Cytaty

"Pogodnie przyjmuję krzyż, który mi został ofiarowany, (ale) będziemy walczyć nadal o honor Pana naszego Jezusa Chrystusa i Jego Kościoła świętego i niepokalanego... i nigdy nie pomylimy go z nową religią, która głosi szczęście ziemskie, uciechy, rewolucję i wolność wszelkich uczynków, która obala mszę, kapłaństwo, katechizm i wszystko, co nadprzyrodzone: to antyteza chrześcijaństwa"
ks. Coache

„Wszelka polityka, która nie jest Tradycją, jest z pewnością zdradą”
Arlindo Veiga dos Santos

„Pro Fide, Rege et Patria” – „Za Wiarę, Króla i Ojczyznę”
_________________________________________________

sobota, 31 sierpnia 2019

80 rocznica wybuchu II wojny światowej. Słuszna ocena historyczna.

Sojusznicy? Attache wojskowy Ambasady Niemiec
 w Polsce ppłk. von Gerstenberg (drugi z lewej)
w asyście polskich wojskowych na tle
Grobu Nieznanego Żołnierza, 17 kwietnia 1938 r.
Zdjęcie ze stron Wrzesień 1939. 

Kiedyś, wiele lat temu, kiedy dyskusje o historii były na poziomie, bez przypinania łatki ''nazisty'', był pewien człowiek. Miał okulary, kędzierzawą siwą brodę i spokojny, nieco chrapliwy głos. On jako jeden z pierwszych zwrócił uwagę, że Polska popełniła katastrofalny błąd w 1939 roku. Że powinna była postąpić inaczej. Nie bał się kontrowersyjnych tez i burzył romantyczne mity historyczne. 

Chociaż pana profesora Pawła Wieczorkiewicza nie ma z nami już od dziesięciu lat, jego idee są dalej żywe i przekazywane - choćby przez Piotra Zychowicza. 

W przededniu okrągłej, 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej, jak bumerang wraca do nas pytanie - czy Polska postąpiła słusznie, sprzeciwiając się Niemcom i stając do walki, czy może było inne wyjście. 

Odrzućmy więc z tej dyskusji rozemocjonowane sofizmaty, histeryczne wrzaski o ''podludziach'', romantyczną martyrologię ''Chrystusów Europy'' i ''moralnych zwycięzców'', marksistowski determinizm, i spróbujmy zastanowić się nad faktami. 

Problemem tej teorii - mającej przecież sensowne podstawy i dość prawdopodobnej - jest to, że najczęściej jest ona zakrzykiwana pełnymi oburzenia zdaniami i przerażającymi wizjami dymiących kominów, co niestety, pomija najważniejszy jej aspekt. Militarny. 

Całą dyskusję należy zacząć od ponadczasowego cytatu Henry'ego Temple, 3. wicehrabiego Palmerston:

''Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ani wiecznych wrogów. Wieczne są tylko interesy Wielkiej Brytanii, oraz obowiązek ich ochrony''

Wojsko Polskie w XX-leciu międzywojennym przygotowywało się do walki z Sowietami, a nie Niemcami, czy kimkolwiek innym. Temu służyć miał sprzęt, który uznawano za przejawy megalomanii w okresie PRL, a który po prostu nie został użyty zgodnie z przeznaczeniem. ORP ''Gryf'' i duże niszczyciele miały prowadzić walkę w rejonie Zatoki Fińskiej, a nie bronić Wybrzeża. Tam też miały operować duże okręty podwodne jak ORP ''Orzeł''. Z tego powodu zainwestowano w szybkie bombowce PZL. 37 ''Łoś''. Utrzymywano liczne jednostki kawalerii - nieprzydatnej w walce z jednostkami pancernymi, ale użytecznej na rozległych stepach, pozbawionych dróg. Po to wyposażano hojnie - jak na 1939 rok - piechotę w broń przeciwpancerną i próbowano nadążyć w liczbie czołgów za światową czołówką - Polska, mając 880 czołgów i tankietek, była na 6. miejscu na świecie. 

Dojście do władzy nazistów doprowadziło do czasowego unormowania stosunków polsko-niemieckich. Adolf Hitler był Austriakiem i nie podzielał prusko-junkierskich resentymentów. W swojej książce ''Mein Kampf'' poświęcił Polsce... jedno zdanie, w dodatku krytykując politykę kajzerowskich Niemiec wobec Polaków (!!!). W Polsce upatrywał silnego gracza, rosnące z roku na rok regionalne mocarstwo, które jeszcze przed wojną zdystansowało wiele dłużej istniejących krajów, i które zdołało wywalczyć swoją niepodległość zbrojnie i odeprzeć bolszewicką nawałę w 1920 r. Józef Piłsudski w III Rzeszy cieszył się dużym szacunkiem i estymą, jako potencjalny sojusznik i mąż stanu. Zawarty w 1934 roku 10-letni pakt o nieagresji spowodował znaczne odprężenie w relacjach polsko-niemieckich, a niemiecki kanclerz pojawiał się w polskich publikacjach jako głowa zaprzyjaźnionego państwa. 

Piłsudski pozostawił Polskę w rękach ludzi niekompetentnych i chwiejnych. Marszałek przed śmiercią żądał, by wszelkimi sposobami nie dopuścić do tego, by przyszła wojna w Europie zaczęła się od Polski i toczyła się na polskich ziemiach. Im później i im dalej - tym lepiej. Józef Beck, ufny w zapewnienia swojego bliskiego współpracownika, płk. Tadeusza Kobylańskiego, w swoich kalkulacjach o rozkładzie sił w Europie, całkowicie pominął rolę ZSRR. Prof. Wieczorkiewcz do końca życia utrzymywał, że Kobylański był w rzeczywistości sowieckim agentem, który zapewnił Sowietom całkowity wgląd w pracę polskich dyplomatów i wywiadu. Warto tu wspomnieć, że marszałek Erich von Manstein w swoich wspomnieniach pisze, że do wiosny 1939 roku nie było żadnego planu wojny przeciw Polsce. Zwrot w niemieckiej polityce był zemstą zawiedzionego, odtrąconego kochanka, który postanowił zetrzeć z powierzchni ziemi kraj, który odrzucił jego zaloty. Pewny swego Beck, ufny w siły sojusznicze, przekonany, że Niemcy to ''papierowy tygrys z 9 dywizjami'', wplątał swój kraj w wojnę w obronie niemieckiego miasta, jakim był Gdańsk, przed Niemcami. 

A gdyby było inaczej? Gdyby i tak zdominowany przez Niemców Gdańsk trafił do Niemiec, a Polacy, jak proponowali w latach 20., zbudowaliby eksterytorialną autostradę przez Pomorze? 

Scenariusz byłby ciekawy, ale i ryzykowny. 

Niemcy planowali działać etapami. Najpierw - pokonać Francję, podczas gdy Polacy będą osłaniać wschodnie granice, a następnie wspólnie uderzyć na ZSRR. 

Wojsko Polskie w roku 1941 byłoby z pewnością silniejsze i najpewniej przewyższałoby zarówno uzbrojeniem, jak i wyposażeniem, większość niemieckich sojuszników roku 1941. Opisując Unternehmen ''Barbarossa'' byłem zdziwiony, że w zasadzie większość niemieckich sojuszników prezentowała poziom słabszy od Wojska Polskiego - pokonanego przecież dwa lata wcześniej. Węgrzy, Finowie, Rumuni - oni wszyscy dysponowali zbieraniną sprzętu, nierzadko zdobycznego, z dużymi brakami w uzbrojeniu i transporcie. Na tym tle prawdopodobny kontyngent WP (zapewne liczący 350-500 tys. ludzi) prezentowałby się wręcz luksusowo. ;) Skoro polski sprzęt wziął udział, dość skutecznie, w walkach z Sowietami w ramach armii węgierskiej, czy rumuńskiej - to pewnie w rękach polskich by się sprawdził, zwłaszcza, że zdążono by go unowocześnić i rozpowszechnić w większym stopniu.

Jednakże, należy pamiętać, że podpisanie hipotetycznego paktu Ribbentrop-Beck wykluczyłoby przecież zawarcie paktu Ribbentrop-Mołotow. A to właśnie przez postanowienia owego paktu, a konkretnie przez jego tajny protokół, wiele państw dołączyło do Osi - mam tu na myśli przede wszystkim ograbioną przez ZSRR z Besarabii Rumunię, oraz ograbioną z Karelii Finlandię (która, gwoli ścisłości, została napadnięta  1941 r.). Niewiadomą byłby też los państw bałtyckich - czy zostałyby anektowane przez ZSRR, czy nie - chociaż można założyć, że Sowieci, ubiegając działania Niemiec, właśnie tak by postąpili. Jednakże, Rumuni byli związani z Polską sojuszem przeciw ZSRR od 1921 r.

Warto też dodać, że podpisanie paktu R-M zostało uznane zarówno we Włoszech, jak i w Japonii za zdradę paktu antykominternowskiego w 1936 r. i potwarz dla tych krajów. Dlatego też osamotniona w walce z Sowietami Japonia, pozostawiona przez Niemcy, nie miała oporów przed podpisaniem w 1941 r. z ZSRR paktu o nieagresji. Można więc założyć, że w tym alternatywnym scenariuszu Japonia dołączyłaby do wojny. 

Ale ryzyko było, i to spore. Stalin zdawałby sobie sprawę z istnienia bloku antysowieckiego przeciw sobie i przygotowywałby obronę, opierając się na linii własnego imienia, która nie zostałaby uszczuplona na rzecz Linii Mołotowa. Zapewne ZSRR zawarłby sojusz z Francją i, być może, z Wielką Brytanią. Nie wiadomo, czy Niemcom, bez sowieckiego paliwa i zboża udałoby się pokonać Francuzów. Sowiecka polityka lat 30. traktowania szeroko pojmowanego ''faszyzmu'' za głównego wroga nie zostałaby zawieszona. Nie doszłoby - zapewne - do zaskoczenia sowieckich oddziałów, jak to miało miejsce w rzeczywistości. 

Ale należy też pamiętać, że Armia Czerwona nie przeszłaby sprawdzianu swoich możliwości. To dopiero katastrofa wojny zimowej z Finlandią doprowadziła do gorączkowych reform sowieckiej armii (które zdołano częściowo przeprowadzić przed niemiecką inwazją), obnażyła nieudolność sowieckich dowódców i nieprzygotowanie do walki. Armia Czerwona, dysponując znakomitym sprzętem i nowatorskimi rozwiązaniami, była tak naprawdę kolosem na glinianych nogach, prowadzącym wojnę na ''urrraaa''. Działania Armii Czerwonej, nawet na poligonach doświadczalnych (gdzie walczyli na swoich warunkach!) w Hiszpanii, Mandżurii i Mongolii udowodniły, że Sowieci nie mają bladego pojęcia o dowodzeniu, współdziałaniu oddziałów i logistyce, a kulminacją był, mówiąc wprost, łomot, jaki sprzedali im ''białofińscy faszyści''. 

Scenariusze są dwa - albo Niemcy by zwyciężyli, albo by przegrali. Scenariusz przegranej zakłada, że po krótkim zaskoczeniu Niemcy zostają zatrzymani we Francji, a Armia Czerwona wdziera się do Polski i wojna się kończy po kilku miesiącach. Czy w przypadku przegranej Niemiec los Polski byłby gorszy? Biorąc pod uwagę, że taki sam, a nawet lepszy los spotkał sojuszników III Rzeszy - uważam, że nie, zwłaszcza, że gdyby Niemcy zaczęły przegrywać wojnę, najpewniej Polacy - jak Rumuni w rzeczywistości - zmieniliby front, po upewnieniu się, że im się uda, unikając toczenia walk na swoim terytorium. Nawet pokonana Polska poniosłaby zapewne znacznie mniejsze straty  ludności i zabudowie. Uważam - i nie jestem w tym osamotniony - że los Polski, najwierniejszego z Aliantów, który najhojniej szafował swoją krwią, był najgorszy ze wszystkich. Za polską ofiarę, nieugiętość i lojalność podziękowano w Jałcie. Ograbiona z ziem, zrujnowana, wyludniona, niesuwerenna Polska została gorzej potraktowana, niż same Niemcy. Nie było nic gorszego od tego losu. Nawet lojalne do samego końca Niemcom Węgry poniosły niższe straty i wróciły do przedwojennych granic. Powojenna sytuacja sojuszników III Rzeszy niczym się nie różniła od losu Polski, a poniosły one znacznie mniejsze straty w ludności (przykładowo, Bułgarzy i Finowie stracili zaledwie 2-3 tys. zabitych cywilów, Polska z wojny wyszła z liczbą ludności mniejszą o 6 milionów). 

A w przypadku wygranej? Zwycięstwo byłoby bardzo prawdopodobne, bo z udziałem wojsk polskich Niemcy być może nie musieliby zmieniać kierunku natarcia na Kijów, lub oblegać Linii Stalina, tylko ruszyć ku Moskwie, i ją zająć. Czy doszłoby do wspólnej, niemiecko-polskiej parady w podbitej Moskwie, gdy generał Guderian ściskałby dłoń generałowi Kutrzebie? Bardzo możliwe. Prof. Wieczorkiewicz sugerował, że powstałaby nowa, zjednoczona Europa, pod przywództwem Niemiec i Polski, Polski jako sojusznika nr 1 w Europie, z kontrolowaniem ziem na wschodzie. A wiernych sojuszników Niemcy traktowali jak równorzędnych partnerów i godzili się na ustępstwa względem nich. Czy Polska zyskałaby coś terytorialnie? Możliwe, zwłaszcza na Białorusi. Tak, jak w naszej rzeczywistości wierchuszka ZSRR pomału wymierała i była potępiana przez następców, tak pewnie by się stało i z Niemcami i nazistami. 

Czy doszłoby do ludobójstwa tzw. ''niższych ras''? Możliwe, ale na pewno w mniejszym stopniu. Należy pamiętać, że obłąkany plan ''Ostatecznego rozwiązania'' został opracowany pod wpływem niemieckich porażek na Wschodzie, gdy jasnym było, że Blitzkrieg w ZSRR zawiódł, a wojna znacznie się przeciągnie. Apogeum ludobójstwa przypadło dopiero na rok 1944, kiedy jasnym było już, że Niemcy wojnę przegrają. A to wtedy komory Auschwitz ''pracowały'' pełną parą. Warto też dodać, że żaden z niemieckich sojuszników - poza Rumunią - nie brał czynnego udziału w Holocauście. Dopóki Mussolini rządził we Włoszech, a Horthy na Węgrzech, ani jeden Żyd nie trafił do niemieckich obozów. Dopiero, gdy te kraje próbowały zmienić front, a Niemcy zaczęli ich okupację, ludobójstwo się zaczęło. Nie liczę tu marionetkowych państw, jak Chorwacja i Słowacja, których pozycja była na poziomie wasali. Warto też dodać, że niemieckie plany ludobójstwa, czyli Generalplan Ost, opracowano dopiero w 1941 r., kiedy Polska została już dawno pokonana. 

Kwestię etycznych sofizmatów zamknę cytatem: 

''Teraz postawmy sobie fundamentalne pytanie etyczne, czy bardziej moralna byłaby współpraca ze zbrodniarzem Stalinem, czy ze zbrodniarzem Hitlerem? Ja nie widzę większej różnicy. (...) Nazizm był ideologią przemijającą a komunizm jest niestety ideologią ciągle żywą. Naprawdę bardzo trudno wytrzebić i dobić tego gada w jego legowisku, bo rozprzestrzenił się po całym świecie!''

To wręcz zadziwiające, że współpraca z Niemcami budzi taki opór i wrzask, ale współpraca z Sowietami, największymi ludobójcami w historii - już nie. Cóż, polskie tradycje kolaboracji z Moskwą są długie...

Gorzką ironią losu jest to, że polskie samoloty, ciężarówki i działa wzięły udział w walce przeciw ZSRR, czołowym wrogu Polski - ale bez Polaków. 

Kończąc ten przydługi wpis, przypomina mi się parada w Moskwie 9 maja 2005 roku, kiedy Polaków upchnięto gdzieś z tyłu, a prezydent Rosji dziękował ''niemieckim i włoskim antyfaszystom''. To by było na tyle, jeśli idzie o szacunek dla najwierniejszego Alianta. Cóż, ''wygraliśmy moralnie''...

Trzeba to jasno powiedzieć. W II WŚ Polska stanęła po złej stronie barykady.

Za: II wojna światowa w kolorze.
Źródło: Facebook.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz