizedek wystąpił, a na wodza pospólstwa wybrał właśnie Maksyma Żeleźniaka, przekonawszy go, że nie tylko dobro cerkiewne wymaga krwawej rozprawy z Lachami, unitami i Żydami, ale że taka jest wola „najjaśniejszej imperatorowej”, którą zakonnik-hipokryta zwał „najcnotliwszą kobietą”, jaką zna historia ludzkości.
Wydaje się, że Żeleźniak mimo takiej zachęty i nadziei na łaskę „najcnotliwszej” długo się wahał, słusznie obawiając się, że chłopska rabacja nie gwarantuje ostatecznego zwycięstwa – a wtedy czeka go zaostrzony pal. Melchizedek przekonywał, że buntowników weźmie w obronę caryca Katarzyna II, i aby ostatecznie go skaptować, zawiózł go do Perejasławia, do władyki Gerwazego, aby ten swoją archirejską powagą ułożone plany buntu potwierdził i jako jepiskop im pobłogosławił. Była też groźba klątwy. Być może, że to jeszcze podejrzliwemu Kozakowi nie wystarczało, wtedy obaj spiskowcy i fałszerze – Gerwazy i Melchizedek – użyli argumentu ostatecznego, pokazali mu dokument, rzekomy ukaz carycy, dla większej wiarygodności złotymi zgłoskami pisany i opatrzony pieczęcią imperatorowej wyciśniętą w wosku, a wzywający „lud prawosławny” do rzezi Lachów, unitów i Żydów. Nadto opat głosił, że zgodnie z wolą monarchini zostanie odtworzony hetmanat, ale pod warunkiem, że Ukraina spłynie krwią polską, unicką i żydowską. Wszystko, co złote, miało pochodzić od monarchy, złote litery nie mogły nie przekonać prostego ludu, a że były fałszywe, to o tym wiedzieli wtedy tylko fałszerze. Długo po tym fakcie wielu przyjmowało, iż rzeczywiście Katarzyna II wydała oną złotą hramotę, wielu przyjmowało to za pewnik.
Skąd się faktycznie owi Kozacy wzięli na podorędziu? Rzecz ma się zgoła prosto i dla tamtych czasów i obszarów typowa. Oto w administracji majętności śmiletyńskich, należących, jak już wiemy, do księcia Lubomirskiego, zaistniało pewne nieporozumienie. Dwaj nowo mianowani komisarze, nie mogąc jakoś wejść w posiadanie swoich urzędów przez upór dotychczasowych komisarzy, postanowili sprawę załatwić w sposób zbrojny. Aby osiągnąć cel i rozstrzygnąć spór na swoją korzyść, zwerbowali pewną liczbę Kozaków, pojąc ich gorzałką. Jednocześnie łudzili ich zapewnieniem, że jeżeli ich wesprą, to oni w zamian będą popierać dyzunię przeciw unii. Kozacy chętnie na to przystali, ale gdy się spostrzegli, że mają walczyć ze swoimi braćmi Kozakami stojącymi po stronie dotychczasowych komisarzy, od takiej walki się uchylili. Rozeźliło to nowych komisarzy, którzy zagrozili tym Kozakom wojskiem konfederatów, a wojsko to, według nich, „w pień ich wytnie, a krew ich psy chlipać będą”. Przypadek sprawił, że właśnie w tym czasie pojawiły się w okolicy cztery chorągwie pancerne, które pojmały przyłapanych na rozbojach kilku ich towarzyszy i powiesiły. Widząc to Kozacy, nabrali pewności, że to początek spełnienia groźby komisarzy, przeto pospiesznie opuścili ziemie Rzeczypospolitej – oni to stali się pierwszym zagonem hajdamackim Żeleźniaka. W lesie czehryńskim, w tzw. Chłodnym Jarze zaczęli zbierać się hajdamacy pod przewodem Maksyma Zalizniaka. W nocy 14 sierpnia 1768 r. w święto „Makawejów” ihumen monasteru motrońskiego Melchizedek Jaworski poświęcił noże hajdamakom, którzy rozgromili pijanych (sic!) barskich konfederatów, zaczęli rżnąć Polaków i Żydów, a ihumen Jaworski wzywał ich do bicia także unitów, to jest Ukraińców-katolików. Zginęło wtedy około trzystu ukraińskich katolickich duchownych, przeważnie bazylianów [K. Panas, dz. cyt.]. Przekroczywszy Dniepr, ataman ruszył w głąb kraju z kilkoma oddziałami. Sam szedł ku Humaniowi, jego podkomendny, ataman Nieżywy posuwał się ku Kaniowowi, ataman Szwaczka kroczył na Chwastów, znów ataman Chwost przez Tetyjów gnał na Prawobrzeże. Po drodze przyłączyli się do rebeliantów krewcy parobkowie chętni do mordu, gwałtu i rabunku, wreszcie watahy zbuntowanego chłopstwa w nadziei na obfite łupy. Uzbrojeni byli w owe poświęcone noże, w piki, a często w zwyczajne drągi zaostrzone u szczytu. Mnisi dyzuniccy wiedli ich z okrzykiem: na pohybel Lachom, uniatam i Żydam. Żeleźniak miał już w tym czasie pod sobą ok. 30 tys. zbuntowanego ludu – ochotników i tych, którzy w obawie przed utratą życia z rąk pobratymców przystali do buntu pod przymusem. Kupy pijanego i rozbestwionego chłopstwa szły, jak kara Boża, paląc wsie i miasta, zabijając starców, kobiety i niemowlęta; łupiąc dwory, kościoły, hostie i świętości biorąc na spisy. Aż włosy na głowie powstają na wspomnienie tych okropności: ludzi wkopywano w ziemię, a potem głowy jak trawę koszono, jak darto pasy, jak niewiastom rozpruwano żywoty i wnętrzności włóczono, a dziećmi małymi w mieście Kumaniu trzy studnie napełniono. Przy wszystkich gościńcach widać było szubienice, gdzie obok szlachcica wisiał ksiądz i Żyd i pies z takim napisem: „Polak, Żyd i pies jedna wiara” [L. Siemiański, Wieczory pod lipą, Kraków 1863].
Hajdamacy szybko opanowali Żabotyń, Czerkasy, Smiłę, Zwinogródkę, Lisionkę i Korsuń, gdzie wyrżnęli wszystkich Polaków i Żydów. Gdy tylko kwaśny odór rozszedł się po Ukrainie, wnet płomień buntu rozprzestrzenił się na całe prawie Naddnieprze. Szlachta i Żydzi opuszczali swe siedliska i chronili się do miejsc warownych. Jednym z takich miejsc był Humań – dziedzictwo Potockich – gdzie zebrało się 15-20 tys. wygnańców. Uciekinierzy byli pewni swojego bezpieczeństwa pod opieką pułku Kozaków grodowych, opłacanych przez F. Salezego Potockiego. Wśród tych Kozaków był sotnik Iwan Honta (Gonta). Ten potrafił zjednać sobie zaufanie pułkownika Rafała Despota Młodanowicza. Jak tylko krwawy Żeleźniak zbliżył się pod Humań, Młodanowicz wysłał milicję kozacką z Gonta na czele do rozeznania sytuacji, czy nawet do walki z buntownikami. Tymczasem Goncie też zapachniała krew polska, żydowska i rusko-unicka, przyłączył się więc do Żeleźniaka i obaj teraz wspólnie ruszyli „Lachów wojować”. Stanąwszy przed Humaniem, Gonta poprosił swojego łatwowiernego dowódcę o otwarcie bram miasta. Młodanowicz ufając podkomendnemu, wpuścił go do miasta, nie przypuszczając, że wleje się do środka rzeka ukrytego hajdamactwa. Ponieważ wojsk regularnych na Ukrainie prawie nie było w tym czasie, rebelianci mieli ułatwione zadanie i sprawę z przelęknionymi i bezbronnymi. Wprawdzie stało tu kwaterą wojsko rosyjskie, ale do „polskich spraw” się nie mieszało i wobec rebeliantów zachowywało się z „aktywną neutralnością”. Hajdamacy przeto uznawali je za sojuszników, wierzyli bowiem w prawdziwość ukazu imperatorowej.
Przez tę sołdacką obojętność [...] zanurzyło się we krwi całe Pobereże między Dnieprem a Bohem. Nie szczędzono starców, dzieci ani niewiast. Widziano powieszoną matkę z czworgiem dzieci na jednym drzewie; widziano kobiety z zaszytymi we wnętrznościach kotami; widziano nieszczęśliwe ofiary, jedne odarte ze skóry, inne gwoździami przybite do belek, dziatwą jak głownią rzucano na rozpalone węgle. [...] Hajdamacy wiedli ze sobą własne dzieci, aby je do morderstwa przyzwyczajać. Dość powiedzieć, że na przestrzeni 60 mil wzdłuż i 40 wszerz od Dniepru w głąb Ukrainy nie przepuszczono żadnemu prawie mieszkańcowi, który ucieczką się nie ratował; bo nie oszczędzano nawet chłopów, którzy coś mieli, a do buntu się nie przyłączyli. Rżnięto ich jako „lackie dusze”. W perzynę poszły: Żabotyń, Tetejów, Łysianka, Sawrań, pięćdziesiąt włości, tysiące rozrzuconych po stepach domostw [ks. E. Likowski, dz. cyt.].
Pod nóż szli duchowni łacińscy i uniccy, a cerkwie unickie i kościoły, jeżeli nie były palone, to bezczeszczone i plądrowane. Kapłanów unickich, którzy nie zdążyli uciec, rżnięto nożami. Zdarzało się jednak, że pojmanych księży gromadnie pędzono do Perejasławia, aby tam przed jepiskopem wyrzekli się unii, a gdy to się stało w obawie przed utratą życia, wtedy jepiskop chrzcił ich na nowo. Temu niesłychanemu od czasu buntu Chmielą barbarzyństwu położono kres dopiero po rzezi humańskiej, która nie tylko przeszła wszelkie ludzkie wyobrażenia, ale wstrząsnęła nawet sumieniem bezwzględnej Katarzyny II. Teraz niechaj przemówi autor, który rzecz opisał według relacji naocznych świadków: Zaraz zaczęła się rzeź okropna, na której wspomnienie dotąd zgroza przejmuje serca. Rozjuszone pospólstwo mordowało wszystkich bez litości, nie przepuszczając kobietom, starcom i dzieciom. Trudno opisać całą zgrozę tych okropnych zbrodni. Hajdamacy wpadali do kościołów, mordowali księży, bezcześcili święte hostie i krzyże. Małe dzieci rzucali w powietrze, a potem chwytali na piki. A cóż dopiero rzec o ich postępowaniu z niewiastami? [...] Nie tylko zabijali, ale męczyli okropnie nieszczęsne ofiary. Małą garstkę młodzieży, a szczególnie dziewic ocalili, ale kazali je ochrzcić drugi raz podług obrządku schizmatyckiego (prawosławnego), po czym prości chłopi brali sobie takie panny za żony [...] Wszelką własność rabowano [...] Ze czterystu uczniów w szkołach o.o. bazylianów żaden nie ocalał. Trupy wrzucano do studni głębokiej, większa część jednak zabitych, z szat obnażona, zalegała ulice, wystawiona psom na pożarcie. Padło w Humaniu pod nożami morderców 20 000 ofiar, a w całej Ukrainie 100 000. Taką klęskę zgotowała Polsce Katarzyna, carowa moskiewska [...] [Zarys dziejów Polski porozbiorowej, Poznań 1890]. To prawda, bo hajdamacy rżnęli z imieniem carycy na ustach, co potwierdziło zgodnie 16 osób, tylko 16, bo tyle ocalało z pogromu. Gonta był tak zaślepiony nienawiścią do unii i katolicyzmu w ogóle, że własnoręcznie pozarzynał swoje dzieci – tylko dlatego, iż były one ochrzczone w unickim obrządku. Rzecz całą opisał Taras Szewczenko w poemacie Hajdamacy. Ocalał tylko najstarszy piętnastoletni syn, którego wujek zdołał ukryć, a następnie wysłać do Mołdawii. Zaraz po tej rzezi czerń obwołała Żeleźniaka hetmanem, a Gontę pułkownikiem humańskim. Bunt się rozszerzał, a jego rozmach zaczął zagrażać także spokojowi Rosji, a także w jego wyniku cierpiała powaga imperatorowej. Już w świecie głoszono, iż okrutnej rzezi dokonują chłopi prawosławni w imię prawosławnej imperatorowej, która mordercom sprzyja. Wobec tych faktów rabacja musiała być zlikwidowana, zresztą już swoje zadanie spełniła: osłabiła Rzeczpospolitą i przyczyniła się do klęski konfederatów. Teraz zacznie się rosyjskie polowanie na konfederatów i hajdamaków, jednych i drugich spotka ten sam wspólny los w syberyjskich minach. Bywało, że do jednej taczki byli przykuci hajdafnaka i konfederat. Rabacja zatem została zlikwidowana wspólnymi siłami polsko-rosyjskimi. Sami Moskale przelękli się wielkich rozmiarów buntu, dlatego aby powściągnąć hordy hajdamackie, a zarazem oczyścić się z zarzutu, że za ich sprawą koliszczyzna [wyraz ruski, oznaczający rzeź, bunt] wybuchnęła, wystąpili zbrojnie przeciwko hajdamakom. Pochwycili Gontę i Żeleźniaka [w nocy z 6 na 7 lipca w Humaniu - E.P], a morderców powiązali. Gonta [jako królewski poddany - E.R] został ukarany okropną śmiercią, a Żeleźniak, jako poddany rosyjski, do Rosji odesłany gdzie żył spokojnie [tamże]. Ten fakt też potwierdza dowodnie, że za sprawą rabacji stała jednak Moskwa, a obaj atamani mogli się przekonać, że owa złota hramota była zwykłą fałszywką. A zatem: jak tylko wieść o rzezi Humania dotarła nad Newę, caryca postanowiła zrzucić z siebie odium inspiratorki ludobójstwa i dalszej rzezi położyć kres. 20 czerwca w tej kwestii pisała, ale nie złotymi literami: “Dowiadujemy się ze smutkiem, że nasi współwyznawcy zamiast dziękować Bogu za udzielone im naszym staraniem równouprawnienie, sami do nieporządków się przyczyniają, a zapomniawszy posłuszeństwa zwierzchności i panom swoim, popełnili niektóre mordy i gwałty. Wiemy, że poszli za zgubnym przykładem konfederacji barskiej, buntującej się przeciw władzy, a oprócz tego stali się ofiarami oszukaństwa bandy, która, nazywając się zuchwale częścią wiernych naszych wojsk zaporoskich, pokrywaniem fałszywych, w naszym niby imieniu wydanych, ukazów nęciła do siebie.” Po odebraniu tego manifestu, po tym jak już ok. 300 tys. dusz padło pod nożami hajdamaków, dowództwo wojsk rosyjskich postanowiło także (na rozkaz carycy) przystąpić do akcji zbrojnej wespół z wojskiem polskim. Użyto broni kolijów, tj. podstępu. Gen. I. Gusiew zaprosił atamanów koliszczyzny na bankiet i tu ich znienacka aresztował. Rozbrojonych zakuto w przygotowanych wcześniej dybach i z wielką skrupulatnością oddzielono rosyjskich poddanych od polskich. Ostatnich, wraz z Gonta, odesłał gen. M. Kreczatnikow hetmanowi F.K. Branickiemu, który od czerwca przebywał z wojskiem na Ukrainie, walcząc przeciwko konfederatom barskim. Branicki rozesłał ich po fortecach, zatrzymawszy tylko do własnej dyspozycji Gontę. Rosjanie zaś wzięli swoich w liczbie ok. 1500 osób i wcielili do swoich pułków sołdackich na 25 lat, starych zesłali pod biegun.
Tylko Żeleźniak i Melchizedek poszli na Sybir, ale stąd szybko powrócili. Melchizedek otrzymał bogate opactwo w Rosji, a Żeleźniaka nagrodzono sporym szmatem ziemi i obdarzono szlachectwem. Bezlitośnie natomiast los obszedł się z szeregowymi hajdamakami, starszymi wiekiem, których przeznaczono do dożywotniego rycia w kopalniach rtęci na Sybirze. Tu, jak się rzekło, los ich zetknął z konfederatami barskimi, a jedni i drudzy znów spotkali tu Polaków wcześniej zesłanych, w tym potomków tych, których porwano z Polski jeszcze za czasów Piotra I. Wyprowadziło wtenczas żołdactwo cara Piotra z Polski młodzieży moc niezliczoną, a brało w dodatku konie i woły[...] Nie dosyć na tern, uwoził car w głąb Moskwy, na Sybir Polaków, już nie tylko szlachtę, ale i senatorów [...] Wszystko było jego, czego się tylko dotknął, co mu stało na drodze. Po Ukrainie zadnieprzańskiej kolej przyszła na Polskę dźwigać kajdany moskiewskie. I poszli na pustynie Sybiru Zieliński, arcybiskup lwowski, Wiśniowiecki, hetman, i Siennicki, miecznik litewski. Cóż mówić o drobniejszych gniewu carskiego ofiarach? Kośćmi polskimi wybrukowane są mogiły Sybiru. Konfederaci barscy spotykali tam już potomków, wnuków swojej braci, szlachty polskiej [Julian Bartoszewicz, dz. cyt.]. Tymczasem po fortach Rzeczypospolitej, we Lwowie, Winnicy, Brodach, Załoźcach, wieszano dziennie po kilkunastu pojmanych hajdamaków, darto też z nich pasy i wbijano na pal. Gontę stracono w Serbach pod Mohylowem, zadawszy mu okropne męki. Doznał przedsmaku piekła. Zmarł w trakcie zdzierania z niego żywcem skóry i ćwiartowania. (…)
Fragment z opracowania "Sicz i hajdamacy" prof. Edwarda Prusa - "Hulajpole – burzliwe dzieje kresów ukrainnych”, 2003 r Wyszukał i wstawił: B. Szarwiło Za: http://www2.kki.pl/pioinf/przemysl/dzieje/rus/hajdamacy1.html
ZA: https://wolyn.org/index.php/publikacje/1539-na-pohybel-lachom-uniatam-i-zydam-2
Proszę wybaczyć tę małą dygresję:
OdpowiedzUsuńks. Bałemba znów utajnił miejsce odprawiania przez siebie Mszy.
Jeszcze 22 maja cytował św. Pawła, pisząc "(...) drzwi mam otwarte szeroko i korzystnie (...)".
To, moim zdaniem, kiepski prognostyk i trudno oczekiwać, że ten kapłan wyciągnie poprawne wnioski teologiczne. Ważne święcenia to zdecydowanie za mało.
Niestety... Podobnie wielebny pan Woźnicki, zamiast zreflektować swoje podejście do swoich święceń i posoborowej hierarchii, postanowił w niepochlebnych słowach wypowiedzieć się o redaktorze Mikłaszewskim (2:11:15):
Usuńhttps://youtu.be/XVksYsnCZ0c?t=7875
Trzeba modlić się za polskich kleryków.
No właśnie... Doskonale widać tutaj stan psychiczny i duchowy tego człowieka. On z jednej strona zarzuca mi pychę i zarozumialstwo, mówi tam coś o braku miłości bliźniego itp. farmazony, a z drugiej strony sam wyzywa mnie od "durniów" etc. (po raz kolejny ośmieszając to co ludzie kojarzą z "tradycjonalizmem", widząc takiego "kapłana" przemawiającego w ornacie, podczas "mszy", który w niewybrednych słowach wyzywa i obraża wszystkich dookoła, mimo iż ja go nie wyzywałem, ani nie przekręcałem jego nazwiska, a on nawet nie potrafi prawidłowo przytoczyć mojego...). Z jednej strony twierdzi że są wątpliwości co do nowych rytów święceń, a z drugiej strony ma pretensje że określam go jako "pan". Ale tak właśnie nakazuje Kościół. Jeżeli istnieje jakakolwiek uzasadniona wątpliwość święceń kapłańskich, to należy w praktyce traktować takiego człowieka jak świeckiego, nie można przystępować do sakramentów, chodzić na Msze itp. (dlatego akurat słusznie mówi on swoim ludziom, że jeśli mają jakiekolwiek wątpliwości, to nie wolno im do niego chodzić). Z drugiej strony, szczytem pychy z jego strony jest to (co już zresztą wcześniej mówił kilka razy), że to jakiś biskup (sedewakantysta?) powinien się do niego odezwać i proponować mu święcenie! [sic]. Nie, to nie biskup pisze do zwykłego "kapłana", ale to "kapłanowi" powinno zależeć, aby skontaktować się z biskupem, i przyjąć ważne święcenia. No tylko że u prawdziwych, katolickich biskupów nikt by mu raczej nie udzielił święceń "od tak" z marszu, najpierw musiał by on odbyć jakąkolwiek, choćby maksymalnie skróconą formację w tradycyjnym seminarium. Bo później wyświęcając takich nieprzygotowanych pseudo "kapłanów" będą takie sytuacje się mnożyć jak w przypadku x. Bałemby, który najpierw na kilka dni ujawnił, a teraz znowu ukrywa swój apostolat, i wciąż nie ujawnił żadnych informacji (dowodów) na temat swoich święceń... Również uważam że to bardzo kiepski prognostyk. Zachowania sekciarskie jak były, tak są (zresztą sam pan Woźnicki o tym wspomina, mówiąc o segregacji i dzieleniu wiernych na "tych z Poznania, z Wronieckiej" etc.). Święcenia to zdecydowanie za mało. Święcenia nie czynią Księdza katolickiego (ważne święcenia mają także lefebryści, prawosławni czy niektórzy starokatolicy, co nie czyni ich katolickimi kapłanami). Aczkolwiek usunięcie informacji o kaplicy we Wrocławiu może oznaczać również to, że x. Bałemba został już stamtąd wyrzucony przez x. Stehlina, gdyż przyjęcie święceń sub conditione przez x. Bałembe burzy całą stehlinowską retorykę o "ważnych święceniach" w novus ordo, i z pewnością wzbudziło uzasadnioną wątpliwość wśród wiernych FSSPX wobec ważności święceń i sakramentów w kaplicach bractwa, sprawowanych przez panów z novus ordo, których ostatnio bractwo przyjęło kilkunastu, oczywiście bez udzielenia im święceń sub conditione. Tak więc nie wiadomo gdzie teraz odprawia x. Bałemba. Ale nas katolików integralnych nie powinno to jak na razie zbytnio interesować, dopóki jasno nie określi się on, i nie ogłosi czy odprawia "una cum" czy "non una cum" hereticus Bergoglio. Bo bez tego nie można uznać go za "ważnie wyświęconego, KATOLICKIEGO kapłana".
UsuńTo nonszalanckie podejście do święceń mógł chyba wziąć od bp Williamsona. Bo jak rozumiem, on ks. Bałemby nie wyświęcił pod warunkiem, że ten dołączy do Ressistance. Po prostu masz tu chłopie święcenia i ruszaj w świat, a jakby co to ja cię nie znam... To nie jest poważne.
UsuńJeśli "ks." Woźnicki rzeczywiście chciałby zostać wyświęcony, to powinien sam się zgłosić do ks. Trytka lub napisać do polskich kleryków w Omaha, ale z jakiś względów tego nie czyni. Powinien przynajmniej umówić się na rozmowę. Miałby wtedy lepszy ogląd sytuacji, a tak zostaje mu chodzenie po omacku.
No i potwierdziło się, x. Bałemba został usunięty z kaplicy FSSPX:
Usuńhttps://actualia.blog/2022/05/27/intencja-pilna-2/
Módlmy się by ks. Bałemba został sedewakantystą!
UsuńI to rzeczywiście jest pilna intencja modlitewna!
UsuńA takie pytanie czysto praktyczne. Co w przypadku gdy ksiądz Novus Ordo chce zostać wyświęcony i pełnić posługę jako ksiądz katolicki jeżeli nie zna dobrze języka angielskiego (potrzebny do studiów seminaryjnych w USA) oraz łaciny (potrzebna do odprawiania Mszy i sakramentów)? Czy taki mógłby studiować u bpa Sanborna albo bpa Pivarunasa w jakiś sposób?
UsuńŁacinę musi znać. Pisze o tym x. Antoni Cekada w niedawno udostępnionym tutaj tekście: https://tenetetraditiones.blogspot.com/2022/05/x-antoni-cekada-niewyszkoleni-i.html
Usuń"Ksiądz musi znać łacinę nie tylko ze względu na Mszę, ale także dlatego, że łacina jest językiem Brewiarza i teologii katolickiej.
Kapłan nieznający łaciny nie zrozumie Brewiarza (Bożego Oficjum), który stanowi główną część jego codziennej modlitwy. Wkrótce stanie się dla niego raczej mechanicznym ćwiczeniem niż radością; będzie głuchy i nierozumiejący głosu oficjalnej modlitwy Kościoła.
Nieznajomość łaciny praktycznie gwarantuje nieznajomość teologii, a w najlepszym razie jej zrozumienie przez księdza nigdy nie będzie większe niż powierzchowne. Wszystkie najważniejsze traktaty dotyczące dogmatu, teologii moralnej i prawa kanonicznego są dostępne tylko w języku łacińskim. Nieznajomość łaciny odcina was od tej ogromnej i głębokiej nauki."
Natomiast znajomość j. angielskiego (lub innego języka obcego) jest na chwilę obecną konieczna do odbycia katolickiej formacji seminaryjnej i kontaktu z katolickim biskupem. Tak więc bez znajomości jakiegokolwiek języka obcego (i to w stopniu zaawansowanym, bo podstawowy nie wystarczy do studiowania teologii!), nie powinno się w ogóle myśleć o kapłaństwie. Wiem to z autopsji, można powiedzieć, z własnego doświadczenia (też na pewnym etapie myślałem o wstąpieniu do seminarium, ale nieznajomość języków obcych przekreśliła te plany).
Jako 1 zastępca redaktora naczelnego odpowiem w swoim imieniu. Jako Rzymski katolik przyjmujący sedewakantyzm nie interesuje mnie działalność Ks. Jacka Bałemby, który nie reprezentuje apostolatu katolickiego, a apostolat bp. Williamsona. Spokojnie można przychodzić na Msze święte do Krakowa, Wrocławia i Warszawy gdzie są Msze Non Una Cum.
OdpowiedzUsuńSignore Gaspare,
OdpowiedzUsuńnie jest moim zamiarem promować działalność ks. Bałemby, który swój apostolat prowadzi z ukryciu i unika odpowiedzi na kluczowe dla katolików pytania, tj. przede wszystkim, czy wymienia w kanonie Mszy Bergoglio i miejscowego "biskupa" Novus Ordo.
Droga do prowadzenia katolickiego apostolatu otworzyła się przed nim dzięki przyjęciu warunkowych święceń, ale dopóki obstaje przy współpracy z bpem Williamsonem, dopóty jego działalność nie ma znaczenia dla katolików (i tu przyznaję Panu rację).
Niemniej, z pomocą Bożą każdy może wyciągnąć właściwe wnioski, prędzej czy później. Niestety, ks. Bałemba brnie w "utajnianie" informacji o swojej osobie i moim zamiarem było o tym zwyczajnie poinformować, zwłaszcza, że toczyła się tu dyskusja na jego temat.
Tak się "bawi" Ukraina w biały dzień, na ulicach (jeszcze) polskiego miasta:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=CCv7pIBUYpw